Inwazja
Tej
nocy było w domu gorąco jak w piekle. Otwarte okno ulgi nie niosło, za
to okazało się bramą dla niechcianych lokatorów. Małe, zielone, latające
przeprowadziło podstępną inwazję na moje osobiste terytorium. Usiłowało
wleźć mi do oka, ucha i nosa, kiedy siedziałam przy komputerze.
Poddałam się natychmiast po pierwszym pacnięciu, które miało odgonić
wredne małe, zielone, latające, a - w wyniku kompletnie
nieskoordynowanych działań ruchowych - trafiło we mnie. Z dużym
zaangażowaniem bowiem walnęłam się w ucho. Prawie dzwony usłyszałam. Po
tej pierwszej przegranej bitwie, uznałam, że czas zejść do podziemia i
zatrzeć za sobą tropy. Małe, zielone, latające radarem chyba nie
dysponuje. Istniała nadzieja, że w ciemności mnie nie zauważy.
Wyłączyłam zatem komputer i światło, po czym z ulgą zaległam
na wersalce. Mój kręgosłup jęknął z zachwytu. Małe, zielone, latające
też. Postanowiły urządzić sobie lądowisko na mojej - dopiero co
wykąpanej - skórze. Miotałam się jak ryba w sieci, machając łapami na
wszystkie strony. Odsiecz w postaci Kropki, która postanowiła zapolować
na małe, zielone, latające, dodatkowo mnie sponiewierała, bo moja
czterołapa przyjaciółka potraktowała mnie jak poligon. Zasnęłam, kiedy
świtało za oknem. Małe, zielone, latające gdzieś się przyczaiło, a ja
smętnie robiłam bilans męczącej wojny podjazdowej - sponiewierane
opakowanie, obolałe ucho, guz typu róg jednorożca na czole (bo
gwizdnęłam łepetyną o półkę, kiedy usiłowałam uniknąć zbyt bliskiego
kontaktu z wrednym małym, zielonym, latającym), siniaki na rękach i
nogach (bo próbowałam dopaść wroga na sobie), wreszcie nieprzespana noc,
po której wyglądam jak zombie. Cholera! Nie znoszę małego, zielonego,
latającego! Niech sobie znajdzie kogoś innego dla rozrywki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz