niedziela, 26 października 2014

Miejsce pracy MAŁGORZATY KALICIŃSKIEJ


Oj nie jestem ja zbyt dobrym wzorem do naśladowania bo nie jestem zdyscyplinowana. Piszę ...w międzyczasie. Jest tyle życia w koło! Trzeba zupę ugotować, i podjąć Starszaków z wnuczką, a zaraz urodzi się druga, więc i miłości więcej będzie trzeba i troski o tych moich najukochańszych, i z psem na szczepienie, i powiesić pranie.
Dlatego mówię - że piszę w międzyczasie. Ale zazwyczaj przed południem przy biurku, najnormalniej. Po obiedzie popijam czerwone wino i pogryzam jakieś suszki - figi, orzechy a tak tyję
Bywa, że gdzieś siadam z lapkiem na kolanach, podczas długich wyjazdów. Ale rzadko.
Teraz próbuję opisać Tę Koreę Pd., która mnie zainteresowała. Może się uda?

Małgorzata Kalicińska

ps. Zdjęcie Magda Wiśniewska - Krasińska!

sobota, 25 października 2014

Roberta Gately "Szminka w Afganistanie" *


Książka przekazana przez Wydawnictwo Albatros

W 2002 roku przez sześć miesięcy Roberta Gately mieszkała w Bamijanie jako pracownica pomocy humanitarnej. Była doskonale przeszkoloną pielęgniarką niosącą pomoc wszystkim ludziom niezależnie od ich wyznania i stopnia zamożności.Swoje doświadczenia starała się przekazać w książce, która miała szanse dotrzeć do jak największej liczby czytelników. 
"Szminka w Afganistanie" -  kredka do ust, pomadka, podstawa kosmetyczki większości kobiet, także często symbol kobiecości i jak w tej książce - wolności. 
Nastoletnia Elsa poruszona zdjęciami  ofiar z Ruandy postanawia zostać pielęgniarką. Konsekwencja w działaniu i pomoc osób życzliwych przynoszą efekty, Elsa kończy szkołę pielęgniarską i dostaje pracę w szpitalu, który zna tak dobrze. Od wielu lat jest w nim wolontariuszką. W 2002 roku spełnia swoje marzenie i dobrze zaopatrzona w amerykańskie szminki wyrusza do Afganistanu.
To co miało być przygodą momentami przypomina koszmar. Od samego początku Elsa musi dostosować się do afgańskich zwyczajów dotyczących kobiet, zmierzyć się z bardzo ciężkimi warunkami życia.
Z historią Elsy splata się historia Parwin, młodej jeszcze kobiety, boleśnie doświadczonej przez życie. Poznajemy ludzi, którzy nie mogą wyjechać z Afganistanu i muszą żyć z widmem powrotu talibów. Widmem, które w zastraszająco szybkim tempie materializuje się.
Nie ukrywam, że wolałabym przeczytać reportaż z pracy misji humanitarnej w Afganistanie zamiast powieści obyczajowej. Uważam że autorka ma dobre pióro i zmysł obserwacji. Potrafi w sposób obrazowy przekazać nastroje panujące wśród Hazarów, to grupa etniczna, z którą  pracowała. Bardzo rzeczowo opowiada też o działaniach amerykańskich wojsk i pracy placówki ONZ. 
Kwestia pobytu i działań amerykańskich wojsk jest omawiana też w kontekście poznania tego jedynego, dla którego warto było przeżyć coś co trudno nazwać przygodą. 
Nie sposób w kilku akapitach oddać koloryt tej książki, mną najbardziej wstrząsnęły sceny burzenia posągów Buddy, posągów, które szczególnie lubiła Parwin.

Serdecznie polecam
Iwona Mejza


wtorek, 21 października 2014

Jesienny pies - Piotr Olszówka


 Usłyszałem charakterystyczne szuranie pazurami po parkiecie... Do pracowni wtoczyła się Nana. Potrafi ona wpaść, wejść, wbiec, wskoczyć, wjechać (na dywanie, z Pumą pod brzuchem), wkroczyć, wparować, wleźć... a tym razem się wtoczyła. Klapnęła ciężko na dywanik, oparła melancholijną mordę na łapach i zerknęła na mnie, czy zwracam uwagę na swojego pieska.
Udałem, że nie zwracam.
- Yyyypfffźźźśśśśffff... - westchnęła i podparła się policzkiem na obydwu łapach. Machnęła ogonkiem z boku na bok tak ciężko, jakby był co najmniej z ołowiu.
Nie mogłem dłużej pozostawać obojętny... O tej porze dnia Nanusia śpi w ciemnościach pod kanapą albo leży na plecach na swoim oficjalnym posłaniu. Jeśli w ogóle się ruszyła, to powód był piesko poważny.
- Co się stało, Nanusiu? - odwróciłem się w jej stronę.
W orzechowych oczkach zabłysło coś jakby łza (co nie oznacza smutku ale bardzo uczuciowo wygląda). Opuściła uszy na boki, nabrała nostalgicznego wyglądu i westchnęła znowu:
- Jesień....
- Ano jesień. To źle?
- Tak smutno...
Znałem te objawy. Od czasu do czasu nostalgia jesienna napada i ludzi.
- Mogę w tym pokoju pokazać przynajmniej jedną osobę, która godzinę temu biegała jak glupia i skakała na łeb w każdą kupę suchych liści na alejce.
- Kogo? - Nana obejrzała się na boki...
- Ciebie. Godzinę temu machałaś ogonkiem jak samolot śmigłem. Dziwne, że nie pofrunęłaś. A teraz ci tak strasznie smutno?
Nastawiła uszy w sposób wskazujący na intensywne myślenie.
- Jakoś tak mi się teraz zrobiło smutno. Bo drzewa łysieją... i liście się robią jak amstaffy... - znowu zrobiła minę nostalgiczną a do tego użyła porównania... Psy nie bawią się poezją, sprawa wyglądała poważnie. Ale musiałem coś wyjaśnić.
- Liście jak amstaffy? Takie brązowe i w paski?
- Nie. Takie ciężkie, że spadają z drzew. - sprecyzowała.
Wyglądało to jeszcze poważniej niż na początku. Nana kocha od kilku lat pewnego starszego amstaffa, na jego widok biegnie z daleka piszcząc, tuli uszy, biega wokół na tylnych łapkach i liże go z wielkim zaangażowaniem. Ten pies wygląda jak uosobienie mitu o psie-mordercy, ale przy niej zaczyna skomleć i rozkrochmalać się w bardzo wyrazisty sposób. To dowód potęgi miłości, który zauważają nawet osoby postronne i niezbyt zainteresowane psami. Uczucie Nanusia rozszerzyła na buldogi wszelkich kolorów i rozmiarów, boston-teriery oraz połowę bokserów. Może nie aż tak wylewnie ale wyraźnie woli je od innego towarzystwa.
Musiałem wyjaśnić, czy ten napad poetyckości u Nany wywołała jakaś rewolucja w uczuciach i czy wszystko z nią w porządku.
- Co do amstaffów.... jak tam z twoim ukochanym?
- Słabiej pachnie... - powiedziała tak rozdzierająco, że udzieliła mi odrobiny swojego smutku. Chyba właśnie w tym tkwiła przyczyna jej nastroju... Drążenie tematu mogło pogorszyć sprawę, na szczęście wiedziałem jak zareagować. Skoro ludzkim kobietom zakupy poprawiają nastrój - nie ma powodu, żeby nie pomogły psiej pannie.
- Za godzinę pójdę do sklepu, możemy razem odwiedzić panią Bogusię.
Nana usiadła jak wystrzelona sprężyną. Uwielbia sklepik dla zwierząt i jego właścicielkę. Początkowo podejrzewaliśmy, że to zamiłowanie do artykułów żywnościowych ale od dawna już wiemy, że mamy do czynienia z uczuciem bezinteresownym i głębokim. Nie raz dostawała przysmaczek, który zostawiała na podłodze i pędziła za ladę, żeby się poprzytulać.
- Chodźmy teraz!
- Nie. Najpierw muszę skończyć kilka rzeczy. A potem pójdziemy po owoce i odwiedzimy przy okazji panią Bogusię.
Znowu nastawiła uszy w pozycję MYŚLENIE TWÓRCZE. A potem nagle złożyla uszy, opuściła brwi, pomerdała ogonkiem i przybrała wygląd zaokrąglony i niewinny.
- A mogę dostać to ciasteczko ze stołu? Będzie mi łatwiej poczekać...
- Nie mam ciasteczka. To winogrona. Takie zielone owoce. Nie lubisz ich.
- Skąd wiesz, skoro nie próbowałam?
- Bo próbowałaś. Wczoraj i przedwczoraj. Nie smakowały ci.
- Nie pamiętam. Muszę sprawdzić. - jak zwykle, kiedy w grę wchodziło jedzenie, Nana przybierała coraz inteligentniejszy wyraz. Obecnie wyglądała równie sprytnie jak Lis Witalis. Uznałem, że nie zbiednieję od jednego winogronka polizanego i wyplutego na podłogę, przynajmniej dopóki będę pamiętał, żeby je podnieść i wyrzucić zamiast wdeptać w dywan.
- Siadaj. Masz.
Wzięła owoc w zęby delikatnie... ale już widziałem, że przypomniała sobie wszystkie poprzednie próby zjedzenia winogron.
- Błe. Niedobre. A tobie smakują?
- Ja je lubię. I mają mnóstwo witamin.
- Nie mają. Nie widzę ich.
Już kilka razy poruszaliśmy temat witamin, psina nijak nie może zrozumieć, o co z nimi chodzi.
- Witamin nie widać. Ale są w każdym owocu.
- Wcale nie w każdym. A jak są, to ja je widzę. I jest tylko jedna albo dwie w jednym owocu.
Acha, rozmowa zaczyna być konkretna.
- Nanusiu, a jak wyglądają te witaminy?
- Są takie małe, zielonkawe z dwiema czarnymi kropkami na końcu, wyłażą z dziurki w jabłku i tak się śmiesznie ruszają.
- To są robaczki.
Zmarszczyła czoło.
- A co to za różnica?
- Witaminy to takie coś w rodzaju soku w owocach. Dobre dla zdrowia. Są bardzo różne. Nawet jest taka, która się robi na kocim futerku od słońca.
Zastrzygła uszami. Zamyśliła się i wstała.
- Słabo się czuję od tej jesieni. Chyba potrzebuję witamin. - oświadczyła i energicznie ruszyła do drzwi.
- A ty dokąd? nie wolno ci grzebać w lodówce.
- Wiem. Nie idę do lodówki, bo ona nie zawiera witamin.
- To dokąd?
- Wylizać kota.

Iwona Mejza - tylko przy ławie.

Nie umiem pisać przy biurku, od lat piszę przy ławie. Na ławie mam ułożone najpotrzebniejsze materiały, teraz są to książki i wspomnienia znajomych i rodziny związane z historią przedwojennego Oświęcimia. Ułożone latami, tak żebym się nie pogubiła w materiale czekają na swoją kolej. 
Prostokątne pudełko zrobił mój pradziadek, o którym piszę, po latach wyciągnęłam je z piwnicy, oczyściłam z pajęczyn, okleiłam panterką i pomalowałam złotą farbką. Trzymam w nim długopisy, pióro, którym podpisuję książki, kolorowe markery do zaznaczania tekstu, zapasowe okulary i słodycze. Obok układam książki już przeczytane, czekają na recenzję.
Na talerzyku zamiast chipsów tradycyjnych słonych i niezdrowych, chipsy z pomidorów. Odkryłam je niedawno i polubiłam.Pogryzam je przy pisaniu.
A piszę siedząc na wygodnej kanapie, z poduszką na kolanach, na poduszce trzymam mojego starego lapka. Tak mi najwygodniej.

Pozdrawiam
Iwona Mejza

poniedziałek, 20 października 2014

Nie lubię kotów ** Katarzyna Zyskowska - Ignaciak vs mity naszych czasów


KSIĄŻKA DOSTARCZONA PRZEZ WYDAWNICTWO NASZA KSIĘGARNIA

Kiedy zobaczyłem tytuł tej powieści poczułem się osobiście dotknięty jako wieloletni czciciel Kota... Postanowiłem czytać tę powieść surowo i ostro pojechać po każdym wyłapanym potknięciu.
Bardzo szybko wciągnęła mnie tak, że zapomniałem o początkowym założeniu i tylko gdzieś tam z tyłu głowy kołatała się myśl: o co chodzi z tymi kotami?
Powieść ma sześciu głównych bohaterów i sześć punktów widzenia skierowanych na ten sam moment i to samo miejsce a do tego droga, jaką w życiu przeszli, zanim osiągnęli opisany tam punkt zwrotny. Sześciu reprezentantów pokolenia dzisiejszych trzydziestoparolatków dokonuje życiowych wyborów, bierze los we własne ręce... i płaci za to. Bez taryfy ulgowej, bez znieczulenia, mimo, że niektórzy z nich bez żenady znieczulają się prochami. Na pewno nie jest to kompletny obraz pokolenia, bo ograniczony wyłącznie do wąskiej grupki walczących o sukces w Warszawie i to tylko w kręgach zbliżonych do wielkich korporacji. To jednak wcale nie odbiera uniwersalności tej historii, bowiem bohaterowie w zasadzie odnieśli życiowy sukces. 

Autorka starannie wybrała ludzi prowadzących takie życie, o jakim marzy wielu młodych Polaków, pokazała różne drogi, które ich doprowadziły do mitycznego "sukcesu" - od tej najłatwiejszej polegającej na pomocy rodziców do tej najcięższej, gdy człowiek liczy tylko na siebie. Cała szóstka to ludzie już dorośli, obarczeni pewnym doświadczeniem życiowym, wcale nie małym. Wszyscy są nieprzeciętnie zdolni i inteligentni, nie można im zarzucić głupoty czy pochopnych decyzji, wręcz przeciwnie: decydują z rozmysłem, oceniają koszty i zyski kierując się swoim dojrzałym systemem wartości. To wszystko sprawia, że mamy okazję zastanowić się nie tylko nad charakterami ludzi ale i całym ich system wartości, hierarchię wyborów, życie osobiste.
W gruncie rzeczy bohaterowie są do siebie bardzo podobni, ta jednorodność sprawia, że lgną do siebie nawzajem - mimo całej różnorodności losów.
Należą do elity swojego pokolenia. Jeśli elita ma poważne defekty, to i z całym społeczeństwem tworzącym własne elity jest kiepsko.
Ale zawsze pozostaje nadzieja, że ludzie rozumni potrafią się opamiętać, że zdarcie masek i obnażenie pozorów ich uzdrowi.
W dawnych wiekach mawiano, że literatura to zwierciadło przechadzające się po gościńcach i pokazujące ludziom prawdziwy obraz ich samych. Czasem bywał to obraz wykrzywiony, gdyż zadaniem satyry od początku było naprawianie świata poprzez ukazywanie niebezpieczeństw.
Nie lubię kotów nie jest jednak satyrą a raczej starannie poprowadzoną wizją lokalną.
Finałowy wybuch Maliny, chyba najszybciej zrujnowanej osoby spośród całej szóstki jest właśnie takim zdarciem masek z przyjaciół... ale czy zostawia nadzieję? Mocno wątpliwe, bowiem już po fakcie okazuje się, że cały ten wybuch rozegrał się tylko w jej głowie. Ot, zalała robaka, padła i zdawało jej się, że wygarnia ludziom prawdę w oczy... ale to wszystko nastąpiło tylko w jej sponiewieranej wyobraźni.
W świecie pozorów akt oczyszczenia też jest tylko pozorem.
Bardzo lubię ten rodzaj ponurego pesymizmu.
Mało co daje tyle do myślenia.

(POL)

Anna Klejzerowicz - Biurko odwieczne




Moje biurko jest stare, odziedziczone po Ojcu, zawalone papierami, notatnikami, książkami i innymi szpargałami tak, że tylko ja mogę coś na nim znaleźć. Posiada półkę, na której zasiada Sylwuś - mój osobisty wąsaty redaktor - towarzysząc mi w pracy. Tak sobie obiecuję, że kiedyś zrobię na tym biurku porządek... Obiecuję to sobie od lat 


Anna Klejzerowicz

niedziela, 19 października 2014

LODOWY SMOK - George R.R. Martin w wersji dla dzieci


Lodowy smokKSIĄŻKA DOSTARCZONA PRZEZ WYDAWNICTWO ZYSK I S-KA

Dorośli miłośnicy smoków i twórczości George'a R.R. Martina mają wreszcie okazję zarazić swoją pasją następne pokolenie - "Lodowy smok" to pierwsza opowieść tego autora przeznaczona dla dzieci. Nie jestem do końca pewien, dla jakiego wieku, ale ludzie smoki lubią albo nie i niewiele ma to wspólnego z wiekiem, więc w zasadzie każdy musi sam sprawdzić, czy ta historia mu odpowiada. To opowieść o małej dziewczynce, uczuciach i niezwykłej przygodzie z niezwykłym smokiem. Warto dodać, że w świecie kilkuletniej Adary smoki są czymś raczej pospolitym - służą jako latające wierzchowce dla armii, nawet stryj Adary służy jako smoczy kawalerzysta. Niezwykły smok zaś to mityczny Lodowy Smok, niosący mróz i śmierć z zimna. Adara bardzo chciała go spotkać i udało jej się spełnić to marzenie... a potem wydarzyło się wiele rzeczy.

George Martin wykreował mniej więcej typowy świat fantasy ze wszystkimi tradycyjnymi elementami, ale to, co wyróżnia jego historie, to podejście do bohaterów. "Lodowy Smok" skupia się na trudnej dla małego dziecka sytuacji rodzinnej, relacjach z ojcem i rodzinie. To bardziej opowieść o dzieciach niż dla dzieci. Ale z drugiej strony... dobrze napisana, zbliżona trochę do niektórych baśni Andersena. A przy tym starannie wydana i wzbogacona realistycznymi ilustracjami Yvonne Gilbert. W sumie całość warta polecenia, bo spodoba się albo dzieciom albo przynajmniej rodzicom.

Lodowy smok

ANNA M. BRENGOS - Noc bez biurek


Siedzę powyginana w precla na mojej sofce, po ciemku, tylko z lampeczką nad klawiaturą, lewą ręką pisząc pod kolanem. Jak już całkiem zdrętwieję, to biorę laptopa na kolana, ale muszę najpierw zdrętwieć. Oczywiście "pomaga mi" mój stary, powyciągany sweter bez jednego guzika. Najlepiej pisze mi się nocą.

Pozdrawiam
ANNA M. BRENGOS

sobota, 18 października 2014

Małgorzata Kursa - Biurko w Kropkę.


 Na moim biurku przede wszystkim musi być miejsce dla Kropki. Poza klawiaturą mieści się jedynie kubek z herbatą postawiony z dala od Kropkowego ogona, który ma tendencje do majtania. Biurko pamięta lata siedemdziesiąte, kiedy to odrabiałam przy nim lekcje (liceum). Było niskie (do maszyny do pisania), kupione specjalnie dla mnie i siadałam przy nim na pufie. Potem małżonek dorobił blat, podwyższając je i zawładnęła nim moja Córka, a teraz znowu do mnie wróciło i zdobyło nowy dodatek. Przy długim pisaniu bolą mnie plecy, więc mąż dorobił wysuwany blat na klawiaturę. Dzięki temu Kropka ma więcej miejsca dla siebie, a ja mniej się męczę.


piątek, 17 października 2014

Biurko Teresy Moniki Rudzkiej

Lubię stare meble, choć biurka, przy którym pracuję, nie można nazwać antykiem. Odziedziczyłam je po kimś z rodziny, myślę, że zostało zrobione w latach pięćdziesiątych 20 wieku. Drewno to chyba sosna, pomalowana na ciemny kolor. Muszę postarać się o współgrający z biurkiem fotel. Ale lubię swoje miejsce pracy. Widzę, że nie panuje na nim taki porządek, jak mi się zdawało.



środa, 15 października 2014

Miejsce pracy Agnieszki Pruskiej

Piszę w różnych miejscach, najczęściej w dużym pokoju siedząc na fotelu przy niewielkim stoliku, a laptop wygodnie wyleguje się na moich kolanach i tylko czasem nieco za mocno grzeje. Wtedy ląduje na podkładce, której nie lubię, ale jako troskliwa właścicielka lapka od czasu do czasu poświęcam się i używam jej, żeby mi się narzędzie pracy nie przegrzało. Mała powierzchnia stolika ogranicza ilość rzeczy, które bym chętnie miała pod ręką, cześć książek typu „niezbędnik kryminalisty” wylądowała więc na półce obok. Wystrój stolika zmienia się w zależności od tego, co jest mi potrzebne, teraz są to głównie wydruki różnych artykułów dotyczących Gdańska, wolę czytać tak, niż na ekranie komputera.
Biurko też mam. Głównie służy mi jako powierzchnia płaska, na której da się ułożyć wszystko to, co nie mieści się na moim stoliku podręcznym i nie jest mi potrzebne w tej chwili, ale nie chce mi się tego schować, wyrzucić (bo może się jeszcze przyda) albo wynieść na górę.
Najfajniejsze miejsce do pisania niestety już mi odpadło, bo jest za zimno. W lecie najchętniej piszę na werandzie, ale teraz musiałabym już chyba siedzieć zawinięta w kocyk.
Moja maskotka jest złocista, futrzasta, waży trzydzieści kilo i właśnie wyrzuca mnie z fotela, bo jak jestem w domu, to przecież obiad można zjeść i przed południem. Golden zje wszystko, o każdej porze i w każdej ilości Gdy piszę przeważnie wyleguje się na narożniku obok, ale od czasu do czasu przypomina o swoim istnieniu i dopomina się czułości. Wtedy szturcha mnie nosem albo kładzie łeb na klawiaturze powodując jej lekkie owłosienie i dopisanie paru literek. Jest pierwowzorem Bezy w „ Literacie” – psa, który znalazł zwłoki na plaży w Gdańsku.

sobota, 11 października 2014

Biurko Kasi Puzyńskiej

Moje biurko pochodzi ze sklepu z antykami i bardzo je lubię. Czasem zastanawiam się, kto wcześniej z niego korzystał i dlaczego zdecydował się je sprzedać. Mnie w każdym razie służy świetnie!
Co znajduje się (zazwyczaj) na moim biurku?
- komputer (różowy, a jakże!) - czyli moje główne narzędzie pracy
- lampa (która nie zmieściła się na zdjęciu) – lubię światło niewielkich lampek, rzadko korzystam z oświetlenia „głównego”
- figurka konia - końskie symbole są obecne w mniejszym lub większym stopniu w całym domu
- butelka wody - piję czasem nawet ponad 3 litry wody dziennie, może dlatego, że strasznie dużo mówię (prowadzę zajęcia, mówię do mojego męża, do psów, a czasem nawet do siebie )
- zeszyt i długopisy – jestem tradycjonalistką. Często korzystam z ręcznych zapisków.
- zegarek z MM – co jakiś czas zerkam, która jest godzina (nawet jeżeli ta informacja nie jest mi szczególnie potrzebna). Poza tym bardzo lubię Marilyn Monroe.
- książki – z reguły na biurku mam swoje książki, ponieważ pisząc kolejne części serii o Lipowie, sprawdzam szczegóły, które już się pojawiły w poprzednich powieściach. Poza tym moje egzemplarze przypominają mi o tym, że marzenia się spełniają i warto do nich dążyć . Na szczycie stosiku z reguły leży książka, którą aktualnie czytam. W tym wypadku jest to „Kości są wieczne” Kathy Reichs.
PS Tym razem na książkach leży jeszcze płyta DVD „Sierpień w hrabstwie Osage”… głównie dlatego, że wczoraj oglądałam ten film i nie zdążyłam odłożyć go na półkę

piątek, 10 października 2014

Miejsca pracy pisarzy.

Pokażemy Wam jak pracują Wasi ulubieni autorzy.


Z cyklu kąciki pracy pisarzy.
Grzegorz Kozera
To mój kąt, w pokoju z książkami. Pulpit mały, tak żeby się laptop zmieścił. Trochę niewygodnie, ale się przyzwyczaiłem. Czasami pies podchodzi, żeby go głaskać, więc jedną ręką go głaszczę, a drugą piszę. A gdy psu już się znudzi, piszę obydwoma.






Na początek miejsce pracy GRZEGORZA KOZERY

GRZEGORZ KOZERA "Biały Kafka" **



Debiut tego już obecnie znanego pisarza. Powieść o alkoholiku. ON, bo nie znamy imienia bohatera tej książki ma poukładane życie. Dziennikarz, pracujący w redakcji kieleckiej gazety, żonaty, należący do elity. Obserwujemy powolne staczanie się tego człowieka. Pierwsze zetknięcie z alkoholem, dzięki znajomości z pewną dziewczyną. Potem już lawina. Coraz więcej picia, dziwne znajomości, przypadkowe kobiety, tracenie powoli wszystkiego, ale co najgorsze własnej godności. Liczy się już tylko butelka, obojętnie gdzie i z kim wypita. Wartości życiowe schodzą na margines. Rozwód, utrata pracy. Dno. Jednak pojawia się światło w tunelu. Zapach kobiety, którą spotyka w księgarni. To dla niej, ale przede wszystkim dla siebie postanawia walczyć, skończyć tę koszmarną egzystencję w oparach alkoholu. Grzegorz Kozera pokazał w tej książce swój ogromny talent. Jego bohater początkowo nie wzbudza sympatii, jest zimny, zdolny do robienia paskudnych rzeczy, jak np. wyeliminowanie kolegi z redakcji, po to, żeby pojechać służbowo do Szwecji. Właściwie nie liczy się z nikim, ważny jest tylko on i jego potrzeba picia. Żyje w tym koszmarze ponad dwadzieścia lat. Wygrywa? Tak, przestaje pić, ale powoli odnajduje siebie. To trudna książka, chwilami brutalna, naturalistyczna, ale może dzięki temu tak bardzo prawdziwa. Autor zmierzył się z bardzo trudnym tematem i potrafił wydobyć z niego wiele ważnych rzeczy. Pokazał, że zawsze można coś zmienić, że tak naprawdę wszystko zależy od nas, że to tylko my kreujemy swój los. Mnie paradoksalnie ta powieść dała siłę. Jestem pewna, że każdy czytelnik odnajdzie w tej książce coś dla siebie. Gwiazdki za fabułę i mistrzowski warsztat. Gorąco polecam. (G.S.)




czwartek, 9 października 2014

Antykiler 2 - Danił Korecki, kryminał i antyutopia.



Książka przekazana przez WYDAWNICTWO FEERIA **

Danił Korecki - były milicjant - doskonale zna realia rosyjskiego świata przestępczego, który trudno nazwać półświatkiem biorąc pod uwagę jego wpływy, rozmiar w społeczeństwie i wszechstronność jego subkultury (a może już kultury?). Gdyby na podstawie swojego doświadczenia napisał po prostu świetny kryminał - osiągnąłby sporo.
Ale Korecki właściwie nie napisał kryminału. "Antykiler 2" dość wyraźnie dystansuje się od tradycji powieści sensacyjnej, przygodowej czy kryminalnej. Trudno od razu zakwalifikować tę historię jednoznacznie, gdyż dzieje się równocześnie na bardzo wielu poziomach i obejmuje wiele problemów.
Chwila zastanowienia nad tą niespotykaną w klasycznym kryminale szerokością spojrzenia pozwala uznać tę książkę za dzieło znacznie bardziej ambitne, prowokujące do przemyśleń natury ogólnej.
Zresztą takie jest podstawowe zadanie zarówno literackiej utopii jak i antyutopii: skłonić do przemyślenia a nie do wcielania w życie za wszelką cenę.
Niezłym przykładem tego spojrzenia u Koreckiego jest wątek miłosny a raczej seksualny, poprowadzony w wielu wariantach i odmianach: od uczucia, które w więzieniu dla nieletnich połączylo Swietkę i Zojkę, poprzez związek Aleksa i Swietki trwający na dziwacznych zasadach, dopuszczających użyczanie dziewczyny kolegom; małżeństwa wielu bohaterów trzeciego planu nakreślone w wyrazistym streszczeniu,  gangsterskie kochanki i miłostki, przelotne, chamskie i brutalne stosunki seksualne dla rozrywki (z braku czegoś innego pasującego do wódki) aż po narastającą fascynację Lisa Dzieciną z nieoczekiwanym finałem...
Świat relacji między mężczyznami i kobietami właściwie nie ma nadrzędnych zasad: rządzi nim zachcianka, przypadek i kasa. Zobowiązania i wspólne plany tracą ważność, jeśli w domu brakuje łóżka. Uczucia nie wystarczą, by dla siebie ryzykować. Kobiety służą mężczyznom jako seksualne zabawki i niewolnice, bo po prostu są słabsze. Można je pożyczać kolegom, używać dowolnie, sprzedać, kupić. Można zabijać, jeśli ma się trochę więcej kasy. Jak im się nie podoba - mogą próbować ucieczki, z tym, że nie mają dokąd uciekać. Wszędzie jest tak samo. Silni niewolą i zabijają słabych, jeśli mają taką ochotę. Takie są zasady, na które co i rusz ktoś w powieści się powołuje.
Strefa erotyki w życiu człowieka zajmuje miejsce szczególnie intymne i chronione. Sprzedawanie jej w większości kultur ludzie uznają za godne szczególnej pogardy. W społeczności Tichodońska wziętej na warsztat przez Koreckiego handlowanie intymnością jest tak zwyczajne i powszechne, że ludziom nie od razu przychodzi do głowy inna możliwość a skoro nawet to jest powszechnym przedmiotem handlu, to znaczy, że tam wszystko można kupić i sprzedać, do tego za byle jakie pieniądze.
Autor poświęca znacznie więcej miejsca pokazywaniu tej kapitalizacji wszystkiego niż akcji kryminalnej, stanowiącej raczej pretekst do śledzenia ludzkich losów.
Mam wrażenie, że "Antykiler 2" opowiada raczej o społeczeństwie niż o bandytach i uganiających się za nimi przedstawicielami władzy.
W powieści bardzo dużo zajmuje obraz życia bandytów, ich rytuały, prawa, system awansu we własnej społeczności, metody zarabiania... Bandycki świat Tichodońska trzyma się stabilnie i pewnie a nawet zaczyna pochłaniać ten legalny: bandyci przechodzą do władz, przejmują banki, czasami wydają rozkazy milicjantom, ściągają haracze jawnie i systematycznie, zbierają na własny fundusz socjalny i regularnie wypłacają pensje zasłużonym, przydzielają stosowne do pozycji samochody i mieszkania oraz utrzymują dyscyplinę: młody bandzior nie może liczyć na demoralizująco łatwe pieniądze, pracuje ciężko, ofiarnie i systematycznie na awans a sukces osiąga po wielu latach wysiłku. Indywidualiści rabujący na własny rachunek bywają przywołani do porządku szybko i brutalnie.
Po drugiej stronie organizacje państwowe mają wyraźne problemy w tych wszystkich dziedzinach: milicjanci mają gdzieś obowiązki, ściga się ich za nieprzestrzeganie nieżyciowych przepisów, pensje nie dość, że małe, to wypłacane w sposób nieprzewidywalny, emerytur brak, zabezpieczenie socjalne to kpina a przełożeni wchodzą w przestępcze układy.
W tej sytuacji co i rusz jakiś milicjant zadaje sobie całkiem serio pytanie: W imię czego ścigać bandytów i psuć interesy własnym zwierzchnikom?
Właściwie książka pokazuje proces zastępowania elit władzy gangsterami i ich pracownikami, też gangsterami. Mechanizm ten narrator określa krótko: kiedy przynależność do elity zależy od pieniędzy, okazuje się, że bandyci mają ich najwięcej.
Zapewne wiele osób skwituje temat krótkim stwierdzeniem: tak jest u ruskich. ewentualnie: to komuna. Będzie to tyleż mylące co głupie.
"Antykiler" opowiada o świecie po komunie i bez niej a poza tym te same procesy pojawiają się regularnie w różnych krajach.
Przykład powieściowego Tichodońska wydaje się tak realistyczny, że czasami aż absurdalny i przesadzony, jednakże tkwi w tym pewien zamysł. Rosyjska literatura zawsze przejawiała skłonność do pokazywania uniwersalnych problemów ludzkiej egzystencji na indywidualnych przykładach osadzonych głęboko w codzienności.
Na taki przykład wręcz modelowo nadaje się społeczeństwo byłego ZSRR. Już w początku lat 30-tych Boy-Żeleński zwracał uwagę na fakt, że stworzone przez Lenina państwo jest wielkim i nowatorskim eksperymentem społecznym. Jeśli mamy wyciągnąć z niego jakąś naukę - trzeba zastanowić się, dlaczego ten eksperyment nie wypalił i co dał w efekcie.
Totalitarny ZSRR kontrolował każdą dziedzinę życia i nie dopuszczał konkurencji. W zasadzie tradycyjna rosyjska subkultura przestępcza zniosła to nieźle, gdyż z założenia jest odporna na oficjalną politykę. Poza tym ZSRR prześladował i zamieniał w więźniów cale wielkie grupy społeczeństwa, w pewnym sensie był państwem-więzieniem, w którym zawodowi kryminaliści czuli się jak w domu.
Kiedy po upływie kilku pokoleń państwo wycofało się z powszechnej kontroli - pozostawiło po sobie próżnię, której natura nie toleruje. Regulacje państwowe zastąpiła zasada: wolno wszystko za kasę.
W Tichodońsku bandyci przejęli społeczeństwo na własność. Jeszcze nie całkiem i nie do końca, ale już mało im brakuje.
Obrońcy zwykłego człowieka wycofują się, gdyż nie mogą walczyć przeciw wszystkim, bez końca i za darmo.
Utopijny komunistyczny eksperyment społeczny zastąpiono równie utopijnym eksperymentem ultrakapitalistycznym, do którego nigdzie w Europie nie dopuściły władze państw. Dlaczego? Czyżby to się nie opłacało?
Powieść Daniła Koreckiego to dużo więcej niż pasjonująca powieść przygodowa z niebanalnym światem i interesującymi bohaterami.
To poważna próba podsumowania uniwersalnych procesów zachodzących w dzisiejszym świecie, zapis doświadczeń społeczeństwa poddawanego eksperymentowi, próba zapytania: co dalej?

(POL)

środa, 8 października 2014

ANDRZEJ STASIUK "Wschód" ***



KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYD. CZARNE.

"No bo jak to jest? Że z czasem oddalamy się od miejsca własnych narodzin i to ma być ucieczka, zdrada, emigracja? I wszystko co robimy jest próbą powrotu? Że życie to wygnanie?Jak ten mój Bug, nad który muszę czasami powrócić, żeby choć na chwilę wymknąć się wygnaniu i przechytrzyć samotność? Jak to jest? Że im szersze zatacza...my kręgi, tym wyraźniejszy jest środek tego krążenia i tym silniejsze przyciąganie?"
Trudno odnieść się do książki Stasiuka, bo to jest arcydzieło. Pisarz opisuje swoje wyprawy na wschód, ten bliski, do Lublina i ten bardzo daleki, gdzie tylko stepy i nie ma już nic. Podróż na wschód to przede wszystkim podróż do przeszłości, do samego siebie, chociaż tam gdzie tylko step i gwiazdy, trudno powiedzieć, czym jest nasze istnienie. Kim jesteśmy? Panami świata, spadkobiercami tych co odeszli, ludźmi wypełniającymi pustą przestrzeń, czy tylko cząstkami w kosmosie? Ta powieść to przemyślenia autora, często szokujące, niezgodne z powszechnym światopoglądem, ale do bólu prawdziwe. Tej książki nie czyta się, ona przenika każdy nerw. Cudowny język, proste zdania, w których nie ma jednej niepotrzebnej zgłoski. "Wschód" to wyprawa marzeń, to obcowanie z wielką prozą. Ta książka wzbogaca, daje czytelnikowi coś niezmiernie ważnego. Nie napiszę, że polecam, ponieważ uważam, że każdy MUSI sięgnąć po tę książkę. Trzy gwiazdki, ale dałabym cały gwiazdozbiór.

(G.S.)

wtorek, 7 października 2014

Książki września portalu Książka zamiast Kwiatka

Jak co miesiąc na portalu Książka zamiast Kwiatka link czytelnicy i jurorzy wybrali książki miesiąca. Czytelnicy portalu wybrali też autora miesiąca.
Miło nam poinformować, że autorem miesiąca została Iwona Banach.


Czytelnicy naszego portalu wybrali trzy, ich zdaniem najlepsze spośród prezentowanych na portalu KzK książki :

1."Sekret czarownicy" Anna Klejzerowicz



2. "Lokator do wynajęcia"  Iwona Banach


3. "Taniec z czarownicą" Beata Kępińska



Natomiast jury doceniło:
1."Życie to podróż, to ocean" Z Julią Hartwig rozmawia Artur Cieślar


2. "Wiatr" Marcin Ciszewski


3. "Wakacje w wielkim mieście" Marcin Pałasz


Wszystkim laureatom serdecznie gratulujemy.
Zespół portalu Książka zamiast Kwiatka

poniedziałek, 6 października 2014

Osobisty ranking redaktorów KzK - wrzesień - Iwona Mejza

Moje książki września:
1. "Czerwony kapitan" Dominik Dan - bezapelacyjnie pierwsze miejsce w rankingu za wirtuozerię słowa, rewelacyjną fabułę, w której przemieszczamy się od lat dziewięćdziesiątych, aż do trzynastego wieku i Zakonu Templariuszy, i stworzenie przykuwających uwagę bohaterów.
2. "Dolina mgieł i róż" Agnieszka Krawczyk - uwielbiam róże, mam w ogrodzie 49 krzaków różnych odmian. Czytając poczułam, że chcę jeszcze więcej, najlepiej całe pole oszałamiających zapachem krzewów.
3. "Wieczna wiosna" Katarzyna Zyskowska-Ignaciak - trudny temat, ale jakże aktualny. Nowotwór, choroba i jej rokowania. Rozliczenie się z życiem i umiejętność wykorzystania dni, które jeszcze zostały. Smutne, ale uświadamiające, że powinniśmy się cieszyć z życia i nie zatruwać go wiecznymi pretensjami. Żeby zdążyć nacieszyć się wiosną.

Iwona Mejza

niedziela, 5 października 2014

Osobisty ranking redaktorów KzK - wrzesień - Grażyna Strumiłowska

Moje książki września.
1. Grzegorz Kozera - "Biały Kafka" za trudną tematykę, prosty, mistrzowski język i niesamowite pokazanie bohatera.
2. Teresa Monika Rudzka - "Zawsze będę cię kochać" za pokazanie śmierci i żałoby w inny sposób, za optymizm i wielką klasę.
3. Nike Farada - "Panna młoda" za orient, wielowątkowość i fantastyczny opis przemiany młodego intelektualisty w terrorystę.
4. Agnieszka Krawczyk "Dolina mgieł i róż" za klimat, piękno, zapachy, cudne opisy i uwolnienie od wszelkich stresów.

Grażyna Strumiłowska

sobota, 4 października 2014

Osobisty ranking redaktorów KzK - wrzesień - Piotr Olszówka

1. "Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka", Janosch - za mądrą przypowieść o rzeczach najważniejszych
2. "Anglicy na pokładzie", Matthew Kneale - za koncepcję, temat i połączenie umiejętności pisarza z wiedzą historyka
3. "www.1939.com.pl", Marcin Ciszewski - za niebanalną wizję historii alternatywnej i znakomite wyczucie realiów
4. "1914", Jean Echenoz - za umiejętne zastosowanie minimalizmu do dużego tematu

Piotr Olszówka

piątek, 3 października 2014

Osobisty ranking redaktorów KzK - wrzesień - Anna Klejzerowicz

To mój ranking wrześniowy:
1. Yrsa Sigurdardottir "Niechciani" - za doskonały język, pomysł i intrygę.
2. Sophie Hannah "Inicjały zbrodni" - za miły powrót do klimatów Agathy Christie.
 
Anna Klejzerowicz

Nomen Omen - Marty Kisiel zabawy w kuchnię literacką

KSIĄŻKA DOSTARCZONA PRZEZ WYDAWNICTWO UROBOROS **
Jak twierdzą znawcy magii: wypowiedzenie imienia przywołuje nosiciela, więc nie należy używać imion stworzeń, których się obawiamy. Dla przykładu: kaznodzieja pomstujący na szatana - wedle tej zasady wzywa go a rybak modlący się aby nie było sztormu - może ten sztorm przywołać. Jeśli komuś wydaje się, że to bzdura bez znaczenia, niech zwróci uwagę na misia: otóż w krajach europejskich i w okolicach, w których on występuje stosuje się rozmaite omówienia aby go nie wywołać z lasu: nasi górale mówią Ón, reszta Słowian używa rozmaitych wersji słowa "niedźwiedź" czyli "zwierzę jedzące miód" a narody germańskie rozmaitych określeń koloru burego futra takich jak "bjorn", "bear", "Bär" zamiast pochodnych pradawnego indoeuropejskiego "rktos" od którego pochodzi greckie "arktos" i łacińskie "ursus"... no ale Rzymianie i Grecy nie spotykali misiów tak często, by się nimi przejmować.

Co to ma wspólnego z książką Marty Kisiel?
Pozornie niewiele. Jeśli chwilę pomyśleć - o wiele więcej.
Dziejąca się we Wrocławiu (okresowo znanym jako Festung Breslau) opowieść niesamowito-kryminalna byłaby jeszcze jedną dobrze napisaną zabawną historią przygodową... gdyby nie wspomniana w tytule magia nazw: bohaterka główna nazywa się nomen omen Przygoda, Salomea Przygoda znana w rodzinie jako Salka a przez młodszego brata ochrzczona Komnatą Przygód... Kiedy rodzina Przygodów rzuca się w wir przygód - robi się ciekawie.
Marta Kisiel pokazała dobrą szkołę polonistycznej kreatywności szarżując ostro językiem polskim po jego smakach, bogactwie i możliwościach. Widać w tej książce ślad Tuwima i Brzechwy czytanego w dzieciństwie. Próbka? np. kwestia tytułowego nomen omen: leniwy Adaś, który na wszystkie polecenia opowiada "nie da się", jest Niedasiem. Albo język jakim mówią bohaterowie: w grze "kilują monstera", "farmią cośtam", siostry-trojaczki to siostry ksero, itd. Nie będę cytował zbyt wielu przykładów, przez szaleństwo słów trzeba się samemu przebić i posmakować osobiście, podobnie jak każdego przysmaku Szefa Kuchni. Praktycznie każda postać ma własny, bardzo indywidualny i rozpoznawalny styl. Po cytatach można rozpoznać, czy mówiła Salka czy jej matka czy Jaga Bolesna.
Nie może być inaczej - zróżnicowany język służy wyrazistym bohaterom z których każdy ma osobowość bujnie rozwiniętą i charakterystyczną.
Ta czysto rozrywkowa powieść oferuje zabawę na bardzo wielu poziomach czytania - inaczej mówiąc: wyciska z pojęcia rozrywki więcej niż na ogół oczekujemy. Można bawić się akcją ale też i językiem, relacjami rodzinnymi, bowiem psychologiczna strona fabuły zawiera dużo smakowitych obserwacji. Miłośnicy tradycji kulturowych znajdą interesującą wersję kilku ważnych mitów i niebanalną koncepcję Przeznaczenia, trochę przemyconych przemyśleń na temat historii, patriotyzmu i narodowości (casus babci Przygodowej i sióstr Bolesnych) i nieco ciekawych myśli o wiedzy, wierze i miłości rodzicielskiej.
Smakowitą przyprawą jest opracowanie graficzne tej książki. Wyrazy uznania należą się zarówno Piotrowi Cieślińskiemu  za pomysłową okładkę z drugim wymiarem widocznym pod światło jak i Katarzynie Babis za pełne wdzięku ilustracje.
A gdybym miał jakoś określić tę książkę jednym słowem, to powiedziałbym, że to bardzo dobry deser. Nie danie główne, po którym człowiek czuje się nasycony i zjeść musi aby przetrwać ale właśnie coś, co wciągamy w siebie chętnie, z łakomstwa i dla przyjemności.
Literacki deser.
Przyrządzony przez Martę nomen omen Kisiel.

(POL)

SOPHIE HANNAH „INICJAŁY ZBRODNI” *

KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYDAWNICTWO LITERACKIE.

Spektakularny powrót do śledztw Herkulesa Poirot w wykonaniu znanej brytyjskiej autorki Sophie Hannah, która napisała ciąg dalszy przygód wielkiego detektywa z błogosławieństwem spadkobierców Agaty Christie. Czy eksperyment się udał? Zastanówmy się..
...
Dość późny londyński wieczór. Gdy Poirot właśnie popija kawę w ulubionej kafeterii, do środka wpada przerażona kobieta. Jej dziwne zachowanie przyciąga zainteresowanie zarówno detektywa, jak i personelu kawiarni. Kobieta przedstawia się imieniem Jennie i oznajmia, że wkrótce zostanie zamordowana, jednak jej wyjaśnienia brzmią dość mętnie. Zanim Poirotowi uda się ustalić coś więcej, dziwna kobieta ucieka.
Tego samego wieczoru w znanym londyńskim hotelu popełnione zostaje potrójne morderstwo. Ofiarami są mężczyzna oraz dwie kobiety. Żadna z nich nie jest jednak tajemniczą Jennie.
Okazuje się wkrótce, że ofiary wiele łączy: pochodziły z tej samej miejscowości, były ze sobą zaprzyjaźnione, wiąże je też wspólna przeszłość. A w ustach wszystkich nieboszczyków ktoś umieścił spinkę od mankietów z wygrawerowanymi – w każdym przypadku identycznymi - inicjałami. Inicjałami Zbrodni.
Oficjalnie śledztwo prowadzi młody detektyw ze Scotland Yardu, zarazem przyjaciel Poirota. Nic więc dziwnego, że chętnie korzysta z pomocy słynnego „kolegi po fachu”. I dobrze robi, bo sprawa okazuje się o wiele bardziej zagadkowa i zawikłana, niż mogłoby się z początku wydawać…
Powiedziałabym, że aż za bardzo zawikłana. Nie wszystkie detale są równie przekonujące, szczególnie pod względem psychologicznym, co u samej Agaty Christie stanowiło żelazny punkt programu – pod tym względem była ona absolutną mistrzynią. Motywy oraz mechanizmy ludzkich zachowań znała i rozumiała jak mało kto.
Podobnie ze szczegółami śledztwa. Chwilami odnosiłam wrażenie, że autorka starała się na siłę zagmatwać swoją historię, a w rezultacie wyszyło jej to – przynajmniej miejscami – nieco sztucznie. Nie ma tego, co za każdym razem uderza w pierwowzorze: tej precyzji i konsekwencji jak w zegarku, gdy czytelnik dochodzi do wyjaśnienia zagadki i uderza się dłonią w czoło, myśląc sobie, jak też mógł sam na to nie wpaść, przecież to w sumie takie proste… I tej prostoty tutaj, niestety, zabrakło. Owszem, Sophie Hannah również starała się, by jej książka przypominała krzyżówkę – znajdziemy nawet takie aluzje w tekście – jednak… zbyt mętnie sformułowała do niej hasła.
Lecz nie czepiajmy się za bardzo. Powieść jest udana. Naprawdę z przyjemnością powróciłam do klimatów kultowego cyklu. I tak właśnie potraktujmy tę książkę: jako swobodne nawiązanie do oryginału, do legendy Herkulesa Poirot – a nie jako próbę niewolniczego naśladownictwa czy kontynuacji słynnej serii. Sophie Hannah jest dobrą pisarką, nigdy jednak nie będzie Agathą Christie. Jak zresztą nikt inny. Zapewne nie ma nawet takich ambicji. Bo Królowa jest przecież tylko jedna – i nie przypadkiem została koronowana.

(Anna Klejzerowicz)

czwartek, 2 października 2014

Elf i dom strachów - Marcin Pałasz *

Książka przekazana przez Wydawnictwo Skrzat

Elf i jego ludzie muszą zmierzyć się z nawiedzonym domem. Wyposażeni w nowoczesny sprzęt odkrywają, że oprócz duchów jest coś jeszcze, z czym nie radzą sobie przyrządy pomiarowe...
Marcin Pałasz, jak już wspominałem przy okazji jego innej książki, zachował sporo dziecięcej spontaniczności, ale potrafi z niej korzystać dla celów całkiem dorosłych. Nie jestem wprawdzie specjalnie przekonany do takich relacji między ojcem a synem jak w tej ksiązce, ale z drugiej strony - to czasami działa a do tego jest marzeniem większości dorastających chłopaków. Dialogi Dużego i Młodego są całkiem, całkiem a wstawki z Elfowego punktu widzenia są urocze. Do tego nieźle poprowadzona akcja z nieoczekiwanymi zwrotami zapewnia dobrą zabawę. W sumie dostajemy kawałek sympatycznej, dobrze napisanej przygody z bohaterami, których łatwo polubić.
Chociaż historia o Elfie celuje raczej w gust ludzi bardzo młodych, to jednak i ich rodzice przeczytają ją z przyjemnością. Sprawdziłem to na grupie testowej w wieku 30-75 lat.

(POL)

Osobisty ranking redaktorów KzK - wrzesień - Małgorzata Kursa

Moje książki września:
1. "Celebryci z tamtych lat" Aleksandra Szarłat - za cudowny powrót do krainy mojej młodości
2. "Panna młoda" Nike Farida - za różnorodnych, zapadających w pamięć bohaterów i możliwość poznania kultury arabskiej
3. "Wieczna wiosna" Katarzyna Zyskowska-Ignaciak - za przypomnienie, że zawsze mamy jakiś wybór.

Małgorzata Kursa

środa, 1 października 2014

Tracy Chevalier „Dziewczyna z perłą” *

Przełożył Krzysztof Puławski
Książka przekazana przez Wydawnictwo Albatros


Scarlett Johansson w roli Griet urzekła mnie skromnością, wdziękiem i niewinnością młodości. Jak zaczarowana oglądałam film obiecując sobie, że kiedyś sięgnę po książkę. I oto mogłam przeczytać Dziewczynę z perłą”. Sięgnęłam po nią z ciekawością, ale i obawą, by wspomnienie filmu nie przyćmiło fabuły książki.
Po kilkunastu stronach razem z Griet wprowadzałam się do domu Johannesa Vermeera. Narracja w pierwszej osobie sprawiła, że czułam się tak jakby Griet w zaufaniu opowiadała mi swoją historię.
Pochodząca z protestanckiej rodziny córka kaflarza szybko musiała wydorośleć. Wprawdzie przyzwyczajona była do pomagania w domowych pracach, ale gdy ojciec – malarz kafli z Delft stracił wzrok, musiała zacząć zarabiać na utrzymanie dla całej rodziny. Przeprowadziła się do Zaułka Papistów i została służącą w domu wybitnego choć niezbyt płodnego malarza Johannesa Vermeera. Prała, sprzątała, robiła zakupy, opiekowała się dziećmi. Do jej najważniejszych zadań należało sprzątanie pracowni mistrza. Inteligentna dziewczyna przyglądała się jak powstają obrazy, a na specjalne polecenie pana domu z ingrediencji sprowadzanych przez znanego aptekarza sporządzała barwniki przeznaczone do malowania. Ucierała, mieszała, uczyła się i pozostawała pod niesłabnącym urokiem Vermeera, który dość egoistycznie korzystał z jej pomocy nie zważając na niezadowolenie żony.
Malował jak chciał, w zbyt wolnym tempie by zarobić na utrzymanie całej rodziny, w kwestiach finansowych zdając się na teściową Marię Thins.
Dziewczyna z perłą znana także jako Mona Lisa Północy należy do najbardziej znanych dzieł mistrza. Od 1903 roku możemy ją oglądać w Muzeum Mauritshuis i spoglądając jej głęboko w oczy zastanawiać się ile jest prawdy w historii napisanej przez Tracy Chevalier.
Plastyczny język opowieści, spokojna akcja skupiona na codzienności siedemnastowiecznych Delft i młoda dziewczyna, której daleko do przeciętnej służącej.
To książka, którą warto przeczytać.
Polecam serdecznie

Iwona Mejza


Portret Dziewczyny z perłą pochodzi ze strony Wikipedia.