czwartek, 29 sierpnia 2013

Co mi strzeliło do głowy, żeby włączać telewizor i od rana katować się dziwną odmianą ojczystego języka lansowaną przez media? Od dnia, kiedy w którejś stacji od sympatycznej skądinąd panienki usłyszałam, że jutro będzie śliziej, przysięgłam sobie oglądać czasem, ale, broń Boże, nie słuchać. Człowiek musi się bronić przed zarazą. A dziś mi się pyknęło na kraśnicką kablówkę i trafiłam na sesję naszych radnych. Kurczę, powinnam była wiedzieć, że to szkodliwe dla tych niedobitków szarych komórek, jakie jeszcze posiadam. Najpierw sympatyczny pan radny żalił się, że chciał być przewodniczącym, który uchroni kraśnicki ludek przed polityką i utrzyma radnych w ryzach, by zajmowali się sprawami całego podwórka, a nie kolesiostwem. Ideę pochwaliłam, ale nad naiwnością pana westchnęłam nabożnie, bo wszak w dzisiejszych czasach nawet w małym miasteczku (a może szczególnie) interes własny bije na głowę ten społeczny. Szkoda mi pana radnego, choć przyjemnie wiedzieć, że są jeszcze porządne jednostki w Kraśniku. Oglądałam obrady z zainteresowaniem, dopóki mówca się nie zmienił. Następny miał pretensję do sprawozdania, które otrzymał. Dowiedział się, mianowicie, że użytkownicy bibliotek najchętniej wypożyczają romanse i thrillery medyczne. I koniecznie chciał się dowiedzieć, cóż to takiego te thrillery, bo on o takich nie słyszał. No, głuchy jakiś! Gdyby nie był radnym i wlazł do którejkolwiek przychodni czy szpitala, zapamiętałby te horrory na całe życie. I tu pani, która ów raport sporządziła, dała plamę. Najwyraźniej mocno przestraszona możliwością ośmieszenia przez ważnego półgłówka dopadła mikrofonu i zeznała nieśmiało: - Bo tam miał być przecinek. Między thrillery a medyczne. Psiakrew! Nie miałam pojęcia, że moi kraśniczanie tacy uczeni się zrobili. Jeden przez drugiego sięga po medyczne księgi i czyta od deski do deski. Zlikwidować wszystkie przychodnie, panowie radni. Ludzie sami się doszkolili i już wszystko wiedzą. Ale potem było jeszcze śmieszniej. Kiedy pani po raz kolejny przerwała radnemu wyliczanie błędów, ten się zdenerwował i oznajmił: - Proszę sobie syntetycznie notować, kiedy mówię, a potem pani wyjaśni. O, matuchno, com ja się namyślała, o co chłopu chodzi! Jak się, na litość boską, notuje syntetycznie?! Jakiś notes elektroniczny do tego potrzebny? A może rzecz dotyczy tego czegoś, co pan radny uznaje za inteligencję? Że ona syntetyczna, jestem święcie przekonana, bo wrodzona miałaby chyba wyższy poziom. Włos mi się zjeżył ze zgrozy, bo to jednak przerażające mieć świadomość, że od takich ludzi zależy moja egzystencja. A pełno ich od Warszawy po Kraśnik. W obawie, że lwia część mojego skalpu uda się na emigrację, oprzytomniałam nieco i pośpiesznie wyłączyłam telewizor.Zagwozdka jednakowoż pozostała i proces myślowy w moim mózgu ruszył pełną parą. Uparłam się zrozumieć. Przy zmywaniu naczyń doznałam oświecenia. Panu radnemu chodziło o notowanie synchroniczne z tym, co plótł! Boże jedyny, powinnam mieć osobistego tłumacza albo szybko podnieść swoje IQ, bo moja inteligencja jest gorsza nawet od tej syntetycznej. Obiecuję, że się poprawię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz