czwartek, 29 sierpnia 2013

Kronika wypadków

Mimo paskudnej pogody, byłam zmuszona opuścić Gośkową Norkę i złożyć wizytę na poczcie i w bibliotece. Ponieważ chciałam zrobić przyjemność mojej Przyjaciółce (piszę z dużej litery, bo jest Ona nietypową przyjaciółką - naprawdę dobrze mi życzy), którą lekko niepokoi moja łajzowatość, szłam bardzo ostrożnie i, o dziwo, udało mi się dotrzeć w oba miejsca bez szkód fizycznych. Dumna z siebie do wypęku, w drodze powrotnej zagapiłam się na coś i natychmiast los mnie ukarał. Przysięgam - gdyby na całym obszarze Sahary znajdowała się jedna, jedyna skórka po bananie, moja noga odnalazłaby ją bezbłędnie i nawet na piasku wykonałaby klasyczny filmowy poślizg. W parku skórki nie było, więc łaskawie zadowoliła się kawałkiem śliskiego i skorzystała z okazji. Powstrzymałam ruch zwrotno-posuwisty, ale już wiedziałam, że upadku powstrzymać nie dam rady. Błyskawicznie przeleciało mi przez głowę, że w obu rękach mam siatki, zatem najprawdopodobniej polecę na paszczę. Paszcza może przybrać bardziej odstraszający wygląd, niż ma obecnie i kraśniczanie dostaną przeze mnie trwałego urazu psychicznego. Zetknięcie nosa z glebą też nie należy do przyjemności i śnieżną biel mogę uczerwienić. Co będzie, jeśli jakiś nawiedzony patriota oskarży mnie o znieważenie barw narodowych? Ani chybi pójdę siedzieć przed Świętami. To ostatnie przypuszczenie (nie lubię zagęszczenia) przeraziło mnie na tyle, że nadludzkim wysiłkiem udało mi się gibnąć do tyłu i poleciałam na cztery litery. Ziemia jęknęła w proteście i ja również, bo moja siądźka poczuła się urażona i dała mi to do zrozumienia. Kiedy ochłonęłam i stwierdziłam, że ja żyję, a fontanna (bo to obok niej wykonałam salto) nie pękła, pozbierałam swoje obolałe szczątki i powlokłam się do domu. Na pociechę ułożyłam sobie wierszyk. Ponieważ w poezji można łgać, a ja lubię o sobie myśleć, że wciąż jestem sylfidą, określiłam siebie mianem panny (no i rymy mi pasowały). Oto moje dzieło:
W miejskim parku przy fontannie
Grzmotnąć się zachciało pannie.
Ziemia jękła i stęknęła,
Kiedy panna nań rąbnęła, tłukąc swe cztery litery...
Co za łajza, do cholery!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz