niedziela, 6 lipca 2014

AGNIESZKA PRUSKA   "Bajka dla Franka"

To bajka i nie bajka. Opowieść brzmi jak najprawdziwsza bajka, ale wszystko to wydarzyło się naprawdę i sama byłam tego świadkiem.
A więc Franiu ułóż się wygodnie, znajdź jakieś ręce do głaskania i posłuchaj.
W domu pewnego pana, w małej wsi pod Wrocławiem mieszkał sobie wyżeł w średnim wieku. Atos był psem po przejściach, pierwszy rok spędził w warunkach, o których nawet nie chciał myśleć. U nowego pana było całkiem dobrze, zyskał nowa rodzinę: pana, panią i dwie pańcie w wieku nastoletnim, w sam raz do zabaw i spacerów. Po pewnym czasie rodzina wyprowadziła się z miasta i zamieszkała na wsi, co Atosowi bardzo odpowiadało, zyskał nowych znajomych, miał dużo miejsca do biegania w ogrodzie, a czasem udawał mu się uciec na trochę z domu i powłóczyć po okolicy. Wracał po kilku godzinach do domu, robił smutne oczy, uszy kładł po sobie i udawał, że bardzo żałuje i już więcej tak nie zrobi. Pan udawał, że wierzy w te zapewnienia, pani oglądała psa, czy mu się nic nie stało, pańcie się cieszyły i wygłaskiwały a Atos był dumny się z tych oznak uwielbienia.
Pewnego roku, późną wiosną, na strych zakradła się jakaś bezdomna kotka i postanowiła tam zamieszkać. Pan Atosa dokarmiał tego dzikiego lokatora, bo żal mu się zrobiło zwierzaka. Kotka pomału oswajała się, dostała też imię, Malwina, i nawet trochę oswoiła się z psem, który uważał, że „własnych” kotów nie należy gonić, bo to też domownicy. I tak sobie żyli w szóstkę: pan z rodziną, pies i półdzika kotka.
Zmiana nastąpiła nieoczekiwanie. Najpierw Malwina zniknęła na kilka dni wzbudzając niepokój całej rodziny oraz psa, który chodził osowiały i szukał kocicy po całym obejściu, a nawet wypuścił się na wieś żeby zobaczyć, czy przypadkiem gdzieś dalej sobie nie poszła. Wszyscy już stracili nadzieję, że kotka się odnajdzie, gdy pewnego dnia ze strychu rozległo się miauczenie i po chwili pojawiła się zaaferowana Malwina. Kręciła się, ocierała o nogi domowników i zachęcała żeby pójść za nią. Jako pierwsze dały się namówić pańcie, przekonane, że zaraz zobaczą ułożone rzędem myszy upolowane przez kotkę i będzie trzeba ją pogłaskać, pochwalić, a na dodatek udać zachwyt na widok mysich szczątków. Tym razem było inaczej. Kotka poprowadziła je do najdalszego rogu strychu i najwyraźniej czekała aż zajrzą za jakąś starą szafkę. Lekko zdziwione pańcie przez chwilę zastanawiały się, czy spełnić żądanie Malwiny w obawie, że może im się ukazać niebyt ciekawy widok, bo kotka była zapaloną łowczynią. Kotka wlazła za szafkę i w tym momencie rozległy się ciche i bardzo cieniutkie pomiaukiwania, okazało się, że to kilkudniowe kociaki witały wracającą matkę! 
Tajemnica zniknięcia Malwiny wyjaśniła się, rodzina powiększyła się pięć dorodnych kociaków. Wszytko byłoby pięknie gdyby nie jeden „drobny” szczegół. Kotka okazała się wyrodną matką, a kociaki pokazała najwyraźniej po to, aby teraz ludzie przejęli nad nimi opiekę. Kilka dni po zademonstrowaniu potomstwa, zniosła maluchy na dół, położyła na środku kuchni i wyszła. Na zawsze. 
Do domu Atosa wkradł się chaos, kociaki rozpaczały za matką, miauczały cały czas, głaskanie pomagało tylko na kilka chwil, a na dodatek całą tę ferajnę było trzeba karmić z butelki. Wszyscy mieli pełne ręce roboty. Atos na początku patrzył na maluchy z niechęcią, starał się schodzić z drogi miauczącym stworom, ale po pewnym czasie przyzwyczaił się do nich. Kociaki do niego też i w efekcie pies stał się ich „matką zastępczą”. Pani musiała zrobić im większe posłanie, bo na starym atosowym materacu nie mieścił się on i pięć kociaków. Maluchy spały wtulone w psa mając w nosie wszystkie opowiadania jak to psy nie lubią kotów i vice versa. Zawładnęły Atosem całkowicie, a gdy podrosły zaczęły wychodzić z nim na dwór i poznawać najbliższe otoczenie.
Sielankę zakłóciło pojawienie się kolejnego kociaka. Tym razem przyniosła go do domu znajoma pana, która liczyła na to, że jak ktoś ma pięć małych kotów, to i szóstego przygarnie. Nowy przybysz przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy, został znaleziony na koło śmietnika, był prawie zagłodzony, zapchlony i przeziębiony. Do akcji musiał wkroczyć weterynarz, pan jeździł z kociakiem do lekarza kilkukrotnie i udało się go wyleczyć. Nowy mieszkaniec domu Atosa był mniej więcej w wieku dzieci Malwiny, ale nieco mniejszy i słabszy. Na początku nie bawił się z nimi, a psa traktował nieufnie, ale gdy wyzdrowiał, razem ze swoim przyszywanym rodzeństwem biegał za psem po podwórku.
Kotki były bardzo żywe, sprawne i łakome. Cała rodzina do dzisiaj pamięta, jak wyglądało karmienie maluchów. Gdy tylko Pan wyjmował z lodówki kartonik z mlekiem, kociaki zbiegały się do kuchni i zaczynały rozdzierająco miauczeć, co najmniej tak, jakby od miesiąca nie jadły. A potem... potem zaczynały wspinać się po panu jak po drzewie! W końcu pan miał kociaki na karku, na ramionach i uwieszone na nogawkach! A była ich szóstka! Dopiero postawienie miseczek na podłodze powodowało zmianę lokalizacji maluchów.
Łakomstwo kociaków doprowadziło do pewnego odkrycia, dość nietypowego. Okazało się, że wbrew ogólnemu przekonaniu, koty czasem jedzą ogórki. Odkrycia dokonała pani, która zauważyła, że od pewnego czasu ogórki są ponadgryzane. Najpierw podejrzewano ślimaki, potem kury sąsiadów, a w końcu przyłapano kociaki podjadające ogórki prosto z grządki! I jak tu kotom wytłumaczyć, że nie wolno? Sam dobrze wiesz, Franiu, że kot zawsze ma zdanie na każdy temat, a ludzi słucha tylko wtedy, kiedy ma na to ochotę. Tego lata trwał wyścig: ludzie prędzej zbiorą ogórki, czy koty szybciej je ponadgryzają?
Ta bajka – nie bajka miała szczęśliwe zakończenie, mimo że pięcioro kociaków miało wyrodną matkę, a jeden najprawdopodobniej był sierotą. Dzieci Malwiny znalazły nowe domy i kochających państwa, a mała znajda została w domu pana i Atosa. Z kociaka wyrósł piękny kot, który traktował psa jak kumpla, jadł z nim z jednej miski i spał na jednym posłaniu. 
A wszystko to widziałam na własne oczy i małe kociaki karmiłam własnoręcznie.