wtorek, 30 grudnia 2014

ANNE EDWARDS: "VIVIEN LEIGH" *

KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYD. PRÓSZYŃSKI I S-KA

Urodziła się w Indiach w 1913 roku jako Vivian Mary Hartley. Świat poznał ją jako Vivien Leigh, niezapomnianą i do dziś niedoścignioną odtwórczynię Scarlett w "Przeminęło z wiatrem", aktorkę ról szekspirowskich oraz kochankę, a potem żonę sir Laurence'a Oliviera. Ze spektakli pozostały jedynie zdjęcia i recenzje teatralne, zaś film oglądają kolejne pokolenia. Z kart biografii wyłania się delikatna, wrażliwa, oczytana i niesamowicie poukładana dziewczynka. W szkole klasztornej, do której oddali ją rodzice, była bardzo lubiana. Zawsze chciała zostać aktorką i dążyła do tego z uporem wbrew woli pierwszego męża. Na scenie reżyserował ją John Gielgud i Laurence Olivier, ale największą sławę przyniosła jej rola na dużym ekranie. Poszukiwania aktorki do roli Scarlett trwały ponad dwa lata. Miała być Amerykanką, mieć południowy akcent i, przy wyglądzie aniołka, dysponować odpowiednim temperamentem. Taka była Scarlett z powieści i ta sama dwoista osobowość tkwiła w Vivien, choć pozostałych warunków nie spełniała. Polecam tę biografię nie tylko dlatego, że jej bohaterka była jedną z najpiękniejszych aktorek. Polecam ją, bo jest ciekawie napisana i pokazuje kobietę, która - mimo choroby psychicznej - usiłowała normalnie funkcjonować. A dla tych, których interesuje kino, z pewnością będzie oczekiwanym prezentem, ponieważ jest pięknie wydana.

(M.J.Kursa)

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Pisane psem i kotem - Teoria drzemki (Piotr Olszówka)

Miałem do przeczytania trochę rzeczy a jednocześnie wzywał mnie piec. Taki normalny ciepły piec ma ogromną siłę przyciągania i jeśli człowiek nie uwzględnia jej w swoich planach, to kończy drzemiąc przy piecu zamiast przy nim pracować. Zaplanowałem wszystko jak należy, czyli obok fotela postawiłem kawę na stoliku, zawinąłem się kocem tylko częściowo (zawinięcie zbyt dokładne powoduje senność), w rękę wziąłem sztywny notatnik z przypiętym dzwonkiem (żeby narobił hałasu, jak zasnę i puszczę go z rąk), w drugą rękę - książkę i zacząłem czytać, notując przy okazji różne złote (lub pozłacane ew. tombakowe) myśli. Po drugiej przeczytanej stronie usłyszałem: Mrrrrrru?
Spojrzałem na podłogę. W tej samej chwili Pumiasta wskoczyła mi na nogi. Nauczony doświadczeniem wiedziałem, że od tej chwili może się wydarzyć wszystko... może za wyjątkiem spokojnego czytania. Z lekką rezygnacją spojrzałem w szmaragdowe oczy.
- Drzemiesz? - zapytała.
- Nie. Pracuję.

- Akurat. - spojrzała na mnie z wyższością, jakbym najzwyczajniej w świecie próbował ją oszukać. No, odkąd się pojawiła, to z pracą faktycznie będzie kiepsko.
- Akurat tak, chociaż z tobą to może się już nie udać. - wyjaśniłem bez wielkiej nadziei na przekonanie kotki. Przespacerowała po mnie, minęła książkę i "przypadkowo" strąciła notes na podłogę. Spojrzała mi w oczy z bliska.
- Według mnie, to coś udajesz, żeby się przespać. Ale słabo udajesz. I źle się zabierasz do rzeczy.
- Kiedy to stałaś się specjalistą od pracy?
- A co to takiego? - kocie oczy powiększyły się do rozmiarów dwuzłotówki - Zresztą... nieważne.
Podreptała po mnie wzdłuż i wszerz, okręciła się, przejechała mi ogonem po oczach.
- A nie mówiłam? Już zamykasz oczy!
Kłopot z kotami polega na tym, że zawsze mają rację. I to nie jest sarkazm. One po prostu obserwują i wiedzą więcej od nas. Mimo wszystko otworzyłem powieki. Książka dawno spadła na bok - nie da się czytać z kotem jako zakładką. Pumianna tymczasem deptała mi po brzuchu.
- Znowu mnie leczysz?
- A skąd! Ty jesteś nieuleczalny...
Powiedziała to kocica, która nie wysiedzi sama pół godziny i wszędzie łazi za nami jak uzależniona. Pumowa arogancja ma zapewne czemuś służyć... może dodaje jej pewności siebie? Ale czy Kot, który ujeździł psa, potrzebuje więcej pewności siebie? Koty są tajemnicą dla ludzi, a kocie kobiety na zawsze będą tajemnicą dla wszystkich facetów, nie tylko tych na czterech łapach.
- No to co robisz? - zapytałem
- Prześpię się trochę. Ty i tak nie robisz nic ważnego.
No jasne. Nie pamiętam, żeby Kot przyznał, że jakaś ludzka czynność jest ważniejsza od Jego drzemki.
Usiadła i rozpoczęła Staranne Lizanie Własnej Łapki Przedniej - z zaangażowaniem zasługującym na pisanie z wielkiej litery.
Postanowiłem powalczyć o prawo do pracy.
- Robię coś ważnego. Czytanie to część mojego zawodu.
Położyła mi łapkę na ustach. Spojrzała z góry.
- Drzemka jest częścią MOJEGO zawodu. Ważną.
Poczekałem chwilę. Zabrała puchatą kończynę i znowu zaczęła ją lizać.
- No to się zdrzemnij. Możesz spać na mnie, jak chcesz, nie muszę się bardzo ruszać przy czytaniu.
- Czyżby? - złoto-zielone oczy zaświeciły o parę centymetrów od mojej twarzy. - Przecież ty nie możesz głupich dwunastu godzin wytrzymać bez ruchu... jak mam na tobie drzemać?
- Możesz się zwinąć, wsadzić nos w ogon i spać.
Spojrzała tak, że ciarki mi przeszły po plecach.
- CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ? ŻE TO TYLE?
- Jak dla mnie tak to właśnie wygląda...
Chyba nie mogłem zrobić niczego więcej, żeby stracić twarz.
Położyła mi się na klacie, wyciągnięta tak, żeby zablokować moje ręce. Westchnęła... co brzmiało jak skrzyżowanie zipnięcia i odgłosów parowozu.
- Okej... chyba muszę wytłumaczyć ci podstawy... chociaż to chyba strata czasu... ale koty mają pewne obowiązki wobec świata.
Widziałem tylko jedno stworzenie lekceważące pojęcie obowiązku bardziej niż Pumiasta... i to też był kot. Musze przyznać, że zaintrygowała mnie swoją zapowiedzią. Zamieniłem się w słuch. Książki, notesy, recenzje i praca itd zeszły sobie nie tyle na plan dalszy, co na podłogę ale w starciu z Pumianną i tak nie miały wielkich szans.
- Po pierwsze: czas. - spojrzała w okno oceniając porę.
- Zauważyłem, że śpisz cały czas. - zaryzykowałem.
- Uważaj, jak wyjdziesz z domu, bo z takim zauważaniem pies cię przejedzie. - odparowała - Spać trzeba we właściwej porze. Nie możesz spać, kiedy na parapecie siedzi gołąb, jak Nana wróci ze spaceru i przyniesie wiadomości na futrze, jak okno jest otwarte... Jeśli chcesz się zdrzemnąć - musisz wybrać moment, kiedy nic cię nie obudzi i nie masz nic do roboty. To nie może być noc, bo noc jest do łażenia po dziurach a nie do drzemki. Właściwie... - Puma spojrzała w okno z wyrazem pewnego zamyślenia - nie ma prostej recepty na odpowiedni czas. To trzeba wyczuć. Ale żeby wyczuwać - trzeba trenować codziennie przez wiele godzin.
To przynajmniej wyjaśnia, dlaczego Puma przesypia większość czasu: trenuje drzemkę wyczynową... Wykład brzmiał coraz ciekawiej.
- Niezależnie od wyczucia chwili... wiesz, to się nazywa "timing"... - pouczyła mnie - musisz opanować odruchowe i precyzyjne chwytanie koordynat astronomicznych.
No ładnie. Kocica-astronom mi się trafiła...
- Możesz to wyjaśnić? - zapytałem - Nie wiem, co mają wspólnego gwiazdy ze spaniem, poza tym, że jak się je widzi, to trzeba iść spać.
Znowu dostałem spojrzenie pełne politowania.
- Koordynaty astronomiczne to położenie względem gwiazd. Na przykład: słońca. Musisz kłaść się tak, żeby grzało futerko jak najdłużej ale nie świeciło w oczy. No i masz to robić dobrze przez sen. Nie można się budzić co sześć godzin tylko dlatego, że słońce poszło sobie dalej.
- Nie mam futra.
- To sobie wyrośnij! Jak chcesz drzemać bez futra?
Przez chwilę leżała na boku i lizała sobie brzuszek, jak się okazało: żeby uporządkować futerko, myśli i wykład.
- Kolejna rzecz, to ułożenie. Jak się źle położysz to plecy bolą.
Robiło się ciekawie... często budzę się jak połamany, może dowiem się jak Koty osiągają tę swoją słynną elastyczność. Tym razem Pumianna zaczęła demonstrować: wstała i pokazywała co i jak.
- Przede wszystkim nie kładź się nigdy na rzeczach wypukłych, bo sobie plecy rozciągniesz. Szukaj dołków. - usiadła mi na brzuchu, gdzie z racji mojej pozycji miałem dołek. Wpasowała się od pierwszego razu i kontynuowała - Jak chcesz myśleć przez sen, to układasz się z głową podpartą wyżej, ale nie przyciskaj łapek. Jeśli bolą cię kości albo spuchniesz od pogody, kładź się z głową niżej. Kiedy po prostu chcesz sobie podrzemać dla sztuki i wprawy, zwiń się w kłębek. Układasz się okręcając, żeby ułożyć futerko wzdłuż włosa, bo inaczej uwiera. Nigdy nie wypuszczaj ogonka, bo cię byle co obudzi. Ogonek ma być przy nosie, ewentualnie przy policzkach. A łapki trzeba trzymać razem.
Korciło mnie, żeby zapytać, jak spać, jeśli się nie ma ogonka... ale według kociej teorii to chyba niemożliwe.
Przemaszerowała mi na nogi. Udeptała koc i wyciągnęła się wygodnie patrząc mi w oczy.
- W tym wszystkim nie wolno pominąć kwestii kompozycyjnych.
- To znaczy? - trochę mnie zaskoczyła. Sztuki plastyczne i drzemka?
- Masz wyglądać słodko i elegancko, bo inaczej każdy cię obudzi przy byle okazji. Trzeba spać tak, żeby budzenie cię wyglądało jak świętokradztwo. No i...
Urwała w pół słowa. Z sypialni dobiegło znajome szuranie pazurami po parkiecie. Przyszła Nana, która najwyraźniej postanowiła zmienić łóżeczko, ale po drodze ucieszyła się na nasz widok.
Nanułkowa radość objawia się tak, jak zwykle u psów: lizaniem. Liznęła mnie w rękę po czym z rozmachem przejechała różowym językiem po Pumowej łopatce, policzku, nosie, oku, uchu i czubku głowy. Kotka omal nie udławiła się językiem. A Nanusia z radości wsadziła w nią nos, bo przyjemnie wsadza się nos w ciepłe, miękkie kocie futerko... A ponieważ zrobiła to z entuzjazmem - Pumiasta spadła mi z kolan na fotel.
- Co robicie? - zapytała psina merdając powitalnie.
- Rozmawiamy o drzemce. - wyjaśniłem drapiąc ją po uszach.
- O tym, jak to robić właściwie! - wyjaśniła Puma wyłażąc mi na kolana.
- O! Fajnie! - ucieszyła się Nanka. Temat spania idealnie odpowiada jej zainteresowaniom.
- Ja to robię tak... - oświadczyła, po czym przewróciła się na bok, wsadziła nos w koc i zasnęła.

Piotr Olszówka

poniedziałek, 22 grudnia 2014

MAGDALENA PARYS "Magik" *

KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYD. ŚWIAT KSIĄŻKI.

"Magik" to kryptonim tajnej operacji służb specjalnych, które zajmowały się chwytaniem, a często zabijaniem uchodźców na bułgarsko - tureckim pograniczu. Akcja powieści dzieje się współcześnie, ale wydarzenia z tamtych lat, rzutują na losy bohaterów. Książka zaczyna się mocnymi akcentami. Dwa morderstwa, szantażowany jeden z czołowych niemieckich polityków. Seidel,ogarnięty wręcz obsesją znalezienia zbrodniarza odpowiedzialnego za zastrzelenie jego dwóch osiemnastoletnich synów, w trakcie przekraczania granicy. Rozpoczyna się śledztwo. Komisarz Kowalski zostaje początkowo odsunięty od sprawy przez przełożonego, jednak wraz z pasierbicą jednej z ofiar, Dagmarą Bosch, znaną niemiecką dziennikarką prowadzi śledztwo, które obserwujemy z ogromnym zainteresowaniem, dochodząc do zaskakującego zakończenia.
Świetnie napisana książka. Połączenie mocnej sensacji z historią i polityką dało niesamowity efekt. "Magika" czyta się jednym tchem. Powieść ma też drugie dno. Wspaniale nakreślone i pogłębione psychologicznie sylwetki bohaterów, problem winy, zemsty, wyobcowania. To literatura światowej klasy. 

Gorąco polecam. 

(G.S.)



niedziela, 21 grudnia 2014

MAREK ŁAWRYNOWICZ: "PATRIOTÓW 41" ***



KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYD. ZYSK I S-KA

W latach trzydziestych w Miedzeszynie przy ulicy Patriotów pod numerem 41 grupka starszych ludzi pochodzenia żydowskiego wybudowała dla siebie dwupiętrowy murowany dom. Był nietypowy, bo większość tamtejszej zabudowy stanowiły drewniaki zamieszkiwane przez letników. W czasie wojny dom znalazł się na terenie getta, potem zajęli go kolejni mieszkańcy. I to o nich opowiada autor. Kogóż wśród nich nie ma. Poznacie samotną Mamcię, która po raz ostatni widziała swego jedynego syna po upadku powstania, małżeństwo Witków, Grzegorków, kawalera Gębarowskiego, Przastków, Daniluków, panią Julię z córką, Kosiakową i Matyskową z synami. Niby nic się nie dzieje, a przecież życie sąsiedzkie kwitnie. Mieszkańcy tego domu to przekrój ówczesnego społeczeństwa, z poplątanymi przez wojnę losami, bez wielkich marzeń i nadziei, usiłujący po prostu jakoś zakorzenić się w rzeczywistości, w której przyszło im żyć. Ale jak to jest napisane! Groteska przeplata się z inteligentną kpiną, złośliwością chwilami, komizm z przeraźliwym realizmem - to lustro, w którym odbija się cała upiorność czasów gomułkowskich, a mimo wszystko patrzy się na bohaterów Ławrynowicza przeważnie z sympatią. Książka składa się z krótkich rozdziałów, ale już Prolog mnie podbił: "Jak widać, wiele może być różnych patriotyzmów, ale naszej ulicy to nie przeszkadzało, ponieważ jej nazwa odnosiła się do wszystkich patriotów. I to mi się zawsze w tej nazwie najbardziej podobało." (str. 8) W dobie, gdy słowo "patriotyzm" jest na ustach większości polityków, ta lektura powinna być obowiązkowa, ponieważ przywraca owemu pojęciu właściwe proporcje.
Polecam serdecznie. Nie przegapcie tej książki.

(M.J.Kursa)

sobota, 20 grudnia 2014

Veit Heinichen „We własnym cieniu” *

Książka przekazana przez Wydawnictwo Noir sur Blanc

Dobra lokalizacja akcji zapewnia powodzenie powieści u czytelników jeśli zostanie umiejętnie użyta przez autora. Veit Heinichen w sposób doskonały eksploatuje miasto, w którym od wielu lat mieszka. Triest, jego historia, położenie, infrastruktura i mieszkańcy stanowią naturalne tło dla serii kryminałów z komisarzem Proteo Laurentim, tło, bez którego te historie straciłyby bardzo dużo.
W "We własnym cieniu" komisarz rozwiązuje zagadkę katastrofy prywatnego samolotu, w której ginie były polityk, wpływowy i bardzo bogaty biznesmen mieszkający na co dzień w Południowym Tyrolu. Katastrofa nie wygląda na przypadek. 
Na dodatek podczas uroczystego pogrzebu ofiary (z udziałem premiera i innych notabli) dochodzi do spektakularnego napadu na konwój wiozący transport złota.
Co łączy te dwa wydarzenia? To pytanie musi sobie zadać komisarz Laurenti. 
Jak zawsze u Heinichena solidnie opowiedziany kryminał jest czymś więcej: nie poprzestaje na rozwiązaniu zagadki ale próbuje pokazać też przyczyny, które stoją za przestępczymi działaniami ludzi, którym właściwie niczego nie brakuje z wyjątkiem... No właśnie. Czego nam wszystkim brakuje?
Czy przyjemności wystarczą do szczęścia? Czy człowiek żyje tylko dla pomnażania majątku? 
Czy wielkie pieniądze są wystarczająco wielkie, by uczciwość służyła tylko jako zasłona dymna?I właściwie po co nam ona?
Kryminał Veita Heinichena jest czymś więcej niż kryminałem - ale nie na tyle, żeby odebrać przyjemność z czytania i obserwowania śledztwa. 
Komisarz Laurenti pamiętając o urodzinach małżonki i korzystając z codziennych przyjemności, prowadzi dochodzenie obejmujące swym zasięgiem graniczny trójkąt: Włochy-Austria-Słowenia. Mimo pozorów jest twardym, zdecydowanym na działanie policjantem. Dokąd go tym razem zaprowadzi śledztwo? Przeczytajcie.
Polecam, 

Iwona Mejza
Piotr Olszówka

piątek, 19 grudnia 2014

Monika Feth „Malarz młodych dziewcząt”


Książka przekazana przez Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Ruben to utalentowany malarz, który szybciej niż wielu innych osiągnął sukces. Jest młody, zdolny i skoncentrowany na zaspokajaniu własnych pragnień. Ruben ma siostrę, którą kocha bardziej niż jakąkolwiek inną kobietę.
Jette ma za sobą traumatyczne przejścia, o których wolałaby zapomnieć. Razem z Merle mieszkają w małym domku i szukają współlokatora, który zajmie od dawna pusty pokój.
Mike, stoi zawsze przy boku Ilki, wierny i cierpliwy, czeka, kiedy Ilka obdarzy go zaufaniem.
Ilka wciąż ucieka - tylko ona wie przed czym lub przed kim.
Splątane losy bohaterów trudno objaśnić na skróty, tym bardziej, że ich poznawanie to istotna część akcji, gry jaka autorka prowadzi z lękami i uczuciami samego czytelnika. Sama powieść wydaje się jakby złożona z dwóch części, biegnących osobnym tempem. Może to się wydawać dziwne lub nietypowe dla gatunku ale kryje się za tym pewien zamysł, podobnie jak za rozbiciem narracji na kilka punktów widzenia - dzięki temu czytelnik ma możliwość zmierzenie się nie tylko z osobowościami bohaterów ale też i z ich niewiedzą. W pewnym momencie pojawia się natrętne pytanie: ile wiemy o sobie nawzajem? Problem relacji międzyludzkich, zaufania i bliskości na pewien czas dominuje fabułę i dostarcza interesującego materiału do przemyśleń.
Po raz pierwszy zetknęłam się z thrillerem psychologicznym opowiedzianym z punku widzenia kilku, najbardziej zaangażowanych w akcję postaci. Dzięki takiej konstrukcji opowieści poznajemy wydarzenia, które wpłynęły na dość specyficzne relacje pomiędzy nimi, zwłaszcza pomiędzy Rubenem a jego siostrą. Spowolnienie tempa akcji zmusza do staranniejszej obserwacji bohaterów.
Autorka z wyczuciem porusza problem miłości pełnej namiętności, ekspresji i determinacji, głuchej na wszelkie rzeczowe argumenty, pozostawiającej za sobą spustoszenie i nienawiść. Miłości z góry skazanej na porażkę.
Kim jest dziewczyna z obrazów Rubena i dokąd potrafi zaprowadzić ślepa, egoistyczna chęć posiadania drugiej osoby? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w tej niełatwej, ale wartej przeczytania książce.
Polecam

Iwona Mejza

czwartek, 18 grudnia 2014

Roberto Citino: "Niemcy bronią się przed Polską" **



KSIĄŻKA DOSTARCZONA PRZEZ INSTYTUT WYDAWNICZY ERICA

Trudno nam sobie to dzisiaj wyobrazić ale był taki moment, gdy Niemcy żyli w strachu przed potężnym uderzeniem wojsk polskich kilkakrotnie przewyższającym ich możliwości obrony. Niemcy właśnie przegrali wielką próbę sił znaną jako pierwsza wojna światowa. Tylko kapitulacja uchroniła ich przed wtargnięciem zwycięskich armii ale musieli przyjąć traktat wersalski, którego nigdy nie nazywali inaczej jak "haniebnym traktatem".
Pod groźbą tysięcy czołgów Ententy zostali zmuszeni do zniszczenia lub oddania samolotów bojowych, czołgów, samochodów pancernych i floty wojennej. Ich armia została zredukowana do 100 tys. żołnierzy, co oznaczało w praktyce demilitaryzację. Nałożono ciężkie reparacje wojenne na niemiecka gospodarkę. A na dokładkę seria powstań oderwała od Niemiec Wielkopolskę i pokaźną część Śląska, co kraj osłabiony wojną pozbawiło kilku procent ludności i ćwierci przemysłu ciężkiego i wydobywczego.
W tym samym czasie rozpadały się Austro - Węgry, owocując kilkunastoma państwami narodowymi.
Polska, która zadała Niemcom nieoczekiwanie silny cios, o włos wygrała wojnę z państwem Lenina niosącym swój system polityczny na Zachód. Wcześniej odebrała Litwie Wilno oskrzydlając przy okazji Prusy Wschodnie. Na drodze dyplomatycznej wywalczyła sobie pewne uprawnienia w Gdańsku a w 1926 roku rozpoczęła budowę nowoczesnego portu handlowego i wojennego w Gdyni... i zainstalowała na Helu potężną bazę wojskową (we wrześniu 1939 Bateria im. Heliodora Laskowskiego stoczyła pojedynek z pancernikiem "Schlesvig-Holstein", co pokazuje jasno, że Hel bardzo łatwo mógł zablokować port w Gdańsku).

Wszystko to są fakty, ale jakoś nigdy nie patrzyłem na nie w ten sposób. Nawykowo przyjmowałem, że po I wojnie światowej Polska walczyła o swoje, o rzeczy zabrane jej przez zaborców zaś Niemcy starali się utrzymać to, co nam odebrali przemocą dawno temu. I chociaż zdawałem sobie sprawę np., że Śląsk oddzielił się od Polski w średniowieczu a jeśli Niemcy go komuś zabrali - to co najwyżej dziedzicom królów czeskich... to jednak poprzez pryzmat doświadczeń II wojny nie potrafię pamiętać jak wyglądał świat zaraz po pierwszej ani jak Niemcy patrzyli na swojego nowego, ekspansywnego i szybko zbrojącego się sąsiada.

Już samo to doświadczenie z własną wiedzą historyczną sprawia, że po książkę Roberta Citino warto sięgnąć. Właściwie powinna to być lektura może nie obowiązkowa ale na pewno uzupełniająca podręczniki.
Naturalnie "Niemcy zbroją się przed Polską" ma sporo wad - głównie tę, że autor jest raczej historykiem wojskowości niemieckiej a o polskiej chyba jednak wie niewiele. Niemniej reprezentuje spojrzenie z zewnątrz, które zawsze jest niezwykle cenne - bo nie ulega naszym narodowym uwikłaniom.
Ta orientacja na Niemcy jest jednak wbrew pozorom zaletą. W Polsce na ich przedwojenne działania patrzyliśmy zawsze z pewną przesadą: byle betonowe pudełko w polu wywoływało dyplomatyczną interwencję w sprawie nielegalnych zbrojeń niemieckich... po wojnie zaś każdy propagandowy i dyplomatyczny materiał braliśmy za szczerą prawdę, zapominając, jakiemu celowi służą takie rzeczy. Tymczasem wiele budowli, które nasza dyplomacja przedstawiała jako linie umocnień, zdaniem zagranicznych ekspertów, wcale nie przychylnych Niemcom, była byle czym, obiektami słabymi, łatwymi do wykrycia i zniszczenia a do tego w niekorzystnym miejscu.
Książkę prof. Citino wypełniają właśnie takie kwestie, porównanie potencjałów zbrojeniowych, jakości armii, metod szkolenia i zadań, oraz co najciekawsze: gier wojennych prowadzonych w niemieckim Sztabie Generalnym zakładających różne metody polskiej agresji na Niemcy... i metody obrony. Z gier tych najczęściej wynikał ten sam wniosek: nie ta siła ognia, skuteczna obrona przed polską armią jest niemożliwa.

Im dłużej czytałem, tym bardziej uświadamiałem sobie, że przed II wojną nie tylko niemieckie dowództwo i rząd patrzył z lękiem na Polskę. Całe społeczeństwo żyło w ustawicznym lęku. Efektem tego lęku i powojennej traumy było oczekiwanie na Wodza, który przywróci Niemcom poczucie bezpieczeństwa. A okazjonalnie te emocje rozładowywały się w bestialskich napadach na Polaków - nawet aktorów teatralnych... Hitler nie spadł Niemcom z księżyca. Oni bardzo potrzebowali jego obietnic.

Książka Roberta Citino otwiera oczy szeroko na wiele spraw. Przede wszystkim pomaga zrozumieć czym są modne ostatnio koncepcje wspólnego polsko-niemieckiego ataku na państwo Stalina i jakie były szanse na wspólną defiladę w Moskwie: otóż snucie takich wizji jako realnej możliwości świadczy o całkowitej niewiedzy na temat nastrojów w Niemczech przed drugą wojną światową. Niemcy prędzej poszliby na układ z diabłem niż z Polską. To dlatego nie próbowali u nas formować rządu kolaborantów i ochoczo eksperymentowali z wyniszczeniem całego naszego narodu zaraz po Żydach.
Pozwala również pojąć, dlaczego Polska nie poradziła sobie z Wielkim Kryzysem tak szybko jak Niemcy: powodem była armia. Niemcom wolno było posiadać armię małą, słabą i dalece niewystarczającą... ale taka armia jest tania. Polska mogła mieć każdą, na jaka nas było stać - ale potrzebowaliśmy floty zdolnej do starcia z Flotą Bałtycką ZSRR, licznego lotnictwa, broni pancernej, piechoty i artylerii... i to w ilościach starczających zarówno na osłabione Niemcy (którym aż do 1937 roku mogliśmy niemal bez strat odebrać np. Prusy Wschodnie) jak i na zbrojący się i potężny ZSRR. Półmilionowa armia, jaką utrzymywaliśmy w okresie pokoju (a z której nie mógł zrezygnować kraj pomiędzy Niemcami i Rosją), pochłaniała ogromne kwoty w kraju, który miał potencjał gospodarczy kilkakrotnie mniejszy od dowolnego z dwóch niebezpiecznych sąsiadów.
A zarówno dla Niemców jak i Stalina odwet za upokorzenia z początku lat 20-tych był sprawą symboliczna i ambicjonalną.

Rozpisuję się tu o własnych przemyśleniach nad książką "Niemcy zbroją się przed Polską" - a przecież każdy z tej książki wyciągnie inne wnioski.
Rzecz w tym, że jest to książka szalenie inspirująca do myślenia, ukazująca nam problemy z naszej historii oczami człowieka, który Polskę traktuje obojętnie... czyli tak, jak pół Europy.
Warto zafundować sobie takie spojrzenie i warto też zapoznać się z tym, co Roberta Citino fascynowało najbardziej i co stanowi zasadnicza treść jego książki: powstanie koncepcji wojny manewrowej i błyskawicznej w sytuacji, gdy armia jest mała. I prawdę powiedziawszy - mnie też to fascynuje, bo Citino pokazał, jak Niemcy odkryli metodę walki, która w końcu XVI w Rzeczypospolitej przyczyniła się do stworzenia husarii.

Tak, im dłużej o tym myślę, tym więcej pożytków widzę z przeczytania "Niemcy bronią się przed Polską"

(POL)


wtorek, 16 grudnia 2014

Luis Sepulveda: "Historia Maksa, Miksa i Meks" *


KSIĄŻKA DOSTARCZONA PRZEZ WYDAWNICTWO NOIR SUR BLANC

Maks to młody człowiek. Miks jest kotem... jak się okazało w wyniku kulturoznawczych badań Maksa - kotem o greckim profilu. Naturalnie Kot ma wiele innych powodów do dumy, ale ten też jest całkiem niezły, dlatego Miks wyrósł na bardzo pięknego i dumnego kota. Włóczył się po dachach i przeżywał Kocie Przygody, kiedy Maks studiował... Jednak po kilku latach okazało się, że stracił wzrok i przygody musi zastąpić wspomnieniami... do momentu, gdy złapał (na słuch) małą meksykańską mysz. Mysz była hałaśliwa, gadatliwa, egzaltowana i trochę trudna do wytrzymania... ale potrzebowała przyjaźni i umiała ją odwzajemnić. I tak oto oboje odkryli, że kot Miks z myszką Meks to dużo więcej niż kot i mysz osobno.
To trochę dziwna opowieść. Raczej dla tych dzieci, które mają skłonność do refleksji i marzeń, do zadumy i powolnego podglądania świata. Ale także dla dorosłych. Czytelnik, który lubi takie klimaty, pozostanie pod jej urokiem. Powolna, leniwa opowieść o życiu w pustym mieszkaniu wciąga w delikatny i niespieszny proces budowania przyjaźni, poznawania swoich potrzeb i wspierania się nawzajem. Ciepła i delikatna...

Bardzo polecam

(POL)

niedziela, 14 grudnia 2014

JACEK DEHNEL "Matka Makryna" **

KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYD.WAB.
Matka Makryna, czyli Irena Wińczowa, opiewana przez takich poetów jak Słowacki, Norwid, Mickiewicz. Oficjalnie prześladowana przez Moskali siostra zakonna, naprawdę bita przez swojego męża rosyjskiego oficera, zwykła, prosta kobieta. Kim była Makryna vel Irena? Osobą na pewno niezwykłą. Mitomanka, która na alternatywnym, nieprawdziwym życiorysie dostała się do Paryża, gdzie brylowała wśród osób związanych z Hotelem Lambert, do Rzymu na audiencje u papieża. Fascynujaca osobowość, kobieta umiejąca z podsłuchanych rozmów stworzyć sobie nowy życiorys, z ubogiej wdowy, stać się kimś ważnym. Jacek Dehnel podjął się bardzo trudnego tematu. Niewiele wiadomo o Makrynie. Autor skonstruował swoją książkę na zasadzie dwóch relacji kobiety, tej zmyślonej i prawdziwej. Początkowo trudno się zorientować, gdzie leży prawda. Dodatkowo lekturę utrudnia trochę archaiczny język, ale czytelnik szybko się do niego przyzwyczaja i śledzi losy tej postaci. Oczywiście książka świetna warsztatowo i perfekcyjna, jak to zwykle u Dehnela. Koniecznie sięgnijcie po tę trudną, ale fascynującą lekturę.

(G.S.)

sobota, 13 grudnia 2014

Marcin Pałasz - "Dasz radę, Marcelko!"


KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYDAWNICTWO BIS

Marcelka niezbyt pali się do pójścia do szkoły. Wciąż trwa jej rehabilitacja po wypadku samochodowym - wprawdzie jakiś czas temu zeszła z wózka i chodzi o jednej kuli a nie o dwóch... ale w szkole wyżywa się na niej Nikola - bardzo nieprzyjemna postać, która uwielbia znęcać się nad Marcelką z powodu jej kuli i prowokować takie sytuacje, żeby Marcelka wychodziła na winną. Do tego tata wyjechał na długi kontrakt do pracy, żeby spłacić koszty leczenia Marcelki, mama jest smutna i zmęczona... i właściwie nie ma kolegów.
Pewnego dnia ciocia przyniosła znalezionego szczeniaka, mama jednak nie zgodziła się na zatrzymanie go - miała dość pracy a nie wierzyła by Marcelka podołała obowiązkom. Marcelkę na dłuższy czas wprowadziło to w przygnębienie... jednak podczas sesji rehabilitacyjnej doktor uświadomił mamie, że codzienne zabawy z psem i dbanie o niego to dokładnie to, czego dziewczynce potrzeba najbardziej.
I tak w domu pojawiła się Rozrabiak. I wszystko się zmienia a Marcelka nieoczekiwanie odkrywa jaka jest silna...

Książki Marcina Pałasza adresowane do dzieci mają w sobie pewien rodzaj ciepła i humoru, który bardzo mocno przemawia do uczuć. A urocze ilustracje Katarzyny Sadowskiej jeszcze wzmacniają ten efekt. Blisko tej opowieści do świata Muminków, Czerwcowego Wzgórza i Bullerbyn, chociaż dzieje się gdzieś na polskim osiedlu, w zwyczajnej rodzinie i zwykłym mieście.
Ale kto powiedział, że o rzeczach zwyczajnych nie da się opowiedzieć czegoś zasługującego na niezwykłą uwagę?

(POL)





czwartek, 11 grudnia 2014

"Achtung, Panzer!" Heinza Guderiana - pierwsze po latach wydanie legendy

Muszę się przyznać, że do napisania recenzji tej książki zbierałem się kilka miesięcy. W ogóle nie piszę zbyt szybko ale tym razem miałem poważne powody. "Achtung, Panzer!" Heinza Guderiana to książka-legenda... do niedawna doskonale nieznana szerokim rzeszom czytelników. To nie jest bezsensowna gra słów - przez kilkadziesiąt lat słyszał o niej każdy zainteresowany bronią pancerną i większość zainteresowanych II wojną. Jej autor był współtwórcą sukcesów Panzerwaffe w czasie II wojny światowej, dowódcą pancernych rajdów przez Polskę, Francję, Rosję... do tego oskarżanym (słusznie) o zbrodnie wojenne... a równocześnie wybitnym znawcą teorii i praktyki wojny pancernej, i poniekąd... twórcą Historii. O ile mogę zrozumieć nienawiść do niego, to cieszę się że IW Erica udostępnia polskiej publiczności jego najsłynniejszą publikację... nawet jeśli przy tej okazji trochę lekko potraktowano korektę.
Legenda i m
iejsce "Achtung, Panzer!" w historiiSpecyfika książki Guderiana polega na sposobie, w jaki funkcjonowała. Wydana w 1937 roku, kiedy niemieckie wojska pancerne dopiero co zostały powołane do życia, stała się hitem ze względu na profesjonalną analizę doświadczeń I wojny światowej, całkiem nowatorską koncepcję wojny z użyciem szybkich manewrów odmienną od lansowanej wówczas przez mocarstwa pancerne, a wreszcie jasny i przystępny wykład zrozumiały nawet dla laików (opowiadał o użyciu w walce potężnych maszyn w świecie, w którym mało kto miał samochód - sam Guderian kupił go sobie dopiero za honorarium z książki).
Książka ta oparła się na nieco wcześniejszych przemyśleniach Guderiana i całego pokolenia oficerów, którzy na własne oczy oglądali klęskę Niemiec w I wojnie światowej a później działali w warunkach narzuconych przez traktat wersalski... Jak patrzyli na to doświadczenie - najlepiej świadczy fakt, że Guderian nigdy nie nazwał go inaczej niż "haniebny traktat".
Grosstraktorr... zwraca uwagę pewna trudność
w przyczepieniu narzędzi rolniczych
Jego warunki nie pozwalały im na posiadanie wojsk pancernych... co za tym idzie - nikt nie oczekiwał powstawania tam jakichś cennych przemyśleń na temat tej nowej wówczas broni. W istocie Niemcy korzystali potajemnie z poligonów w ZSRR - nie mogło to zastąpić manewrów własnej armii ale dawało materiał do przemyśleń. Konstruktorzy pojazdów w największych niemieckich zakładach zbrojeniowych w tajemnicy stale eksperymentowali z rozwiązaniami przydatnymi w czołgach - pod nazwą Grosstraktorr i Leichttraktorr pojawiały się co trochę rozmaite pojazdy, które z traktorem miały wspólne gąsienice... a różniły się od niego np. opancerzeniem i możliwością zabudowy uzbrojenia.
Leichttraktorr - niemiecki produkt dla małych
gospodarstw rolnych. Lufa służy do zwalczania
niewielkich szkodników pól uprawnych.
Ponadto ograniczenia traktatowe co do wielkości armii zmuszały niemieckie dowództwo do maksymalnego podnoszenia jakości wojska a równocześnie do teoretycznego rozwiązywania problemów tak trudnych, jak obrona Prus Wschodnich przed możliwą agresją 300-tysięcznej armii polskiej z lotnictwem i pojazdami pancernymi, gdy cała Reichswera liczyła sobie 100 tys. ludzi i kilkanaście samochodów opancerzonych... Sytuację tę można opisać jako przymusową bezczynność przy czasie na poszukiwania teoretyczne. Niemieccy oficerowie przeprowadzali skomplikowane operacje na mapach, podczas manewrów w terenie sprawdzali umiejętności praktyczne żołnierzy, trenowali współpracę między rodzajami broni używając imitacji czołgów - makiet z drewna i płótna ustawionych na... samochodzie osobowym lub czterech rowerach... 

Sztuka treningu z czołgami,
gdy się ma stolarza zamiast czołgów...
Zaś od żołnierzy wymagali poziomu umiejętności o stopień wyższego... Gdy w 1936 rozpoczęto rozbudowę armii - po prostu "starzy" żołnierze awansowali błyskawicznie tworząc z małej Reichswery kadrę nowego Wehrmachtu.
Inaczej mówiąc: inwestowali w jakość ludzi i przyszłość.
O wynikach wykonanej wówczas pracy świat dowiadywał się w latach 1939-45 poznając na własnej skórze Blitzkrieg.
Niemieckie wojska pancerne
dozwolone traktatem wersalskim
Ograniczenia, jak to zwykle bywa, zmusiły do nowatorstwa i podpowiedziały rozwiązania: maksymalne przyspieszanie działań, gwałtowne i skoncentrowane ataki dużych szybkich jednostek wspierane z powietrza - tak wygląda wojna dzisiaj. W latach 30-tych brzmiało to jak fantastyka, Guderian jako pierwszy dowódca zrealizował ją w praktyce, co jest dość rzadkim zjawiskiem w historii sztuki wojennej - i pokonał praktycznie wszystkie państwa europejskie, jakie stanęły na drodze Panzerwaffe. Oczywiście nie był jedynym twórcą tej doktryny - wypracowali ją liczni oficerowie niemieckiego Sztabu Głównego. Guderian wbrew pozorom nie próbował ukraść im zasługi - po prostu w rok po złamaniu ograniczeń wersalskich bezpieczniej było jeszcze nie chwalić się skalą przygotowań wojennych aby nie narazić się na prewencyjny atak. Dlatego też przybrał pozę samotnego teoretyka w kraju niezbyt zainteresowanym tematem.
Co ciekawe - w Polsce publikacja Guderiana prawie nie wzbudziła zainteresowania. Nasze dowództwo zapatrzyło się ślepo we francuską koncepcję... skutkiem czego szczupłe siły wykorzystaliśmy gorzej niż to było możliwe. Patrząc z dystansu... w 2 lata trudno byłoby podjąć poważne przygotowania w sytuacji, gdy Polska dopiero dźwigała się po Wielkim Kryzysie. Niemniej jednak na powojenny odczyt "Achtung, Panzer!" złożyło się również przekonanie, że mieliśmy okazję skorzystać z odkrycia kart przez przyszłego przeciwnika, który usłużnie opisał metodę, którą nas pokonał. To, razem z klęską we Wrześniu '39 ustawiło książkę na pozycji dość szczególnej. Ponadto po wojnie nie wznawiano jej, nie była też obecna w zbyt wielu bibliotekach. Przez lata cytowana tylko we fragmencikach, dostępna w niewielu miejscach i wyłącznie dla niektórych... możliwość zapoznania się z tą książką w czasach PRL dodawała splendoru!
Warto też dodać, że najchętniej cytowano te uwagi Guderiana, które po kilkudziesięciu latach nadal były aktualne, a ich autora otaczała sława niezwykle skutecznego dowódcy broni pancernej. Wraz z aktualnością tez Guderiana sprawiało to razem wrażenie, że wygrywał, bo przewidywał zasady walki pancernej na kilkadziesiąt lat naprzód... w aurze tajemnicy otaczającej jego książkę wyrastał na postać nieco mityczną.

Kim był "Szybki Heinz" Guderian?

Urodził się w 1888 roku w Chełmnie, w ówczesnych Prusach Wschodnich, w rodzinie oficera. Poszedł w ślady ojca i warto w tym miejscu wyjaśnić, czym w Prusach byli oficerowie cesarskiej armii - ich pozycja wiązała się ściśle ze specyfiką królestwa pruskiego: małe i początkowo biedne państwo, które dzięki posiadaniu sprawnej armii (za dużej jak na własne możliwości gospodarcze) zdołało zdominować i zjednoczyć Rzeszę Niemiecką. Pruską świadomość narodową Wielki Fryc i jego następcy budowali w oparciu o armię i oficerów, początkowo wywodzących się głównie ze szlachty i stąd utożsamianych z nią. W zarządzaniu krajem korzystali z doświadczeń administracji wojskowej... i szanowali swe własne reguły, bo głównie od nich zależała egzystencja Prus. W miarę przemian społecznych XIX wieku korpus oficerski się zdemokratyzował ale prestiż społeczny pozostał. Oficerowie pruscy uważali się za elitę narodu, stawiali sobie w związku z tym bardzo wysokie wymagania... i umieli im sprostać. Pruski oficer był nie tyle szkolony co wychowywany: wymagano od niego nie tylko iście sportowej kondycji ale też inteligencji i maksymalnego zaangażowania w służbę. Do tego obowiązywała go lojalność wobec kolegów i odpowiedzialność za podwładnych... Chociaż z perspektywy naszych stereotypów wydaje się to niezwykłe, ale miał wręcz obowiązek samodzielnego i twórczego myślenia oraz konstruktywnej krytyki, dopóki nie otrzymał rozkazu działania. Warto zdać sobie sprawę z tego, że w dowodzeniu armią niemiecką w zasadzie nie stosowano szczegółowych rozkazów ale raczej dyrektywy określające zadania, ze swobodą doboru metod. Charakterystyczny dryl będący symbolem pruskiego wojska stanowił tylko jedną z metod przygotowania do służby, najprostszą, czysto zewnętrzną postać maksymalnej dyscypliny stosowaną tylko dla ludzi o najmniejszym zakresie obowiązków. Oficerowie czuli się zobowiązani do przejawiania dyscypliny wewnętrznej, opartej o motywację płynącą z patriotyzmu.
W Polsce zazwyczaj wyśmiewamy się ze stereotypowego kajzerowskiego podoficera, symbolu tępoty i ślepego posłuszeństwa... ale ze specyficznych powodów: aby Polak zapoznał się z lepszą stroną pruskiej dyscypliny - musiał zostać pruskim patriotą... co dla ludzi związanych z naszą tradycją było raczej mało prawdopodobne.
Kariera oficerska oznaczała awans społeczny a pruscy oficerowie nadawali styl niemieckiej armii na przestrzeni niemal 150 lat.
Heinz Guderian zdobył staranne wykształcenie, służbę rozpoczął w piechocie ale dość szybko trafił do jednostki łączności przy sztabie, co dało mu możliwość obserwowania sytuacji na froncie i mechanizmów stojących za klęską i powodzeniem. Kilkakrotnie brał udział w walkach na froncie, pod Verdun i nad Marną. Zdobył tam kilka wysokich odznaczeń za odwagę, doświadczenie bojowe i przekonanie o wielkiej roli łączności, czołgów i współpracy różnych rodzajów wojsk. Ze stanowiska w sztabie widział, jak niemieckie oddziały miażdży pancerna przewaga Ententy, zdawał sobie też sprawę, że tylko kapitulacja przegrywającej armii uchroniła kraj przed najazdem - inaczej mówiąc: zasmakował poczucia bezsilności... ale znał przynajmniej część przyczyn klęski. Wielu frontowych oficerów i całe społeczeństwo niemieckie nie rozumiało, dlaczego ich kraj został upokorzony aż tak bardzo. Szok i przedłużający się kryzys gospodarczy sprawił, że społeczeństwo niemieckie zaakceptowało Hitlera jako przywódcę, który dzięki radykalnym posunięciom odbuduje utraconą potęgę. Oficerowie, szczególnie ci wywodzący się z Prus Wschodnich, na ogół byli sceptycznie nastawieni do NSDAP i jej hałaśliwego przywódcy.
Stosunek Heinza Guderiana do Adolfa Hitlera był dość skomplikowany i do dzisiaj przedstawia się go na różne, nierzadko sprzeczne sposoby. Jedni mówią o popieraniu Hitlera i hitlerowców, inni wskazują na jawną krytykę fuhrera i wpadanie w niełaskę. Cóż, Guderian uważał się przede wszystkim za niemieckiego patriotę. Idiotyczny nieprofesjonalizm i mitomania, które stały za strategicznymi decyzjami Hitlera, na pewno go drażniły, zwłaszcza gdy owocowały marnowaniem życia młodych Niemców. Poza tym do obowiązków pruskiego oficera należało ratowanie przełożonego przed błędami. Ale Hitler był przywódcą, który głosił wielkość Niemiec i stawiał ją sobie za cel. A temu celowi poświęcił się i Guderian.
Z całą pewnością popierał Hitlera czynnie - podobnie jak większość Niemców. Po wojnie starał się pomagać dawnym hitlerowcom i uważał za niezawinioną krzywdę ich los (łagodny w porównaniu z tym, co sami spowodowali). I z całą pewnością trudno utożsamiać z typowym nazistą kogoś tak chłodno i precyzyjnie myślącego. Na ile przemawiały do niego rasowe pomysły Hitlera i spółki - nie wiemy. Wiadomo, że po odebraniu emerytur wojskowych żydowskim weteranom rozważał odejście z armii w geście protestu - mogło to być wywołane poczuciem koleżeńskiej wspólnoty, którą uważał za bardzo ważną dla honoru żołnierza. W swoich książkach nie zdradził zainteresowania tematyką rasistowską - prawdopodobnie w hitlerowskim ujęciu ten temat był mu obcy. Mnie osobiście wydaje się, że uważał Niemców za lepszą odmianę ludzi ale zgodnie z kodeksem honorowym pruskiego oficera, było to obowiązkiem a nie źródłem profitów. Z całą pewnością nie jest postacią łatwą w ocenie, zwłaszcza jeśli wiemy, że dowodzone przez niego armie dopuściły się wielu zbrodni wojennych - a on sam nigdy nie próbował tego ukrócić. 
Heinz Guderian względem swoich racji był tak uparty i nieustępliwy, że w Sztabie Generalnym nazywano go Bykiem. Przydomek ten zmieniono mu dopiero po gwałtownych rajdach pancernych przez Francję - koledzy oficerowie uznali, że lepiej go charakteryzuje "Szybki Heinz".
Nie da się ukryć, że Guderian odnosił się do Polski i Polaków wrogo lub w najlepszym razie z pogardą. "Achtung, Panzer!" zawiera kilka wzmianek trudnych do przełknięcia dla Polaka - o ile jednak mamy skorzystać z jego wiedzy, trzeba oddzielić jego uprzedzenia od opinii zawodowych.
Po pierwsze pamiętajmy, że w wyniku powstania państwa polskiego rodzinne miasto Guderiana znalazło się za granicą. Można się domyślać, że łączyło się to z pewnymi familijnymi problemami, gdyż jego kuzyni brali udział w wojnie 1939... w Wojsku Polskim walcząc przeciw korpusowi Guderiana. Już choćby z tego powodu patrzył na nas tak, jak potomkowie rodzin wysiedlonych z Kresów patrzą na Rosjan.
Po drugie, o czym coraz rzadziej chce się pamiętać naszym historykom-politykom, w wyniku klęski 1918-tego państwa centralne poniosły wielkie i trwałe straty terytorialne, gospodarcze i ludnościowe. To co dla nas było odzyskaniem niepodległości po 123 latach zaborów, dla Niemców oznaczało utratę 10% ludności i 25% przemysłu ciężkiego i wydobywczego. W dodatku węglem ze Śląska odbitego Niemcom w trzech powstaniach płaciliśmy za nowoczesne środki bojowe na wypadek wojny z Niemcami! Ani Heinz Guderian ani żaden Niemiec zdrów na umyśle nie myślał przed wojną o Polsce i Polakach bez zgrzytania zębów i chęci odwetu - ale, jak mawiają Pasztunowie - nienawiść wrogów to komplement dla prawdziwego wojownika. W kilkadziesiąt lat po wojnie możemy na ten problem popatrzeć na chłodno i zobaczyć czy w swojej zgryźliwej ocenie Wojska Polskiego z wojny polsko-bolszewickiej Guderian nie miał trochę racji. Zwłaszcza, że z nami wygrywał. Kiedy Guderian pisze, że Wojsko Polskie w wojnie z bolszewikami było miernie dowodzone, to niestety... miał do tego podstawy. Nasze zwycięstwo w tej wojnie polegało na uratowaniu się w ostatniej chwili na naszym terytorium, po utracie dużych ilości sprzętu i wszystkich początkowych zdobyczy. A w świetle programu "Achtung, Panzer!" można łatwo się domyślić, w czym Guderian upatrywał kardynalnych błędów.
Jak jeszcze można dopełnić portret "Szybkiego Heinza"? Otóż był znakomitym nauczycielem historii wojskowości i taktyki, czym zajmował się w początku lat 30-tych. Cenili go jego uczniowie-oficerowie mimo, że późniejsze dokonania zepchnęły na bok ten jego talent. Warsztat pisarski, zacięcie popularyzatora i wykładowcy oraz gawędziarską pasję widać zarówno we "Wspomnieniach żołnierza" jak i w "Achtung, Panzer!"

Czym nie jest "Achtung, Panzer!"

KW-1 - niespodzianka Stalina dla Europy,
najodporniejszy czołg świata
w początkach II wojny
... i pokaz możliwości pancerza:
żadne z tych trafień nie okazało się groźne.

Czołg zniszczyły samoloty niemieckie.
Przez lata trwania w charakterze legendy "Achtung, Panzer!" obrosło tyloma oczekiwaniami co do zawartości, że niektórym może się wydawać, że w publikacji z 1937 znajdą klucz do zrozumienia wojen z XXI wieku. No cóż... nie znajdą, za dużo nowych elementów się pojawiło. Guderian nie był prorokiem. Już w kilka lat po publikacji został wraz z całą armią niemiecką potężnie zaskoczony pojawieniem czołgów KW-1 i T-34, z których drugi był odporny na niemiecką broń ppanc na dystansach powyżej 100 metrów a pierwszy na wszystkich. Poza tym - nie zajmował się snuciem fantazji o przyszłej wojnie, tylko analizą możliwości broni pancernej i zasadami jej najlepszego wykorzystania. Wśród tych możliwości np. uważał taranowanie przeszkód za całkiem poważny środek bojowy, choć praktyka późniejsza pokazała, że to raczej sposób podróży na przełaj. Nie znał możliwości samolotów w zwalczaniu czołgów, chociaż już kilka lat później był to ważny element wojny pancernej, w którym do tego Niemcy pobili kilka istotnych rekordów zarówno jako ofiary ataku jak i atakujący.
Mówiąc inaczej: próbował wytyczać nowe szlaki i przybliżać problem laikom a nie przewidywać przyszłość.



Czym jest ta książka? – trwała wartość

Mark I - pierwszy czołg użyty bojowo, początek wszelkiej wiedzy
o nowej broni. Oszałamiająca prędkość 6 km/h i 5 ludzi zajętych wyłącznie kierowaniem.
Panzerkampfwagen I - podstawa
Panzerwaffe do 1940 roku
Większość dzieła Guderiana wypełniają analizy powiązań między techniką i losem żołnierzy na polu walki - pisane barwnym i obrazowym językiem, uzupełniane zdjęciami i mapami pozwalającymi zrozumieć cel opisywanej bitwy. Te analizy pisze uczestnik wydarzeń mający zarówno wiedzę z pierwszej linii jak i całościowy ogląd z poziomu sztabu. Dla osób zainteresowanych I wojną światową ta książka będzie bezcennym źródłem wiedzy, bowiem zajmuje się nie tylko czołgami ale bardziej: ludźmi. Opowiada, czym właściwie stało się pole bitwy, jak dzięki taniemu drutowi kolczastemu i saperce każdego żołnierza można zamienić cały kraj w nieprzebytą twierdzę bronioną ogniem ckm-ów, której w zasadzie nie da się przejść. Analizuje słabe i mocne punkty rozmaitych czołgów, co dla zainteresowanych historią techniki stanowi smakowity kąsek a dla nowicjuszy w tej dziedzinie - cenne uzupełnienie wiedzy, bynajmniej nie nudne! Pierwsze wozy bojowe przybierały fascynujące kształty, niczym wyobrażenie złotej rybki o metodach podróży po piachu... Dość powiedzieć, że zdjęcia tych wehikułów moja żona oglądała z wielką ciekawością, mimo, że czołgi nie interesują jej ani trochę.
T-80U - współczesny czołg podstawowy - broń o jakiej Guderian mógł tylko śnić
Wyjaśnia genezę rozmaitych formacji zmotoryzowanych, ich przeznaczenie, problemy z jakimi się spotykają - a wiele z tych problemów nie straciło aktualności od czasów Aleksandra Macedońskiego.
Ze względu na styl i jasność wypowiedzi zalicza się do klasyki literatury wojskowej i historycznej. Ze względu na potwierdzenie w praktyce wyłożonych w niej teorii ta książka jest zupełnym unikatem - mało który generał najpierw dał swoim przyszłym przeciwnikom teoretyczny wykład metody walki a następnie pokonał ich ściśle według zasad, które im przedstawił..
AH-64 Apache - bicz na czołgi
Saddama Husseina
To właśnie "Achtung, Panzer!" zawiera słynny pogląd głoszący, że głównym przeciwnikiem czołgu na polu walki jest czołg, a dopóki na polu walki są czołgi - nie można zajmować się niczym innym.
A-10 Thunderboldt II - samolot przeciwczołgowy: bomby, rakiety i siedmiolufowe działo 30mm zdolne do wystrzelenia 7000 pocisków na minutę
Sformułował go Guderian na podstawie wojny, w której czołgi jechały z prędkością niewiele większą niż szedł żołnierz z wyposażeniem, w której nie istniały armaty przeciwpancerne. Ogłosił w czasach gdy Wermacht posiadał czołgi dwuosobowe, uzbrojone w dwa karabiny maszynowe, z pancerzem chroniącym tylko przed bronią strzelecką... a i to nie każdą. Już kilka lat później pojawiły się armaty ppanc o kalibrach sięgających 100 mm, samoloty wyspecjalizowane w atakowaniu celów naziemnych, ręczne granatniki przeciwpancerne, jeszcze później helikoptery z rakietami kierowanymi, ręczne wyrzutnie rakiet, szybkie pojazdy zdolne do wystrzeliwania samonaprowadzających pocisków przeciwpancernych, miny przeciwpancerne... Dzisiejsze czołgi mają pancerze odpowiadające wytrzymałością warstwie stali o grubości metra, działa kalibru 120 mm czyli takiego, jaki w czasach Guderiana uważano za okrętowy, przebijają pancerną stalową płytę 80cm (czyli grubszą niż na superpancernikach z ostatniej wojny światowej), ważą po 70 ton i rozwijają prędkości do 70 km/g... Wydawać by się mogło, że wojna pancerna jest całkiem inna - i to prawda.
Kierowany pocisk przeciwpancerny,
który nawet z małej ciężarówki
zrobi skuteczny niszczyciel czołgów
Ale doświadczenia ostatnich wojen na Bliskim Wschodzie wciąż pokazują, że te wszystkie nowości nie potrafią w wojnie wyeliminować więcej niż 30% z pośród wszystkich zniszczonych czołgów. Ani nie potrafią wywalczyć zwycięstwa tam, gdzie są czołgi.
Guderian miał rację.

Dlaczego ta książka ma interesować ludzi nie lubiących czołgów?

To pytanie, które warto sobie zadać. Powodów znajdzie się sporo - wprawdzie książka Guderiana nie stawia laikom barier, niemniej jest to dzieło dość specjalistyczne a nie literackie.
Jednakże... dziełem literackim jest "Na Zachodzie bez zmian". Zaś "Achtung, Panzer!" opisuje właśnie świat, w jakim żyli i ginęli bohaterowie Remarque'a. I Hemingwaya, Faulknera i wielu innych. Przeczytanie plastycznych opisów warunków panujących w I wojnie światowej pomoże zrozumieć czym było "stracone pokolenie", jakie emocje rządziły społeczeństwami okresu międzywojennego... i czym kierowały się ówczesne rządy.
Walory poznawcze książki Guderiana wykraczają daleko poza zagadnienia związane z wojskiem. Ale jest też ona fantastyczną szkołą myślenia i analizy historycznych wydarzeń - w jednym z fragmentów autor opisuje, jak żywopłoty stały się przyczyną masakry pułku kawalerii, co zaowocowało klęską całego natarcia. W innych miejscach przedstawia, jakie znaczenie miały nawyki szkoleniowe i tradycja rodzajów broni dla podejmowanych działań.
W sumie - nikt kto przeczyta tę książkę - nie będzie żałował. "Szybki Heinz" Guderian pisał ją z zamiarem zdobycia zainteresowania laików. Wyznaczony cel osiąga w stylu, jakim prowadził kampanie wojenne.
To jedyny Blitzkrieg, za który można mu być wdzięcznym.



(POL)