czwartek, 29 sierpnia 2013

Pijak-akrobata

Dziś poniedziałek, więc dzień szewski. W dodatku pogoda gastronomiczna bardzo, więc nastąpił zmasowany wyciek na ulicę wszelkiej maści amatorów procentów. Trafiłam i ja na jednego. Moja rodzina wie, że na widok każdego pijaczyny wieję, gdzie pieprz rośnie, albowiem ów, wiedziony nieomylnym instynktem, z każdego tłumu wyłowi właśnie mnie. Nie po to, by mnie werbalnie znokautować, ale żeby się wywnętrzyć. Jeszcze nie rozpracowałam, czemu akurat ja ich przyciągam. Trafiwszy na chłopinę pod wpływem dziś, przez chwilę miałam odruch, by od razu podać tyły, ale zatrzymało mnie w miejscu współczucie i podziw jednocześnie. Wrosłam w ziemię i tylko zachłannie patrzyłam. Jestem pewna, że patrzylibyście ze mną, gdybyście tam byli. A pijaczyna byłby milionerem, gdyby sprzedawał na tę imprezę bilety. Nieszczęśnik otóż szedł przed się krokiem zwrotno-posuwistym, przystawał od czasu do czasu zmęczony kilometrażem i coś do siebie mamrotał. W pewnym momencie stanął, szyję wyciągnął żyrafim sposobem, oczka błyszczące wybałuszył do granic możliwości i zamarł. Byłam na tyle bystra, by załapać, że usiłuje odszyfrować widniejący na bloku numer. Numery są napisane wielkimi wołami, ale powszechnie wiadomo, iż w stanie wskazującym wzrok odmawia współpracy z mózgiem, w dodatku złośliwie zwielokrotnia ilość oglądanych obiektów. Żal mi go było. Chłopiny, nie mózgu. W końcu wszakże uznał, że to tu i postanowił skręcić z głównej ulicy. Teraz tylko musiał trafić na chodnik przy wybranym bloku. Kurczę, nie miałam pojęcia, że te nasze mózgi takie gamonie po alkoholu. Facet za cholerę nie mógł wcelować. Ze dwa razy wyhamował przed samym żywopłotem, raz prawie wleciał do śmietnika, który stał na rogu, wreszcie jakimś cudem udało mu się utrzymać tor i ruszył przed siebie, podśpiewując coś ochryple. A potem blok złośliwie zrobił mu krzywdę, bo nieszczęśnika zarzucało na te chodniczki przed klatkami i długo trwało, nim wracał na prostą. Musiało go to bardzo zniechęcić, bo - przytrzymując się żywopłotu - ominął paskudny budynek i potoczył się w kierunku lasu chodnikiem, który był przyjazny każdej ludzkiej istocie, bo prosty. Teraz przynajmniej wiem, czemu sama nie mogę pić. Nie przeżyłabym takiej porcji ekwilibrystyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz