KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYD. PRÓSZYŃSKI I S-KA
Urodziła się w Indiach w 1913 roku jako Vivian Mary Hartley. Świat poznał ją jako Vivien Leigh, niezapomnianą i do dziś niedoścignioną odtwórczynię Scarlett w "Przeminęło z wiatrem", aktorkę ról szekspirowskich oraz kochankę, a potem żonę sir Laurence'a Oliviera. Ze spektakli pozostały jedynie zdjęcia i recenzje teatralne, zaś film oglądają kolejne pokolenia. Z kart biografii wyłania się delikatna, wrażliwa, oczytana i niesamowicie poukładana dziewczynka. W szkole klasztornej, do której oddali ją rodzice, była bardzo lubiana. Zawsze chciała zostać aktorką i dążyła do tego z uporem wbrew woli pierwszego męża. Na scenie reżyserował ją John Gielgud i Laurence Olivier, ale największą sławę przyniosła jej rola na dużym ekranie. Poszukiwania aktorki do roli Scarlett trwały ponad dwa lata. Miała być Amerykanką, mieć południowy akcent i, przy wyglądzie aniołka, dysponować odpowiednim temperamentem. Taka była Scarlett z powieści i ta sama dwoista osobowość tkwiła w Vivien, choć pozostałych warunków nie spełniała. Polecam tę biografię nie tylko dlatego, że jej bohaterka była jedną z najpiękniejszych aktorek. Polecam ją, bo jest ciekawie napisana i pokazuje kobietę, która - mimo choroby psychicznej - usiłowała normalnie funkcjonować. A dla tych, których interesuje kino, z pewnością będzie oczekiwanym prezentem, ponieważ jest pięknie wydana.
(M.J.Kursa)
Książka zamiast Kwiatka jest stroną promującą polską literaturę, na której zamieszczane są informacje o książkach, recenzje, wywiady z autorami, informacje o nich, zdjęcia.
Strony
- Aktualności
- Kontakt
- O Kawiarence
- KZK na Facebooku
- Opowieści z Kraśnika
- Kawa z Iwoną
- Wywiady
- Konkursy
- Zwierzaki
- Pięć Pytań Do Pisarza
- Czat z Autorami
- Z opowieściami pod górkę
- Osiem zdań...
- Wydawcy
- Pisarze gotują
- Patronaty
- Ranking redaktorów - najlepsze książki miesiąca
- Czytane Kotem. I nie tylko...
- Księgarenka
- Czas relaksu, relaksu...
- Recenzje
wtorek, 30 grudnia 2014
poniedziałek, 29 grudnia 2014
Pisane psem i kotem - Teoria drzemki (Piotr Olszówka)
Spojrzałem
na podłogę. W tej samej chwili Pumiasta wskoczyła mi na nogi.
Nauczony doświadczeniem wiedziałem, że od tej chwili może się
wydarzyć wszystko... może za wyjątkiem spokojnego czytania. Z
lekką rezygnacją spojrzałem w szmaragdowe oczy.
-
Drzemiesz? - zapytała.
-
Nie. Pracuję.
- Akurat. - spojrzała na mnie z wyższością, jakbym najzwyczajniej w świecie próbował ją oszukać. No, odkąd się pojawiła, to z pracą faktycznie będzie kiepsko.
-
Akurat tak, chociaż z tobą to może się już nie udać. -
wyjaśniłem bez wielkiej nadziei na przekonanie kotki.
Przespacerowała po mnie, minęła książkę i "przypadkowo"
strąciła notes na podłogę. Spojrzała mi w oczy z bliska.
-
Według mnie, to coś udajesz, żeby się przespać. Ale słabo
udajesz. I źle się zabierasz do rzeczy.
-
Kiedy to stałaś się specjalistą od pracy?
-
A co to takiego? - kocie oczy powiększyły się do rozmiarów
dwuzłotówki - Zresztą... nieważne.
Podreptała
po mnie wzdłuż i wszerz, okręciła się, przejechała mi ogonem po
oczach.
-
A nie mówiłam? Już zamykasz oczy!
Kłopot
z kotami polega na tym, że zawsze mają rację. I to nie jest
sarkazm. One po prostu obserwują i wiedzą więcej od nas. Mimo
wszystko otworzyłem powieki. Książka dawno spadła na bok - nie da
się czytać z kotem jako zakładką. Pumianna tymczasem deptała mi
po brzuchu.
-
Znowu mnie leczysz?
Powiedziała
to kocica, która nie wysiedzi sama pół godziny i wszędzie łazi
za nami jak uzależniona. Pumowa arogancja ma zapewne czemuś
służyć... może dodaje jej pewności siebie? Ale czy Kot, który
ujeździł psa, potrzebuje więcej pewności siebie? Koty są
tajemnicą dla ludzi, a kocie kobiety na zawsze będą tajemnicą dla
wszystkich facetów, nie tylko tych na czterech łapach.
-
No to co robisz? - zapytałem
-
Prześpię się trochę. Ty i tak nie robisz nic ważnego.
No
jasne. Nie pamiętam, żeby Kot przyznał, że jakaś ludzka czynność
jest ważniejsza od Jego drzemki.
Usiadła
i rozpoczęła Staranne Lizanie Własnej Łapki Przedniej - z
zaangażowaniem zasługującym na pisanie z wielkiej litery.
Postanowiłem
powalczyć o prawo do pracy.
-
Robię coś ważnego. Czytanie to część mojego zawodu.
Położyła
mi łapkę na ustach. Spojrzała z góry.
-
Drzemka jest częścią MOJEGO zawodu. Ważną.
Poczekałem
chwilę. Zabrała puchatą kończynę i znowu zaczęła ją lizać.
-
No to się zdrzemnij. Możesz spać na mnie, jak chcesz, nie muszę
się bardzo ruszać przy czytaniu.
-
Czyżby? - złoto-zielone oczy zaświeciły o parę centymetrów od
mojej twarzy. - Przecież ty nie możesz głupich dwunastu godzin
wytrzymać bez ruchu... jak mam na tobie drzemać?
-
Możesz się zwinąć, wsadzić nos w ogon i spać.
Spojrzała
tak, że ciarki mi przeszły po plecach.
-
CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ? ŻE TO TYLE?
-
Jak dla mnie tak to właśnie wygląda...
Chyba
nie mogłem zrobić niczego więcej, żeby stracić twarz.
Położyła
mi się na klacie, wyciągnięta tak, żeby zablokować moje ręce.
Westchnęła... co brzmiało jak skrzyżowanie zipnięcia i odgłosów parowozu.
-
Okej... chyba muszę wytłumaczyć ci podstawy... chociaż to chyba
strata czasu... ale koty mają pewne obowiązki wobec świata.
Widziałem
tylko jedno stworzenie lekceważące pojęcie obowiązku bardziej niż
Pumiasta... i to też był kot. Musze przyznać, że zaintrygowała
mnie swoją zapowiedzią. Zamieniłem się w słuch. Książki,
notesy, recenzje i praca itd zeszły sobie nie tyle na plan dalszy,
co na podłogę ale w starciu z Pumianną i tak nie miały wielkich
szans.
-
Po pierwsze: czas. - spojrzała w okno oceniając porę.
-
Zauważyłem, że śpisz cały czas. - zaryzykowałem.
-
Uważaj, jak wyjdziesz z domu, bo z takim zauważaniem pies cię przejedzie. - odparowała - Spać trzeba we właściwej porze. Nie możesz
spać, kiedy na parapecie siedzi gołąb, jak Nana wróci ze spaceru
i przyniesie wiadomości na futrze, jak okno jest otwarte... Jeśli
chcesz się zdrzemnąć - musisz wybrać moment, kiedy nic cię nie
obudzi i nie masz nic do roboty. To nie może być noc, bo noc jest
do łażenia po dziurach a nie do drzemki. Właściwie... - Puma
spojrzała w okno z wyrazem pewnego zamyślenia - nie ma prostej
recepty na odpowiedni czas. To trzeba wyczuć. Ale żeby wyczuwać -
trzeba trenować codziennie przez wiele godzin.
To
przynajmniej wyjaśnia, dlaczego Puma przesypia większość czasu:
trenuje drzemkę wyczynową... Wykład brzmiał coraz ciekawiej.
-
Niezależnie od wyczucia chwili... wiesz, to się nazywa "timing"...
- pouczyła mnie - musisz opanować odruchowe i precyzyjne chwytanie
koordynat astronomicznych.
No
ładnie. Kocica-astronom mi się trafiła...
-
Możesz to wyjaśnić? - zapytałem - Nie wiem, co mają wspólnego
gwiazdy ze spaniem, poza tym, że jak się je widzi, to trzeba iść
spać.
Znowu
dostałem spojrzenie pełne politowania.
-
Koordynaty astronomiczne to położenie względem gwiazd. Na
przykład: słońca. Musisz kłaść się tak, żeby grzało futerko
jak najdłużej ale nie świeciło w oczy. No i masz to robić dobrze
przez sen. Nie można się budzić co sześć godzin tylko dlatego,
że słońce poszło sobie dalej.
-
Nie mam futra.
Przez
chwilę leżała na boku i lizała sobie brzuszek, jak się okazało:
żeby uporządkować futerko, myśli i wykład.
-
Kolejna rzecz, to ułożenie. Jak się źle położysz to plecy bolą.
Robiło
się ciekawie... często budzę się jak połamany, może dowiem się
jak Koty osiągają tę swoją słynną elastyczność. Tym razem
Pumianna zaczęła demonstrować: wstała i pokazywała co i jak.
-
Przede wszystkim nie kładź się nigdy na rzeczach wypukłych, bo
sobie plecy rozciągniesz. Szukaj dołków. - usiadła mi na brzuchu,
gdzie z racji mojej pozycji miałem dołek. Wpasowała się od
pierwszego razu i kontynuowała - Jak chcesz myśleć przez sen, to
układasz się z głową podpartą wyżej, ale nie przyciskaj łapek.
Jeśli bolą cię kości albo spuchniesz od pogody, kładź się z
głową niżej. Kiedy po prostu chcesz sobie podrzemać dla sztuki i
wprawy, zwiń się w kłębek. Układasz się okręcając, żeby
ułożyć futerko wzdłuż włosa, bo inaczej uwiera. Nigdy nie
wypuszczaj ogonka, bo cię byle co obudzi. Ogonek ma być przy nosie,
ewentualnie przy policzkach. A łapki trzeba trzymać razem.
Korciło
mnie, żeby zapytać, jak spać, jeśli się nie ma ogonka... ale według kociej teorii to chyba niemożliwe.
Przemaszerowała
mi na nogi. Udeptała koc i wyciągnęła się wygodnie patrząc mi w
oczy.
-
W tym wszystkim nie wolno pominąć kwestii kompozycyjnych.
-
Masz wyglądać słodko i elegancko, bo inaczej każdy cię obudzi
przy byle okazji. Trzeba spać tak, żeby budzenie cię wyglądało
jak świętokradztwo. No i...
Urwała
w pół słowa. Z sypialni dobiegło znajome szuranie pazurami po
parkiecie. Przyszła Nana, która najwyraźniej postanowiła zmienić
łóżeczko, ale po drodze ucieszyła się na nasz widok.
Nanułkowa
radość objawia się tak, jak zwykle u psów: lizaniem. Liznęła
mnie w rękę po czym z rozmachem przejechała różowym językiem po
Pumowej łopatce, policzku, nosie, oku, uchu i czubku głowy. Kotka
omal nie udławiła się językiem. A Nanusia z radości wsadziła w
nią nos, bo przyjemnie wsadza się nos w ciepłe, miękkie kocie
futerko... A ponieważ zrobiła to z entuzjazmem - Pumiasta spadła
mi z kolan na fotel.
-
Co robicie? - zapytała psina merdając powitalnie.
-
Rozmawiamy o drzemce. - wyjaśniłem drapiąc ją po uszach.
-
O! Fajnie! - ucieszyła się Nanka. Temat spania idealnie odpowiada
jej zainteresowaniom.
-
Ja to robię tak... - oświadczyła, po czym przewróciła się na
bok, wsadziła nos w koc i zasnęła.
Piotr Olszówka
wtorek, 23 grudnia 2014
poniedziałek, 22 grudnia 2014
MAGDALENA PARYS "Magik" *
KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYD. ŚWIAT KSIĄŻKI.
"Magik" to kryptonim tajnej operacji służb specjalnych, które zajmowały się chwytaniem, a często zabijaniem uchodźców na bułgarsko - tureckim pograniczu. Akcja powieści dzieje się współcześnie, ale wydarzenia z tamtych lat, rzutują na losy bohaterów. Książka zaczyna się mocnymi akcentami. Dwa morderstwa, szantażowany jeden z czołowych niemieckich polityków. Seidel,ogarnięty wręcz obsesją znalezienia zbrodniarza odpowiedzialnego za zastrzelenie jego dwóch osiemnastoletnich synów, w trakcie przekraczania granicy. Rozpoczyna się śledztwo. Komisarz Kowalski zostaje początkowo odsunięty od sprawy przez przełożonego, jednak wraz z pasierbicą jednej z ofiar, Dagmarą Bosch, znaną niemiecką dziennikarką prowadzi śledztwo, które obserwujemy z ogromnym zainteresowaniem, dochodząc do zaskakującego zakończenia.
Świetnie napisana książka. Połączenie mocnej sensacji z historią i polityką dało niesamowity efekt. "Magika" czyta się jednym tchem. Powieść ma też drugie dno. Wspaniale nakreślone i pogłębione psychologicznie sylwetki bohaterów, problem winy, zemsty, wyobcowania. To literatura światowej klasy.
Gorąco polecam.
(G.S.)
"Magik" to kryptonim tajnej operacji służb specjalnych, które zajmowały się chwytaniem, a często zabijaniem uchodźców na bułgarsko - tureckim pograniczu. Akcja powieści dzieje się współcześnie, ale wydarzenia z tamtych lat, rzutują na losy bohaterów. Książka zaczyna się mocnymi akcentami. Dwa morderstwa, szantażowany jeden z czołowych niemieckich polityków. Seidel,ogarnięty wręcz obsesją znalezienia zbrodniarza odpowiedzialnego za zastrzelenie jego dwóch osiemnastoletnich synów, w trakcie przekraczania granicy. Rozpoczyna się śledztwo. Komisarz Kowalski zostaje początkowo odsunięty od sprawy przez przełożonego, jednak wraz z pasierbicą jednej z ofiar, Dagmarą Bosch, znaną niemiecką dziennikarką prowadzi śledztwo, które obserwujemy z ogromnym zainteresowaniem, dochodząc do zaskakującego zakończenia.
Świetnie napisana książka. Połączenie mocnej sensacji z historią i polityką dało niesamowity efekt. "Magika" czyta się jednym tchem. Powieść ma też drugie dno. Wspaniale nakreślone i pogłębione psychologicznie sylwetki bohaterów, problem winy, zemsty, wyobcowania. To literatura światowej klasy.
Gorąco polecam.
(G.S.)
niedziela, 21 grudnia 2014
MAREK ŁAWRYNOWICZ: "PATRIOTÓW 41" ***
KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYD. ZYSK I S-KA
W latach trzydziestych w Miedzeszynie przy ulicy Patriotów pod numerem 41 grupka starszych ludzi pochodzenia żydowskiego wybudowała dla siebie dwupiętrowy murowany dom. Był nietypowy, bo większość tamtejszej zabudowy stanowiły drewniaki zamieszkiwane przez letników. W czasie wojny dom znalazł się na terenie getta, potem zajęli go kolejni mieszkańcy. I to o nich opowiada autor. Kogóż wśród nich nie ma. Poznacie samotną Mamcię, która po raz ostatni widziała swego jedynego syna po upadku powstania, małżeństwo Witków, Grzegorków, kawalera Gębarowskiego, Przastków, Daniluków, panią Julię z córką, Kosiakową i Matyskową z synami. Niby nic się nie dzieje, a przecież życie sąsiedzkie kwitnie. Mieszkańcy tego domu to przekrój ówczesnego społeczeństwa, z poplątanymi przez wojnę losami, bez wielkich marzeń i nadziei, usiłujący po prostu jakoś zakorzenić się w rzeczywistości, w której przyszło im żyć. Ale jak to jest napisane! Groteska przeplata się z inteligentną kpiną, złośliwością chwilami, komizm z przeraźliwym realizmem - to lustro, w którym odbija się cała upiorność czasów gomułkowskich, a mimo wszystko patrzy się na bohaterów Ławrynowicza przeważnie z sympatią. Książka składa się z krótkich rozdziałów, ale już Prolog mnie podbił: "Jak widać, wiele może być różnych patriotyzmów, ale naszej ulicy to nie przeszkadzało, ponieważ jej nazwa odnosiła się do wszystkich patriotów. I to mi się zawsze w tej nazwie najbardziej podobało." (str. 8) W dobie, gdy słowo "patriotyzm" jest na ustach większości polityków, ta lektura powinna być obowiązkowa, ponieważ przywraca owemu pojęciu właściwe proporcje.
Polecam serdecznie. Nie przegapcie tej książki.
(M.J.Kursa)
sobota, 20 grudnia 2014
Veit Heinichen „We własnym cieniu” *
Dobra lokalizacja akcji zapewnia powodzenie powieści u czytelników jeśli zostanie umiejętnie użyta przez autora.
Veit Heinichen w sposób doskonały eksploatuje miasto, w którym od
wielu lat mieszka. Triest, jego historia, położenie, infrastruktura
i mieszkańcy stanowią naturalne tło dla serii kryminałów
z komisarzem Proteo Laurentim, tło, bez którego te historie straciłyby bardzo dużo.
W "We własnym cieniu" komisarz rozwiązuje zagadkę katastrofy prywatnego samolotu, w której ginie były polityk, wpływowy i bardzo bogaty biznesmen mieszkający na co dzień w Południowym Tyrolu. Katastrofa nie wygląda na przypadek.
W "We własnym cieniu" komisarz rozwiązuje zagadkę katastrofy prywatnego samolotu, w której ginie były polityk, wpływowy i bardzo bogaty biznesmen mieszkający na co dzień w Południowym Tyrolu. Katastrofa nie wygląda na przypadek.
Na dodatek podczas uroczystego pogrzebu ofiary (z udziałem premiera i innych notabli) dochodzi do spektakularnego napadu na konwój wiozący transport złota.
Co
łączy te dwa wydarzenia? To pytanie musi sobie zadać komisarz
Laurenti.
Jak zawsze u Heinichena solidnie opowiedziany kryminał jest czymś więcej: nie poprzestaje na rozwiązaniu zagadki ale próbuje pokazać też przyczyny, które stoją za przestępczymi działaniami ludzi, którym właściwie niczego nie brakuje z wyjątkiem... No właśnie. Czego nam wszystkim brakuje?
Czy przyjemności wystarczą do szczęścia? Czy człowiek żyje tylko dla pomnażania majątku?
Czy wielkie pieniądze są wystarczająco wielkie, by uczciwość służyła tylko jako zasłona dymna?I właściwie po co nam ona?
Kryminał Veita Heinichena jest czymś więcej niż kryminałem - ale nie na tyle, żeby odebrać przyjemność z czytania i obserwowania śledztwa.
Komisarz Laurenti pamiętając o urodzinach małżonki i korzystając z codziennych przyjemności, prowadzi dochodzenie obejmujące swym zasięgiem graniczny trójkąt: Włochy-Austria-Słowenia. Mimo pozorów jest twardym, zdecydowanym na działanie policjantem. Dokąd go tym razem zaprowadzi śledztwo? Przeczytajcie.
Jak zawsze u Heinichena solidnie opowiedziany kryminał jest czymś więcej: nie poprzestaje na rozwiązaniu zagadki ale próbuje pokazać też przyczyny, które stoją za przestępczymi działaniami ludzi, którym właściwie niczego nie brakuje z wyjątkiem... No właśnie. Czego nam wszystkim brakuje?
Czy przyjemności wystarczą do szczęścia? Czy człowiek żyje tylko dla pomnażania majątku?
Czy wielkie pieniądze są wystarczająco wielkie, by uczciwość służyła tylko jako zasłona dymna?I właściwie po co nam ona?
Kryminał Veita Heinichena jest czymś więcej niż kryminałem - ale nie na tyle, żeby odebrać przyjemność z czytania i obserwowania śledztwa.
Komisarz Laurenti pamiętając o urodzinach małżonki i korzystając z codziennych przyjemności, prowadzi dochodzenie obejmujące swym zasięgiem graniczny trójkąt: Włochy-Austria-Słowenia. Mimo pozorów jest twardym, zdecydowanym na działanie policjantem. Dokąd go tym razem zaprowadzi śledztwo? Przeczytajcie.
Polecam,
Iwona Mejza
Piotr Olszówka
Piotr Olszówka
piątek, 19 grudnia 2014
Monika Feth „Malarz młodych dziewcząt”
Książka przekazana przez Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Ruben to utalentowany malarz, który szybciej niż wielu innych osiągnął sukces. Jest młody, zdolny i skoncentrowany na zaspokajaniu własnych pragnień. Ruben ma siostrę, którą kocha bardziej niż jakąkolwiek inną kobietę.
Jette ma za sobą traumatyczne przejścia, o których wolałaby zapomnieć. Razem z Merle mieszkają w małym domku i szukają współlokatora, który zajmie od dawna pusty pokój.
Mike, stoi zawsze przy boku Ilki, wierny i cierpliwy, czeka, kiedy Ilka obdarzy go zaufaniem.
Ilka wciąż ucieka - tylko ona wie przed czym lub przed kim.
Splątane losy bohaterów trudno objaśnić na skróty, tym bardziej, że ich poznawanie to istotna część akcji, gry jaka autorka prowadzi z lękami i uczuciami samego czytelnika. Sama powieść wydaje się jakby złożona z dwóch części, biegnących osobnym tempem. Może to się wydawać dziwne lub nietypowe dla gatunku ale kryje się za tym pewien zamysł, podobnie jak za rozbiciem narracji na kilka punktów widzenia - dzięki temu czytelnik ma możliwość zmierzenie się nie tylko z osobowościami bohaterów ale też i z ich niewiedzą. W pewnym momencie pojawia się natrętne pytanie: ile wiemy o sobie nawzajem? Problem relacji międzyludzkich, zaufania i bliskości na pewien czas dominuje fabułę i dostarcza interesującego materiału do przemyśleń.
Po raz pierwszy zetknęłam się z thrillerem psychologicznym opowiedzianym z punku widzenia kilku, najbardziej zaangażowanych w akcję postaci. Dzięki takiej konstrukcji opowieści poznajemy wydarzenia, które wpłynęły na dość specyficzne relacje pomiędzy nimi, zwłaszcza pomiędzy Rubenem a jego siostrą. Spowolnienie tempa akcji zmusza do staranniejszej obserwacji bohaterów.
Autorka z wyczuciem porusza problem miłości pełnej namiętności, ekspresji i determinacji, głuchej na wszelkie rzeczowe argumenty, pozostawiającej za sobą spustoszenie i nienawiść. Miłości z góry skazanej na porażkę.
Kim jest dziewczyna z obrazów Rubena i dokąd potrafi zaprowadzić ślepa, egoistyczna chęć posiadania drugiej osoby? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w tej niełatwej, ale wartej przeczytania książce.
Polecam
Iwona Mejza
czwartek, 18 grudnia 2014
Roberto Citino: "Niemcy bronią się przed Polską" **
KSIĄŻKA DOSTARCZONA PRZEZ INSTYTUT WYDAWNICZY ERICA
Trudno nam sobie to dzisiaj wyobrazić ale był taki moment, gdy Niemcy żyli w strachu przed potężnym uderzeniem wojsk polskich kilkakrotnie przewyższającym ich możliwości obrony. Niemcy właśnie przegrali wielką próbę sił znaną jako pierwsza wojna światowa. Tylko kapitulacja uchroniła ich przed wtargnięciem zwycięskich armii ale musieli przyjąć traktat wersalski, którego nigdy nie nazywali inaczej jak "haniebnym traktatem".
Pod groźbą tysięcy czołgów Ententy zostali zmuszeni do zniszczenia lub oddania samolotów bojowych, czołgów, samochodów pancernych i floty wojennej. Ich armia została zredukowana do 100 tys. żołnierzy, co oznaczało w praktyce demilitaryzację. Nałożono ciężkie reparacje wojenne na niemiecka gospodarkę. A na dokładkę seria powstań oderwała od Niemiec Wielkopolskę i pokaźną część Śląska, co kraj osłabiony wojną pozbawiło kilku procent ludności i ćwierci przemysłu ciężkiego i wydobywczego.
W tym samym czasie rozpadały się Austro - Węgry, owocując kilkunastoma państwami narodowymi.
Polska, która zadała Niemcom nieoczekiwanie silny cios, o włos wygrała wojnę z państwem Lenina niosącym swój system polityczny na Zachód. Wcześniej odebrała Litwie Wilno oskrzydlając przy okazji Prusy Wschodnie. Na drodze dyplomatycznej wywalczyła sobie pewne uprawnienia w Gdańsku a w 1926 roku rozpoczęła budowę nowoczesnego portu handlowego i wojennego w Gdyni... i zainstalowała na Helu potężną bazę wojskową (we wrześniu 1939 Bateria im. Heliodora Laskowskiego stoczyła pojedynek z pancernikiem "Schlesvig-Holstein", co pokazuje jasno, że Hel bardzo łatwo mógł zablokować port w Gdańsku).
Wszystko to są fakty, ale jakoś nigdy nie patrzyłem na nie w ten sposób. Nawykowo przyjmowałem, że po I wojnie światowej Polska walczyła o swoje, o rzeczy zabrane jej przez zaborców zaś Niemcy starali się utrzymać to, co nam odebrali przemocą dawno temu. I chociaż zdawałem sobie sprawę np., że Śląsk oddzielił się od Polski w średniowieczu a jeśli Niemcy go komuś zabrali - to co najwyżej dziedzicom królów czeskich... to jednak poprzez pryzmat doświadczeń II wojny nie potrafię pamiętać jak wyglądał świat zaraz po pierwszej ani jak Niemcy patrzyli na swojego nowego, ekspansywnego i szybko zbrojącego się sąsiada.
Już samo to doświadczenie z własną wiedzą historyczną sprawia, że po książkę Roberta Citino warto sięgnąć. Właściwie powinna to być lektura może nie obowiązkowa ale na pewno uzupełniająca podręczniki.
Naturalnie "Niemcy zbroją się przed Polską" ma sporo wad - głównie tę, że autor jest raczej historykiem wojskowości niemieckiej a o polskiej chyba jednak wie niewiele. Niemniej reprezentuje spojrzenie z zewnątrz, które zawsze jest niezwykle cenne - bo nie ulega naszym narodowym uwikłaniom.
Ta orientacja na Niemcy jest jednak wbrew pozorom zaletą. W Polsce na ich przedwojenne działania patrzyliśmy zawsze z pewną przesadą: byle betonowe pudełko w polu wywoływało dyplomatyczną interwencję w sprawie nielegalnych zbrojeń niemieckich... po wojnie zaś każdy propagandowy i dyplomatyczny materiał braliśmy za szczerą prawdę, zapominając, jakiemu celowi służą takie rzeczy. Tymczasem wiele budowli, które nasza dyplomacja przedstawiała jako linie umocnień, zdaniem zagranicznych ekspertów, wcale nie przychylnych Niemcom, była byle czym, obiektami słabymi, łatwymi do wykrycia i zniszczenia a do tego w niekorzystnym miejscu.
Książkę prof. Citino wypełniają właśnie takie kwestie, porównanie potencjałów zbrojeniowych, jakości armii, metod szkolenia i zadań, oraz co najciekawsze: gier wojennych prowadzonych w niemieckim Sztabie Generalnym zakładających różne metody polskiej agresji na Niemcy... i metody obrony. Z gier tych najczęściej wynikał ten sam wniosek: nie ta siła ognia, skuteczna obrona przed polską armią jest niemożliwa.
Im dłużej czytałem, tym bardziej uświadamiałem sobie, że przed II wojną nie tylko niemieckie dowództwo i rząd patrzył z lękiem na Polskę. Całe społeczeństwo żyło w ustawicznym lęku. Efektem tego lęku i powojennej traumy było oczekiwanie na Wodza, który przywróci Niemcom poczucie bezpieczeństwa. A okazjonalnie te emocje rozładowywały się w bestialskich napadach na Polaków - nawet aktorów teatralnych... Hitler nie spadł Niemcom z księżyca. Oni bardzo potrzebowali jego obietnic.
Książka Roberta Citino otwiera oczy szeroko na wiele spraw. Przede wszystkim pomaga zrozumieć czym są modne ostatnio koncepcje wspólnego polsko-niemieckiego ataku na państwo Stalina i jakie były szanse na wspólną defiladę w Moskwie: otóż snucie takich wizji jako realnej możliwości świadczy o całkowitej niewiedzy na temat nastrojów w Niemczech przed drugą wojną światową. Niemcy prędzej poszliby na układ z diabłem niż z Polską. To dlatego nie próbowali u nas formować rządu kolaborantów i ochoczo eksperymentowali z wyniszczeniem całego naszego narodu zaraz po Żydach.
Pozwala również pojąć, dlaczego Polska nie poradziła sobie z Wielkim Kryzysem tak szybko jak Niemcy: powodem była armia. Niemcom wolno było posiadać armię małą, słabą i dalece niewystarczającą... ale taka armia jest tania. Polska mogła mieć każdą, na jaka nas było stać - ale potrzebowaliśmy floty zdolnej do starcia z Flotą Bałtycką ZSRR, licznego lotnictwa, broni pancernej, piechoty i artylerii... i to w ilościach starczających zarówno na osłabione Niemcy (którym aż do 1937 roku mogliśmy niemal bez strat odebrać np. Prusy Wschodnie) jak i na zbrojący się i potężny ZSRR. Półmilionowa armia, jaką utrzymywaliśmy w okresie pokoju (a z której nie mógł zrezygnować kraj pomiędzy Niemcami i Rosją), pochłaniała ogromne kwoty w kraju, który miał potencjał gospodarczy kilkakrotnie mniejszy od dowolnego z dwóch niebezpiecznych sąsiadów.
A zarówno dla Niemców jak i Stalina odwet za upokorzenia z początku lat 20-tych był sprawą symboliczna i ambicjonalną.
Rozpisuję się tu o własnych przemyśleniach nad książką "Niemcy zbroją się przed Polską" - a przecież każdy z tej książki wyciągnie inne wnioski.
Rzecz w tym, że jest to książka szalenie inspirująca do myślenia, ukazująca nam problemy z naszej historii oczami człowieka, który Polskę traktuje obojętnie... czyli tak, jak pół Europy.
Warto zafundować sobie takie spojrzenie i warto też zapoznać się z tym, co Roberta Citino fascynowało najbardziej i co stanowi zasadnicza treść jego książki: powstanie koncepcji wojny manewrowej i błyskawicznej w sytuacji, gdy armia jest mała. I prawdę powiedziawszy - mnie też to fascynuje, bo Citino pokazał, jak Niemcy odkryli metodę walki, która w końcu XVI w Rzeczypospolitej przyczyniła się do stworzenia husarii.
Tak, im dłużej o tym myślę, tym więcej pożytków widzę z przeczytania "Niemcy bronią się przed Polską"
(POL)
wtorek, 16 grudnia 2014
Luis Sepulveda: "Historia Maksa, Miksa i Meks" *
KSIĄŻKA DOSTARCZONA PRZEZ WYDAWNICTWO NOIR SUR BLANC
Maks to młody człowiek. Miks jest kotem... jak się okazało w wyniku kulturoznawczych badań Maksa - kotem o greckim profilu. Naturalnie Kot ma wiele innych powodów do dumy, ale ten też jest całkiem niezły, dlatego Miks wyrósł na bardzo pięknego i dumnego kota. Włóczył się po dachach i przeżywał Kocie Przygody, kiedy Maks studiował... Jednak po kilku latach okazało się, że stracił wzrok i przygody musi zastąpić wspomnieniami... do momentu, gdy złapał (na słuch) małą meksykańską mysz. Mysz była hałaśliwa, gadatliwa, egzaltowana i trochę trudna do wytrzymania... ale potrzebowała przyjaźni i umiała ją odwzajemnić. I tak oto oboje odkryli, że kot Miks z myszką Meks to dużo więcej niż kot i mysz osobno.
To trochę dziwna opowieść. Raczej dla tych dzieci, które mają skłonność do refleksji i marzeń, do zadumy i powolnego podglądania świata. Ale także dla dorosłych. Czytelnik, który lubi takie klimaty, pozostanie pod jej urokiem. Powolna, leniwa opowieść o życiu w pustym mieszkaniu wciąga w delikatny i niespieszny proces budowania przyjaźni, poznawania swoich potrzeb i wspierania się nawzajem. Ciepła i delikatna...
Maks to młody człowiek. Miks jest kotem... jak się okazało w wyniku kulturoznawczych badań Maksa - kotem o greckim profilu. Naturalnie Kot ma wiele innych powodów do dumy, ale ten też jest całkiem niezły, dlatego Miks wyrósł na bardzo pięknego i dumnego kota. Włóczył się po dachach i przeżywał Kocie Przygody, kiedy Maks studiował... Jednak po kilku latach okazało się, że stracił wzrok i przygody musi zastąpić wspomnieniami... do momentu, gdy złapał (na słuch) małą meksykańską mysz. Mysz była hałaśliwa, gadatliwa, egzaltowana i trochę trudna do wytrzymania... ale potrzebowała przyjaźni i umiała ją odwzajemnić. I tak oto oboje odkryli, że kot Miks z myszką Meks to dużo więcej niż kot i mysz osobno.
To trochę dziwna opowieść. Raczej dla tych dzieci, które mają skłonność do refleksji i marzeń, do zadumy i powolnego podglądania świata. Ale także dla dorosłych. Czytelnik, który lubi takie klimaty, pozostanie pod jej urokiem. Powolna, leniwa opowieść o życiu w pustym mieszkaniu wciąga w delikatny i niespieszny proces budowania przyjaźni, poznawania swoich potrzeb i wspierania się nawzajem. Ciepła i delikatna...
Bardzo polecam
(POL)
niedziela, 14 grudnia 2014
JACEK DEHNEL "Matka Makryna" **
KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYD.WAB.
Matka Makryna, czyli Irena Wińczowa, opiewana przez takich poetów jak Słowacki, Norwid, Mickiewicz. Oficjalnie prześladowana przez Moskali siostra zakonna, naprawdę bita przez swojego męża rosyjskiego oficera, zwykła, prosta kobieta. Kim była Makryna vel Irena? Osobą na pewno niezwykłą. Mitomanka, która na alternatywnym, nieprawdziwym życiorysie dostała się do Paryża, gdzie brylowała wśród osób związanych z Hotelem Lambert, do Rzymu na audiencje u papieża. Fascynujaca osobowość, kobieta umiejąca z podsłuchanych rozmów stworzyć sobie nowy życiorys, z ubogiej wdowy, stać się kimś ważnym. Jacek Dehnel podjął się bardzo trudnego tematu. Niewiele wiadomo o Makrynie. Autor skonstruował swoją książkę na zasadzie dwóch relacji kobiety, tej zmyślonej i prawdziwej. Początkowo trudno się zorientować, gdzie leży prawda. Dodatkowo lekturę utrudnia trochę archaiczny język, ale czytelnik szybko się do niego przyzwyczaja i śledzi losy tej postaci. Oczywiście książka świetna warsztatowo i perfekcyjna, jak to zwykle u Dehnela. Koniecznie sięgnijcie po tę trudną, ale fascynującą lekturę.
(G.S.)
Matka Makryna, czyli Irena Wińczowa, opiewana przez takich poetów jak Słowacki, Norwid, Mickiewicz. Oficjalnie prześladowana przez Moskali siostra zakonna, naprawdę bita przez swojego męża rosyjskiego oficera, zwykła, prosta kobieta. Kim była Makryna vel Irena? Osobą na pewno niezwykłą. Mitomanka, która na alternatywnym, nieprawdziwym życiorysie dostała się do Paryża, gdzie brylowała wśród osób związanych z Hotelem Lambert, do Rzymu na audiencje u papieża. Fascynujaca osobowość, kobieta umiejąca z podsłuchanych rozmów stworzyć sobie nowy życiorys, z ubogiej wdowy, stać się kimś ważnym. Jacek Dehnel podjął się bardzo trudnego tematu. Niewiele wiadomo o Makrynie. Autor skonstruował swoją książkę na zasadzie dwóch relacji kobiety, tej zmyślonej i prawdziwej. Początkowo trudno się zorientować, gdzie leży prawda. Dodatkowo lekturę utrudnia trochę archaiczny język, ale czytelnik szybko się do niego przyzwyczaja i śledzi losy tej postaci. Oczywiście książka świetna warsztatowo i perfekcyjna, jak to zwykle u Dehnela. Koniecznie sięgnijcie po tę trudną, ale fascynującą lekturę.
(G.S.)
sobota, 13 grudnia 2014
Marcin Pałasz - "Dasz radę, Marcelko!"
Marcelka niezbyt pali się do pójścia do szkoły. Wciąż trwa jej rehabilitacja po wypadku samochodowym - wprawdzie jakiś czas temu zeszła z wózka i chodzi o jednej kuli a nie o dwóch... ale w szkole wyżywa się na niej Nikola - bardzo nieprzyjemna postać, która uwielbia znęcać się nad Marcelką z powodu jej kuli i prowokować takie sytuacje, żeby Marcelka wychodziła na winną. Do tego tata wyjechał na długi kontrakt do pracy, żeby spłacić koszty leczenia Marcelki, mama jest smutna i zmęczona... i właściwie nie ma kolegów.
Pewnego dnia ciocia przyniosła znalezionego szczeniaka, mama jednak nie zgodziła się na zatrzymanie go - miała dość pracy a nie wierzyła by Marcelka podołała obowiązkom. Marcelkę na dłuższy czas wprowadziło to w przygnębienie... jednak podczas sesji rehabilitacyjnej doktor uświadomił mamie, że codzienne zabawy z psem i dbanie o niego to dokładnie to, czego dziewczynce potrzeba najbardziej.
I tak w domu pojawiła się Rozrabiak. I wszystko się zmienia a Marcelka nieoczekiwanie odkrywa jaka jest silna...
Książki Marcina Pałasza adresowane do dzieci mają w sobie pewien rodzaj ciepła i humoru, który bardzo mocno przemawia do uczuć. A urocze ilustracje Katarzyny Sadowskiej jeszcze wzmacniają ten efekt. Blisko tej opowieści do świata Muminków, Czerwcowego Wzgórza i Bullerbyn, chociaż dzieje się gdzieś na polskim osiedlu, w zwyczajnej rodzinie i zwykłym mieście.
Ale kto powiedział, że o rzeczach zwyczajnych nie da się opowiedzieć czegoś zasługującego na niezwykłą uwagę?
(POL)
czwartek, 11 grudnia 2014
"Achtung, Panzer!" Heinza Guderiana - pierwsze po latach wydanie legendy
Muszę się
przyznać, że do napisania recenzji tej książki zbierałem się
kilka miesięcy. W ogóle nie piszę zbyt szybko ale tym razem miałem
poważne powody. "Achtung,
Panzer!" Heinza Guderiana to książka-legenda... do niedawna
doskonale nieznana szerokim rzeszom czytelników. To nie jest
bezsensowna gra słów - przez kilkadziesiąt lat słyszał o niej
każdy zainteresowany bronią pancerną i większość
zainteresowanych II wojną. Jej autor był współtwórcą sukcesów
Panzerwaffe w czasie II wojny światowej, dowódcą pancernych rajdów
przez Polskę, Francję, Rosję... do tego oskarżanym (słusznie) o
zbrodnie wojenne... a równocześnie wybitnym znawcą teorii i
praktyki wojny pancernej, i poniekąd... twórcą Historii. O ile
mogę zrozumieć nienawiść do niego, to cieszę się że IW Erica
udostępnia polskiej publiczności jego najsłynniejszą
publikację... nawet
jeśli przy tej okazji trochę lekko potraktowano korektę.
Legenda i miejsce "Achtung, Panzer!" w historiiSpecyfika książki Guderiana polega na sposobie, w jaki funkcjonowała. Wydana w 1937 roku, kiedy niemieckie wojska pancerne dopiero co zostały powołane do życia, stała się hitem ze względu na profesjonalną analizę doświadczeń I wojny światowej, całkiem nowatorską koncepcję wojny z użyciem szybkich manewrów odmienną od lansowanej wówczas przez mocarstwa pancerne, a wreszcie jasny i przystępny wykład zrozumiały nawet dla laików (opowiadał o użyciu w walce potężnych maszyn w świecie, w którym mało kto miał samochód - sam Guderian kupił go sobie dopiero za honorarium z książki).
Legenda i miejsce "Achtung, Panzer!" w historiiSpecyfika książki Guderiana polega na sposobie, w jaki funkcjonowała. Wydana w 1937 roku, kiedy niemieckie wojska pancerne dopiero co zostały powołane do życia, stała się hitem ze względu na profesjonalną analizę doświadczeń I wojny światowej, całkiem nowatorską koncepcję wojny z użyciem szybkich manewrów odmienną od lansowanej wówczas przez mocarstwa pancerne, a wreszcie jasny i przystępny wykład zrozumiały nawet dla laików (opowiadał o użyciu w walce potężnych maszyn w świecie, w którym mało kto miał samochód - sam Guderian kupił go sobie dopiero za honorarium z książki).
Książka
ta oparła się na nieco wcześniejszych przemyśleniach Guderiana i
całego pokolenia oficerów, którzy na własne oczy oglądali klęskę
Niemiec w I wojnie światowej a później działali w warunkach
narzuconych przez traktat wersalski... Jak patrzyli na to
doświadczenie - najlepiej świadczy fakt, że Guderian nigdy nie
nazwał go inaczej niż "haniebny traktat".
Jego
warunki nie pozwalały im na posiadanie wojsk pancernych... co za tym
idzie - nikt nie oczekiwał powstawania tam jakichś cennych
przemyśleń na temat tej nowej wówczas broni. W istocie Niemcy
korzystali potajemnie z poligonów w ZSRR - nie mogło to zastąpić
manewrów własnej armii ale dawało materiał do przemyśleń.
Konstruktorzy pojazdów w największych niemieckich zakładach
zbrojeniowych w tajemnicy stale eksperymentowali z rozwiązaniami
przydatnymi w czołgach - pod nazwą Grosstraktorr i Leichttraktorr pojawiały się
co trochę rozmaite pojazdy, które z traktorem miały wspólne
gąsienice... a różniły się od niego np. opancerzeniem i
możliwością zabudowy uzbrojenia.
Grosstraktorr... zwraca uwagę pewna trudność w przyczepieniu narzędzi rolniczych |
Leichttraktorr - niemiecki produkt dla małych gospodarstw rolnych. Lufa służy do zwalczania niewielkich szkodników pól uprawnych. |
Ponadto
ograniczenia traktatowe co do wielkości armii zmuszały niemieckie
dowództwo do maksymalnego podnoszenia jakości wojska a równocześnie
do teoretycznego rozwiązywania problemów tak trudnych, jak obrona
Prus Wschodnich przed możliwą agresją 300-tysięcznej armii
polskiej z lotnictwem i pojazdami pancernymi, gdy cała Reichswera
liczyła sobie 100 tys. ludzi i kilkanaście samochodów
opancerzonych... Sytuację tę można opisać jako przymusową
bezczynność przy czasie na poszukiwania teoretyczne. Niemieccy
oficerowie przeprowadzali skomplikowane operacje na mapach, podczas
manewrów w terenie sprawdzali umiejętności praktyczne żołnierzy,
trenowali współpracę między rodzajami broni używając imitacji
czołgów - makiet z drewna i płótna ustawionych na... samochodzie osobowym lub czterech
rowerach...
Sztuka treningu z czołgami, gdy się ma stolarza zamiast czołgów... |
Zaś od żołnierzy wymagali poziomu umiejętności o
stopień wyższego... Gdy w 1936 rozpoczęto rozbudowę armii - po
prostu "starzy" żołnierze awansowali błyskawicznie
tworząc z małej Reichswery kadrę nowego Wehrmachtu.
Inaczej
mówiąc: inwestowali w jakość ludzi i przyszłość.
O
wynikach wykonanej wówczas pracy świat dowiadywał się w latach
1939-45 poznając na własnej skórze Blitzkrieg.
Niemieckie wojska pancerne dozwolone traktatem wersalskim |
Co
ciekawe - w Polsce publikacja Guderiana prawie nie wzbudziła
zainteresowania. Nasze dowództwo zapatrzyło się ślepo we
francuską koncepcję... skutkiem czego szczupłe siły
wykorzystaliśmy gorzej niż to było możliwe. Patrząc z
dystansu... w 2 lata trudno byłoby podjąć poważne przygotowania w
sytuacji, gdy Polska dopiero dźwigała się po Wielkim Kryzysie.
Niemniej jednak na powojenny odczyt "Achtung,
Panzer!" złożyło się również przekonanie, że mieliśmy
okazję skorzystać z odkrycia kart przez przyszłego przeciwnika,
który usłużnie opisał metodę, którą nas pokonał. To, razem z
klęską we Wrześniu '39 ustawiło książkę na pozycji dość
szczególnej. Ponadto po wojnie nie wznawiano jej, nie była też
obecna w zbyt wielu bibliotekach. Przez lata cytowana tylko we
fragmencikach, dostępna w niewielu miejscach i wyłącznie dla
niektórych... możliwość zapoznania się z tą książką w
czasach PRL dodawała splendoru!
Warto
też dodać, że najchętniej cytowano te uwagi Guderiana, które po
kilkudziesięciu latach nadal były aktualne, a ich autora otaczała
sława niezwykle skutecznego dowódcy broni pancernej. Wraz z
aktualnością tez Guderiana sprawiało to razem wrażenie, że
wygrywał, bo przewidywał zasady walki pancernej na kilkadziesiąt
lat naprzód... w aurze tajemnicy otaczającej jego książkę
wyrastał na postać nieco mityczną.
Kim był
"Szybki
Heinz"
Guderian?
Urodził się w 1888 roku w Chełmnie, w ówczesnych Prusach Wschodnich, w
rodzinie oficera. Poszedł w ślady ojca i warto w tym miejscu
wyjaśnić, czym w Prusach byli oficerowie cesarskiej armii - ich
pozycja wiązała się ściśle ze specyfiką królestwa pruskiego:
małe i początkowo biedne państwo, które dzięki posiadaniu
sprawnej armii (za dużej jak na własne możliwości gospodarcze)
zdołało zdominować i zjednoczyć Rzeszę Niemiecką. Pruską
świadomość narodową Wielki Fryc i jego następcy budowali w
oparciu o armię i oficerów, początkowo wywodzących się głównie
ze szlachty i stąd utożsamianych z nią. W zarządzaniu krajem
korzystali z doświadczeń administracji wojskowej... i szanowali swe
własne reguły, bo głównie od nich zależała egzystencja Prus. W
miarę przemian społecznych XIX wieku korpus oficerski się
zdemokratyzował ale prestiż społeczny pozostał. Oficerowie pruscy
uważali się za elitę narodu, stawiali sobie w związku z tym
bardzo wysokie wymagania... i umieli im sprostać. Pruski oficer był
nie tyle szkolony co wychowywany: wymagano od niego nie tylko iście
sportowej kondycji ale też inteligencji i maksymalnego zaangażowania
w służbę. Do tego obowiązywała go lojalność wobec kolegów i
odpowiedzialność za podwładnych... Chociaż z perspektywy naszych
stereotypów wydaje się to niezwykłe, ale miał wręcz obowiązek
samodzielnego i twórczego myślenia oraz konstruktywnej krytyki,
dopóki nie otrzymał rozkazu działania. Warto zdać sobie sprawę z
tego, że w dowodzeniu armią niemiecką w zasadzie nie stosowano
szczegółowych rozkazów ale raczej dyrektywy określające zadania,
ze swobodą doboru metod. Charakterystyczny dryl będący symbolem
pruskiego wojska stanowił tylko jedną z metod przygotowania do
służby, najprostszą, czysto zewnętrzną postać maksymalnej
dyscypliny stosowaną tylko dla ludzi o najmniejszym zakresie
obowiązków. Oficerowie czuli się zobowiązani do przejawiania
dyscypliny wewnętrznej, opartej o motywację płynącą z
patriotyzmu.
W
Polsce zazwyczaj wyśmiewamy się ze stereotypowego
kajzerowskiego podoficera, symbolu tępoty i ślepego
posłuszeństwa... ale ze specyficznych powodów: aby Polak zapoznał
się z lepszą stroną pruskiej dyscypliny - musiał zostać pruskim
patriotą... co dla ludzi związanych z naszą tradycją było raczej
mało prawdopodobne.
Kariera
oficerska oznaczała awans społeczny a pruscy oficerowie nadawali
styl niemieckiej armii na przestrzeni niemal 150 lat.
Heinz
Guderian zdobył staranne wykształcenie, służbę rozpoczął w
piechocie ale dość szybko trafił do jednostki łączności przy
sztabie, co dało mu możliwość obserwowania sytuacji na froncie i
mechanizmów stojących za klęską i powodzeniem. Kilkakrotnie brał
udział w walkach na froncie, pod Verdun i nad Marną. Zdobył tam
kilka wysokich odznaczeń za odwagę, doświadczenie bojowe i
przekonanie o wielkiej roli łączności, czołgów i współpracy
różnych rodzajów wojsk. Ze stanowiska w sztabie widział, jak
niemieckie oddziały miażdży pancerna przewaga Ententy, zdawał
sobie też sprawę, że tylko kapitulacja przegrywającej armii
uchroniła kraj przed najazdem - inaczej mówiąc: zasmakował
poczucia bezsilności... ale znał przynajmniej część przyczyn
klęski. Wielu frontowych oficerów i całe społeczeństwo
niemieckie nie rozumiało, dlaczego ich kraj został upokorzony aż
tak bardzo. Szok i przedłużający się kryzys gospodarczy sprawił,
że społeczeństwo niemieckie zaakceptowało Hitlera jako przywódcę,
który dzięki radykalnym posunięciom odbuduje utraconą potęgę.
Oficerowie, szczególnie ci wywodzący się z Prus Wschodnich, na
ogół byli sceptycznie nastawieni do NSDAP i jej hałaśliwego
przywódcy.
Stosunek
Heinza Guderiana do Adolfa Hitlera był dość skomplikowany i do
dzisiaj przedstawia się go na różne, nierzadko sprzeczne sposoby.
Jedni mówią o popieraniu Hitlera i hitlerowców, inni wskazują na
jawną krytykę fuhrera i wpadanie w niełaskę. Cóż, Guderian
uważał się przede wszystkim za niemieckiego patriotę. Idiotyczny
nieprofesjonalizm i mitomania, które stały za strategicznymi
decyzjami Hitlera, na pewno go drażniły, zwłaszcza gdy owocowały
marnowaniem życia młodych Niemców. Poza tym do obowiązków
pruskiego oficera należało ratowanie przełożonego przed błędami.
Ale Hitler był przywódcą, który głosił wielkość Niemiec i
stawiał ją sobie za cel. A temu celowi poświęcił się i
Guderian.
Z całą pewnością popierał Hitlera czynnie - podobnie jak większość Niemców. Po wojnie starał się pomagać dawnym hitlerowcom i uważał za niezawinioną krzywdę ich los (łagodny w porównaniu z tym, co sami spowodowali). I z całą pewnością trudno utożsamiać z typowym nazistą kogoś tak chłodno i precyzyjnie myślącego. Na ile przemawiały do niego rasowe pomysły Hitlera i spółki - nie wiemy. Wiadomo, że po odebraniu emerytur wojskowych żydowskim weteranom rozważał odejście z armii w geście protestu - mogło to być wywołane poczuciem koleżeńskiej wspólnoty, którą uważał za bardzo ważną dla honoru żołnierza. W swoich książkach nie zdradził zainteresowania tematyką rasistowską - prawdopodobnie w hitlerowskim ujęciu ten temat był mu obcy. Mnie osobiście wydaje się, że uważał Niemców za lepszą odmianę ludzi ale zgodnie z kodeksem honorowym pruskiego oficera, było to obowiązkiem a nie źródłem profitów. Z całą pewnością nie jest postacią łatwą w ocenie, zwłaszcza jeśli wiemy, że dowodzone przez niego armie dopuściły się wielu zbrodni wojennych - a on sam nigdy nie próbował tego ukrócić.
Z całą pewnością popierał Hitlera czynnie - podobnie jak większość Niemców. Po wojnie starał się pomagać dawnym hitlerowcom i uważał za niezawinioną krzywdę ich los (łagodny w porównaniu z tym, co sami spowodowali). I z całą pewnością trudno utożsamiać z typowym nazistą kogoś tak chłodno i precyzyjnie myślącego. Na ile przemawiały do niego rasowe pomysły Hitlera i spółki - nie wiemy. Wiadomo, że po odebraniu emerytur wojskowych żydowskim weteranom rozważał odejście z armii w geście protestu - mogło to być wywołane poczuciem koleżeńskiej wspólnoty, którą uważał za bardzo ważną dla honoru żołnierza. W swoich książkach nie zdradził zainteresowania tematyką rasistowską - prawdopodobnie w hitlerowskim ujęciu ten temat był mu obcy. Mnie osobiście wydaje się, że uważał Niemców za lepszą odmianę ludzi ale zgodnie z kodeksem honorowym pruskiego oficera, było to obowiązkiem a nie źródłem profitów. Z całą pewnością nie jest postacią łatwą w ocenie, zwłaszcza jeśli wiemy, że dowodzone przez niego armie dopuściły się wielu zbrodni wojennych - a on sam nigdy nie próbował tego ukrócić.
Heinz
Guderian względem swoich racji był tak uparty i nieustępliwy, że
w Sztabie Generalnym nazywano go Bykiem. Przydomek ten zmieniono mu
dopiero po gwałtownych rajdach pancernych przez Francję - koledzy
oficerowie uznali, że lepiej go charakteryzuje "Szybki Heinz".
Nie
da się ukryć, że Guderian odnosił się do Polski i Polaków wrogo
lub w najlepszym razie z pogardą. "Achtung, Panzer!"
zawiera kilka wzmianek trudnych do przełknięcia dla Polaka - o ile
jednak mamy skorzystać z jego wiedzy, trzeba oddzielić jego
uprzedzenia od opinii zawodowych.
Po
pierwsze pamiętajmy, że w wyniku powstania państwa polskiego
rodzinne miasto Guderiana znalazło się za granicą. Można się
domyślać, że łączyło się to z pewnymi familijnymi problemami,
gdyż jego kuzyni brali udział w wojnie 1939... w Wojsku Polskim
walcząc przeciw korpusowi Guderiana. Już choćby z tego powodu
patrzył na nas tak, jak potomkowie rodzin wysiedlonych z Kresów
patrzą na Rosjan.
Po
drugie, o czym coraz rzadziej chce się pamiętać naszym
historykom-politykom, w wyniku klęski 1918-tego państwa centralne
poniosły wielkie i trwałe straty terytorialne, gospodarcze i
ludnościowe. To co dla nas było odzyskaniem niepodległości po 123
latach zaborów, dla Niemców oznaczało utratę 10% ludności i 25%
przemysłu ciężkiego i wydobywczego. W dodatku węglem ze Śląska
odbitego Niemcom w trzech powstaniach płaciliśmy za nowoczesne
środki bojowe na wypadek wojny z Niemcami! Ani Heinz Guderian ani
żaden Niemiec zdrów na umyśle nie myślał przed wojną o Polsce i
Polakach bez zgrzytania zębów i chęci odwetu - ale, jak mawiają
Pasztunowie - nienawiść wrogów to komplement dla prawdziwego
wojownika. W kilkadziesiąt lat po wojnie możemy na ten problem
popatrzeć na chłodno i zobaczyć czy w swojej zgryźliwej ocenie
Wojska Polskiego z wojny polsko-bolszewickiej Guderian nie miał
trochę racji. Zwłaszcza, że z nami wygrywał. Kiedy Guderian
pisze, że Wojsko Polskie w wojnie z bolszewikami było miernie
dowodzone, to niestety... miał do tego podstawy. Nasze zwycięstwo w
tej wojnie polegało na uratowaniu się w ostatniej chwili na naszym
terytorium, po utracie dużych ilości sprzętu i wszystkich
początkowych zdobyczy. A w świetle programu "Achtung,
Panzer!" można łatwo się domyślić, w czym Guderian upatrywał
kardynalnych błędów.
Jak
jeszcze można dopełnić portret "Szybkiego Heinza"? Otóż
był znakomitym nauczycielem historii wojskowości i taktyki, czym
zajmował się w początku lat 30-tych. Cenili go jego
uczniowie-oficerowie mimo, że późniejsze dokonania zepchnęły na
bok ten jego talent. Warsztat pisarski, zacięcie popularyzatora i
wykładowcy oraz gawędziarską pasję widać zarówno we
"Wspomnieniach żołnierza" jak i w "Achtung,
Panzer!"
Czym
nie jest "Achtung, Panzer!"
KW-1 - niespodzianka Stalina dla Europy, najodporniejszy czołg świata w początkach II wojny |
... i pokaz możliwości pancerza: żadne z tych trafień nie okazało się groźne. Czołg zniszczyły samoloty niemieckie. |
Mówiąc
inaczej: próbował wytyczać nowe szlaki i przybliżać problem
laikom a nie przewidywać przyszłość.
Czym jest ta
książka? – trwała
wartość
Mark I - pierwszy czołg użyty bojowo, początek wszelkiej wiedzy o nowej broni. Oszałamiająca prędkość 6 km/h i 5 ludzi zajętych wyłącznie kierowaniem. |
Panzerkampfwagen I - podstawa Panzerwaffe do 1940 roku |
Większość
dzieła Guderiana wypełniają analizy powiązań między techniką i
losem żołnierzy na polu walki - pisane barwnym i obrazowym
językiem, uzupełniane zdjęciami i mapami pozwalającymi zrozumieć
cel opisywanej bitwy. Te analizy pisze uczestnik wydarzeń mający
zarówno wiedzę z pierwszej linii jak i całościowy ogląd z
poziomu sztabu. Dla osób zainteresowanych I wojną światową ta
książka będzie bezcennym źródłem wiedzy, bowiem zajmuje się
nie tylko czołgami ale bardziej: ludźmi. Opowiada, czym właściwie
stało się pole bitwy, jak dzięki taniemu drutowi kolczastemu i
saperce każdego żołnierza można zamienić cały kraj w
nieprzebytą twierdzę bronioną ogniem ckm-ów, której w zasadzie
nie da się przejść. Analizuje słabe i mocne punkty rozmaitych
czołgów, co dla zainteresowanych historią techniki stanowi
smakowity kąsek a dla nowicjuszy w tej dziedzinie - cenne
uzupełnienie wiedzy, bynajmniej nie nudne! Pierwsze wozy bojowe
przybierały fascynujące kształty, niczym wyobrażenie złotej
rybki o metodach podróży po piachu... Dość powiedzieć, że
zdjęcia tych wehikułów moja żona oglądała z wielką
ciekawością, mimo, że czołgi nie interesują jej ani trochę.
T-80U - współczesny czołg podstawowy - broń o jakiej Guderian mógł tylko śnić |
Wyjaśnia
genezę rozmaitych formacji zmotoryzowanych, ich przeznaczenie,
problemy z jakimi się spotykają - a wiele z tych problemów nie
straciło aktualności od czasów Aleksandra Macedońskiego.
Ze względu na styl i jasność wypowiedzi zalicza się do klasyki literatury wojskowej i historycznej. Ze względu na potwierdzenie w praktyce wyłożonych w niej teorii ta książka jest zupełnym unikatem - mało który generał najpierw dał swoim przyszłym przeciwnikom teoretyczny wykład metody walki a następnie pokonał ich ściśle według zasad, które im przedstawił..
AH-64 Apache - bicz na czołgi Saddama Husseina |
To
właśnie "Achtung, Panzer!" zawiera słynny pogląd
głoszący, że głównym przeciwnikiem czołgu na polu walki jest
czołg, a dopóki na polu walki są czołgi - nie można zajmować się niczym innym.
A-10 Thunderboldt II - samolot przeciwczołgowy: bomby, rakiety i siedmiolufowe działo 30mm zdolne do wystrzelenia 7000 pocisków na minutę |
Sformułował
go Guderian na podstawie wojny, w której czołgi jechały z
prędkością niewiele większą niż szedł żołnierz z wyposażeniem, w
której nie istniały armaty przeciwpancerne. Ogłosił w czasach gdy
Wermacht posiadał czołgi dwuosobowe, uzbrojone w dwa karabiny
maszynowe, z pancerzem chroniącym tylko przed bronią strzelecką...
a i to nie każdą. Już kilka lat później pojawiły się armaty
ppanc o kalibrach sięgających 100 mm, samoloty wyspecjalizowane w
atakowaniu celów naziemnych, ręczne granatniki przeciwpancerne,
jeszcze później helikoptery z rakietami kierowanymi, ręczne
wyrzutnie rakiet, szybkie pojazdy zdolne do wystrzeliwania
samonaprowadzających pocisków przeciwpancernych, miny
przeciwpancerne... Dzisiejsze czołgi mają pancerze odpowiadające
wytrzymałością warstwie stali o grubości metra, działa
kalibru 120 mm czyli takiego, jaki w czasach Guderiana uważano za
okrętowy, przebijają pancerną stalową płytę 80cm (czyli grubszą niż na superpancernikach z ostatniej wojny światowej), ważą po 70 ton i rozwijają prędkości do 70 km/g...
Wydawać by się mogło, że wojna pancerna jest całkiem inna - i to
prawda.
Kierowany pocisk przeciwpancerny, który nawet z małej ciężarówki zrobi skuteczny niszczyciel czołgów |
Ale
doświadczenia ostatnich wojen na Bliskim Wschodzie wciąż pokazują,
że te wszystkie nowości nie potrafią w wojnie wyeliminować więcej
niż 30% z pośród wszystkich zniszczonych czołgów. Ani nie
potrafią wywalczyć zwycięstwa tam, gdzie są czołgi.
Guderian
miał rację.
Dlaczego
ta
książka
ma interesować
ludzi nie lubiących
czołgów?
To
pytanie, które warto sobie zadać. Powodów znajdzie się sporo -
wprawdzie książka Guderiana nie stawia laikom barier, niemniej jest
to dzieło dość specjalistyczne a nie literackie.
Jednakże...
dziełem literackim jest "Na Zachodzie bez zmian". Zaś
"Achtung, Panzer!" opisuje właśnie świat, w jakim żyli i ginęli
bohaterowie Remarque'a. I Hemingwaya, Faulknera i wielu innych.
Przeczytanie plastycznych opisów warunków panujących w I wojnie
światowej pomoże zrozumieć czym było "stracone pokolenie",
jakie emocje rządziły społeczeństwami okresu międzywojennego...
i czym kierowały się ówczesne rządy.
Walory
poznawcze książki Guderiana wykraczają daleko poza zagadnienia
związane z wojskiem. Ale jest też ona fantastyczną szkołą
myślenia i analizy historycznych wydarzeń - w jednym z fragmentów
autor opisuje, jak żywopłoty stały się przyczyną masakry pułku
kawalerii, co zaowocowało klęską całego natarcia. W innych
miejscach przedstawia, jakie znaczenie miały nawyki szkoleniowe i
tradycja rodzajów broni dla podejmowanych działań.
W
sumie - nikt kto przeczyta tę książkę - nie będzie żałował.
"Szybki Heinz" Guderian pisał ją z zamiarem zdobycia
zainteresowania laików. Wyznaczony cel osiąga w stylu, jakim
prowadził kampanie wojenne.
To
jedyny Blitzkrieg, za który można mu być wdzięcznym.
(POL)
Subskrybuj:
Posty (Atom)