Pijak-akrobata
Dziś
poniedziałek, więc dzień szewski. W dodatku pogoda gastronomiczna
bardzo, więc nastąpił zmasowany wyciek na ulicę wszelkiej maści amatorów
procentów. Trafiłam i ja na jednego. Moja rodzina wie, że na widok
każdego pijaczyny wieję, gdzie pieprz rośnie, albowiem ów, wiedziony
nieomylnym instynktem, z każdego tłumu wyłowi właśnie mnie. Nie po to,
by mnie werbalnie znokautować, ale żeby się wywnętrzyć. Jeszcze nie
rozpracowałam, czemu akurat ja ich przyciągam. Trafiwszy na chłopinę pod
wpływem dziś, przez chwilę miałam odruch, by od razu podać tyły, ale
zatrzymało mnie w miejscu współczucie i podziw jednocześnie. Wrosłam w
ziemię i tylko zachłannie patrzyłam. Jestem pewna, że patrzylibyście ze
mną, gdybyście tam byli. A pijaczyna byłby milionerem, gdyby sprzedawał
na tę imprezę bilety. Nieszczęśnik otóż
szedł przed się krokiem zwrotno-posuwistym, przystawał od czasu do czasu
zmęczony kilometrażem i coś do siebie mamrotał. W pewnym momencie
stanął, szyję wyciągnął żyrafim sposobem, oczka błyszczące wybałuszył do
granic możliwości i zamarł. Byłam na tyle bystra, by załapać, że
usiłuje odszyfrować widniejący na bloku numer. Numery są napisane
wielkimi wołami, ale powszechnie wiadomo, iż w stanie wskazującym wzrok
odmawia współpracy z mózgiem, w dodatku złośliwie zwielokrotnia ilość
oglądanych obiektów. Żal mi go było. Chłopiny, nie mózgu. W końcu
wszakże uznał, że to tu i postanowił skręcić z głównej ulicy. Teraz
tylko musiał trafić na chodnik przy wybranym bloku. Kurczę, nie miałam
pojęcia, że te nasze mózgi takie gamonie po alkoholu. Facet za cholerę
nie mógł wcelować. Ze dwa razy wyhamował przed samym żywopłotem, raz
prawie wleciał do śmietnika, który stał na rogu, wreszcie jakimś cudem
udało mu się utrzymać tor i ruszył przed siebie, podśpiewując coś
ochryple. A potem blok złośliwie zrobił mu krzywdę, bo nieszczęśnika
zarzucało na te chodniczki przed klatkami i długo trwało, nim wracał na
prostą. Musiało go to bardzo zniechęcić, bo - przytrzymując się
żywopłotu - ominął paskudny budynek i potoczył się w kierunku lasu
chodnikiem, który był przyjazny każdej ludzkiej istocie, bo prosty.
Teraz przynajmniej wiem, czemu sama nie mogę pić. Nie przeżyłabym takiej
porcji ekwilibrystyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz