Wenecja to miasto zakochanych i cel wielu, nie
tylko romantycznych, podróży. Jakże pięknie wyglądają mosty rozpięte nad Canale Grande. Ile uroku mają w sobie
stada gołębi spacerujących po Piazza San
Marco. Odwiedzamy małe sklepiki oferujące karnawałowe maski, porcelanowe
laleczki i wyroby ze szkła z Murano. Przystajemy przy straganach wypełnionych
owocami, udekorowanych obowiązkową piramidą z cząstek chłodzonego źródlaną wodą kokosa. Mijamy sklepy przy placu Św.
Marka oślepiające bogactwem włoskiego złota i restauracje, w których do toalet
idziemy po czerwonym dywanie.
Gdy już jesteśmy w Wenecji i zwiedziliśmy
wszystko co było do zwiedzenia, wybierzmy się na prawdziwe włoskie cappuccino.
Najlepiej do jednej z przytulnych kawiarenek zlokalizowanych nad kanałami.
Wygodne rattanowe krzesła, na stoliku obowiązkowa karafka z zimną wodą i
rewelacyjne cappuccino zakryte czapeczką z mlecznej piany, posypanej czekoladą.
Do tego kruche ciasteczka i niepowtarzalny widok. Kanały w Wenecji pełnią
funkcję ulic i delektując się filiżanką cappuccino można ujrzeć szybko płynącą
gondolę z sanitariuszem i lekarzem na pokładzie. Gondolier się spieszy, wywija
szybko wiosłami, widać ktoś w domu, którego fundamenty toną w wodzie,
potrzebuje pomocy.
Po chwili pojawia się następna gondola, bogato
przystrojona, turystyczna, popijam małymi łykami kawę i podziwiam feerię barw bijącą w oczy, zwinność
gondoliera i pełną śmiechu beztroskę turystów. Machamy do siebie, pozdrawiając
się tym międzynarodowym językiem gestów. Dopijam cappuccino, z żalem sącząc
ostatnie krople, gdy pojawia się gondola-karawan. Czerń przemieszana ze złotem
przewozi nieboszczyka w ostatnią drogę.
Żal mi opuszczać to miejsce tak pełne życia, bo
przecież pomiędzy tymi specjalnymi gondolami od czasu do czasu przepływają te
prywatne, ludzie podpływają do domów, otwierają je i wchodzą do środka
zostawiając łódki na zewnątrz.
Popijam smak cappuccino zimną wodą, powoli
wstaję z krzesła i jeszcze zanim wyjdę
rzucam ostatnie spojrzenie na żyjący swoim życiem kanał.
Przed wyjazdem muszę jeszcze odwiedzić kiosk z
lodami i kupić te dla mnie najlepsze, miętowe, oblane czekoladą. Lody na
patyku.
Iwona Mejza
Śliczna opowiastka.
OdpowiedzUsuń