Co
mi strzeliło do głowy, żeby włączać telewizor i od rana katować się
dziwną odmianą ojczystego języka lansowaną przez media? Od dnia, kiedy w
którejś stacji od sympatycznej skądinąd panienki usłyszałam, że jutro
będzie śliziej, przysięgłam sobie oglądać czasem, ale, broń Boże, nie
słuchać. Człowiek musi się bronić przed zarazą. A dziś mi się pyknęło na
kraśnicką kablówkę i trafiłam na sesję naszych radnych. Kurczę,
powinnam była wiedzieć, że to szkodliwe dla tych niedobitków szarych
komórek, jakie jeszcze posiadam. Najpierw sympatyczny pan radny żalił
się, że chciał być przewodniczącym, który uchroni kraśnicki ludek przed
polityką i utrzyma radnych w ryzach, by zajmowali się sprawami całego
podwórka, a nie kolesiostwem. Ideę pochwaliłam, ale nad naiwnością pana
westchnęłam nabożnie, bo wszak w dzisiejszych czasach nawet w małym
miasteczku (a może szczególnie) interes własny bije na głowę ten
społeczny. Szkoda mi pana radnego, choć przyjemnie wiedzieć, że są
jeszcze porządne jednostki w Kraśniku. Oglądałam obrady z
zainteresowaniem, dopóki mówca się nie zmienił. Następny miał pretensję
do sprawozdania, które otrzymał. Dowiedział się, mianowicie, że
użytkownicy bibliotek najchętniej wypożyczają romanse i thrillery
medyczne. I koniecznie chciał się dowiedzieć, cóż to takiego te
thrillery, bo on o takich nie słyszał. No, głuchy jakiś! Gdyby nie był
radnym i wlazł do którejkolwiek przychodni czy szpitala, zapamiętałby te
horrory na całe życie. I tu pani, która ów raport sporządziła, dała
plamę. Najwyraźniej mocno przestraszona możliwością ośmieszenia przez
ważnego półgłówka dopadła mikrofonu i zeznała nieśmiało: - Bo tam miał
być przecinek. Między thrillery a medyczne. Psiakrew! Nie miałam
pojęcia, że moi kraśniczanie tacy uczeni się zrobili. Jeden przez
drugiego sięga po medyczne księgi i czyta od deski do deski. Zlikwidować
wszystkie przychodnie, panowie radni. Ludzie sami się doszkolili i już
wszystko wiedzą. Ale potem było jeszcze śmieszniej. Kiedy pani po raz
kolejny przerwała radnemu wyliczanie błędów, ten się zdenerwował i
oznajmił: - Proszę sobie syntetycznie notować, kiedy mówię, a potem pani
wyjaśni. O, matuchno, com ja się namyślała, o co chłopu chodzi! Jak
się, na litość boską, notuje syntetycznie?! Jakiś notes elektroniczny do
tego potrzebny? A może rzecz dotyczy tego czegoś, co pan radny uznaje
za inteligencję? Że ona syntetyczna, jestem święcie przekonana, bo
wrodzona miałaby chyba wyższy poziom. Włos mi się zjeżył ze zgrozy, bo
to jednak przerażające mieć świadomość, że od takich ludzi zależy moja
egzystencja. A pełno ich od Warszawy po Kraśnik. W obawie, że lwia część
mojego skalpu uda się na emigrację, oprzytomniałam nieco i pośpiesznie
wyłączyłam telewizor.Zagwozdka jednakowoż pozostała i proces myślowy w
moim mózgu ruszył pełną parą. Uparłam się zrozumieć. Przy zmywaniu
naczyń doznałam oświecenia. Panu radnemu chodziło o notowanie
synchroniczne z tym, co plótł! Boże jedyny, powinnam mieć osobistego
tłumacza albo szybko podnieść swoje IQ, bo moja inteligencja jest gorsza
nawet od tej syntetycznej. Obiecuję, że się poprawię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz