Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię bajki –
czytać. Te prawdziwe, sprzed lat wywołujące wspomnienia. Mała dziewczynka z
rozpalonymi ciekawością oczami czekająca na mamę, bo któż lepiej od niej czyta
bajki, zwłaszcza „Akademię Pana Kleksa” , w której aż roi się od dziwnych
postaci, a każda z nich przedstawiona wirtuozersko przez Jana Brzechwę zapada w
pamięć dziecka. I ta scena, w której Alojzy Bąbel traci trzecią nogę! Tyle lat,
a ja ją nadal pamiętam. I pan Lewkonik, a lewkonie to naprawdę bardzo piękne
kwiaty, teraz mało popularne. Słuchając, a potem czytając grube tomy
ilustrowane przez Jana Marcina Szancera wchodziłam w świat wykreowany, ale
jednocześnie świat pełen pozbawionej taniego dydaktyzmu mądrości. „Baśnie
Andersena”, i „Klechdy domowe” i „Bursztynowe Baśnie”. I „Baśnie z tysiąca i
jednej nocy” i wiele innych baśni zbieranych i spisywanych w zakątkach całego
świata.
Hanna Zdzitowiecka w „Bursztynowych
baśniach” zawarła opowiadanie (a
właściwie baśń) które towarzyszy mi od
dzieciństwa. Zawsze o nim pamiętam zwłaszcza w sytuacjach, gdy naprawdę chcę
coś mieć, i już prawie tupię nogą i zaczynam
myśleć, że przecież mi się to należy. I przestaję zauważać to co mam,
nie tylko w sensie materialnym. A przecież tak naprawdę nic mi się nie należy.
Mogę coś mieć, ale nie muszę.
Opowiadanie „Naszyjnik z kropli rosy” na własny
użytek nazwałam „Panna chcę to mieć”. Otóż:
Za górami, za lasami mieszkał król, który miał
piękną, ale bardzo kapryśną córkę. Dogadzał jej tak, jak tylko ojciec, a do
tego król prawdziwy dogodzić potrafi. Piękne komnaty, wszelkie dobro, wykwintne
jedzenie i służba. Wszystko to było na jedno skinienie księżniczki. A jaką
biżuterię miała kapryśnica! Wszystko czego tylko zapragnęła pojawiało się w
puzderku na klejnoty. Księżniczka stawała się coraz bardziej rozkapryszona, a
słuchała tylko nadwornego maga, tylko on umiał z nią rozmawiać. Aż pewnego dnia
nad ranem, przypadkiem księżniczka zauważyła krople rosy uczepione na nitkach
pajęczyny. Słońce się w nich przeglądało i sprawiało, że mieniły się wszystkimi
kolorami tęczy. Były piękne i księżniczka zapragnęła je mieć. Król bardzo się
przejął i ogłosił zamówienie na naszyjnik dla księżniczki. Przyjeżdżali na dwór
królewski złotnicy zza siedmiu rzek i mórz, prezentowali prawdziwe dzieła
sztuki: naszyjniki z różowych pereł, mieniących się szlachetnym blaskiem,
naszyjniki z diamentów i kryształów górskich. Księżniczce nic się nie podobało,
bo nic nie było naszyjnikiem z kropli rosy. Wreszcie zdesperowany król
poprosił maga o pomoc, a ten nie przejmując
się narzekaniami księżniczki nakazał
wczesną pobudkę i wybrał się z nią na spacer, na łąki. Zdumione
zwierzęta obserwowały jak nadąsana księżniczka wlecze się za magiem,
powtarzając już nudne: ale ja chcę to mieć! W pewnym momencie, gdy brzask
słońca padł na okolicę księżniczka
krzyknęła i podbiegła do osnutych nitkami krzewów. Za nią pośpieszył mag,
zatrzymali się przed tęczowym naszyjnikiem podziwiając jego piękno.
Podekscytowana księżniczka wyciągała ręce, a mag powoli zdejmował naszyjnik z
gałązek. Uroczyście powiesił go na wysmukłej szyi księżniczki i zapytał: zadowolona?
Już miała przytaknąć, gdy zauważyła, że szyję
oblepiają jej jakieś szare, mokre nitki. I wtedy zrozumiała, że nie wszystko
można mieć i wyrosła na całkiem dobrze ułożoną księżniczkę.
Doceniajmy to co mamy i od czasu do czasu
czytajmy bajki.