W sklepie zoologicznym
Z
przyczyn ode mnie niezależnych często bywam w sklepie zoologicznym.
Moja kocica Kropka, domowa terrorystka, domaga się swojego ulubionego
pożywienia, więc nie mam wyjścia.
Pewnego razu, gdy usiłowałam dokonać wyboru pomiędzy kilkoma kocimi
przysmakami, weszła do sklepu klientka. Było to dziewczę w typie
Kurcewiczówny - czarnowłose, czarnobrewe, czarnookie i ogólnie przyjemne
dla oka patrzącego, aczkolwiek akurat ten klon Heleny sprawiał
wrażenie, jakby przeszedł półroczną głodówkę. No, ale teraz taka moda,
więc o gustach nie dyskutujmy.
Owa Kurcewiczówna
wydała z siebie głos i od razu z całego serca jej pozazdrościłam. Bo
głosik miała srebrzysty, delikatny, typu: dzwoneczek. Zawsze chciałam
taki mieć, ale mi nie wyszło. I tym dzwoneczkiem oznajmiła sprzedawcy,
że życzy sobie nabyć reprezentacyjną rybkę. Mój zachwyt trochę przygasł,
bo pomyślałam: kolejna snobka, a taka młodziutka.
Właściciel sklepu zaproponował welona. Dziewczątko westchnęło boleśnie,
pokręciło czarnowłosą główką i tym swoim dzwoneczkiem odparło:
- Nie, welona to nie. One srają.
Sprzedawca, ochłonąwszy po komunikacie, zaczął jej tłumaczyć, że
wszystkie rybki wydalają i nie ma na to siły. Mnie ten kontrast treści i
głosu powalił i wypadłam stamtąd jak torpeda, żeby się uczciwie
wyśmiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz