Świąteczna obietnica...
Podłoga
cicho skrzypiała pod jej stopami, burząc ciszę biblioteki. Nikomu
to jednak nie przeszkadzało. O tej porze nie było w niej innych
czytelników. I nawet stara bibliotekarka zatopiona w lekturze
opasłego tomu nie podniosła na nią wzroku, odpowiadając
zwyczajowe „Dzień dobry”. Dzięki temu Marta mogła spokoje
poszukać tego, po co przyszła. Pewnym krokiem udała się do działu
z literaturą dziecięcą. Miała nadzieję, że szybko uda jej się
znaleźć potrzebną książkę. Obiecała Ani, że poczyta jej dziś
coś niezwykłego. Wybór padł na „Alicję w krainie czarów”.
Tylko tyle mogła dla niej zrobić. Reszta była w rękach lekarzy.
-
Mam nadzieję, że to jej sprawi trochę radości – pomyślała,
wyjmując z półki jeden z podniszczonych egzemplarzy książki.
Kiedy ona była dzieckiem ta książka była w stanie poprawić jej
nastrój. - Poproszę tę - powiedziała z uśmiecham.
-
Ale to literatura dziecięca? – zdziwiła się bibliotekarka.
-
Wiem... Moja siostra jest teraz w szpitalu. Pomyślałam, że jej
poczytam, kiedy będę u niej siedzieć. Mam nadzieję, że to jej
choć trochę poprawi humor przez te kilka dni. – stwierdziła
Marta z uśmiechem. - Mnie też czytano tę książkę, kiedy byłam
chora - wyjaśniła nieśmiało. Nie bardzo wiedziała, co mogła by
powiedzieć. Uznała, że nie ma sensu robić przedstawienia.
-
Mam nadzieję, że jej się spodoba. Teraz dzieci niewiele czytają.
Rodzice nie mają czasu im czytać. Wszyscy się gdzieś spieszą -
powiedziała kobieta z nieskrywanym smutkiem.
-
Dziękuję pani bardzo. Do widzenia.
Marta
zwykle nie kłamała, ale nie wiedziała, jak ma powiedzieć prawdę.
Słowo „śmierć” w połączeniu z dobroczynnością wywoływało
w ludziach coś, czego bardzo nie lubiła. Chciała jednak, by świat
stał się lepszy. Nawet dla tych, co już prawie z niego odeszli.
Mimo, że przez lata zdążyła się napatrzeć na niejedno, zawsze
miała nadzieję. Tym razem też wierzyła, że będzie lepiej.
Chciała zdążyć dać tym dzieciom jak najwięcej.
Biegła
szybko chodnikiem, by nie tracić ani chwili. Chciała jak
najszybciej pojawić się u Ani. Spędzić z nią czas. Kilka ulic
pokonała w pośpiechu, po raz pierwszy nie zwracając uwagi na
mijanych przechodniów. Szybko dotarła na obrzeża miasta, gdzie
kręta, stroma droga prowadziła ją przez las. Jeszcze tak nie dawno
była to leśna ścieżka. Dziś betonowa szara droga, która
poprowadziła ją pod szpitalny gmach. Nie było jej łatwo. Nawet
teraz, po latach, nie lubiła szpitala. Wyglądał dziś, co prawda
inaczej, ale jego specyficzny zapach sterylności pozostał nadal ten
sam. Zanim przekroczyła jednak próg oddziału dziecięcego, zdążyła
się już opanować. Znała tu każdy kąt, bo – jako dziecko –
spędziła w tym miejscu dużo czasy, gdy przeszczepiono jej szpik.
-
No cześć, mała, jak się masz? – spytała, mając nadzieję, że
jej głos jest wystarczająco swobodny
-
Bałam się, że już nie przyjdziesz - powiedziała cicho Ania.
-
No, co ty? Ja? Przecież ci obiecałam.
-
Niby tak...
-
Ja zawsze dotrzymuję słowa. I mam dla ciebie niespodziankę.
-
Jaką? - spytała.
-
Zobacz, co ci przyniosłam.
-
Po co mi kolejna książka?
-
W książkach można spełnić większość marzeń, mieć wszystko.
-
Nikt ci nie mówił, że ja już nie zdążę? Nie będę mieć
wszystkiego? - szepnęła smutno Ania.
-
Zdążysz. Ta książka sprawi, że zdążysz poznać smak
niezwykłego życia. Spełnionych marzeń. To co, zaczynamy?
-
Jeśli chcesz… Ale i tak uważam, że to nie ma sensu - powiedziała
cicho Ania.
-
„ROZDZIAŁ I PRZEZ
KRÓLICZĄ NORĘ. -
Zaczęła ignorując jej ostatnie zdanie. -
...Alicja miała już dość siedzenia na ławce obok siostry i
próżnowania. Raz czy dwa razy zerknęła do książki, którą
czytała siostra. Niestety, w książce nie było obrazków ani
rozmów. „A cóż jest warta książka - pomyślała Alicja - w
której nie ma rozmów ani obrazków?” Alicja rozmyślała właśnie
- a raczej starała się rozmyślać, ponieważ upał czynił ją
bardzo senną i niemrawą - czy warto męczyć się przy zrywaniu
stokrotek po to, aby uwić z nich wianek. Nagle tuż obok niej
przebiegł Biały Królik o różowych ślepkach...”1
- czytała na głos.
W
kolorowej sali oprócz Ani leżało jeszcze dwoje innych dzieci,
które teraz też były cicho. Słuchały, a czytana przez nią
książka otwiera przed nimi nieznane dotąd światy. Maszyny i
kroplówki też tak jakby ucichły urzeczone historią, którą
czytała. Kolejne strony odsuwały od zasłuchanych dzieci nawet
zapach, jaki miała ta szpitalna sala. Kiedy Marta uznała, że
zasnęły, przerwała.
-
Czytaj – poprosiła cichutko Ania.
-
Śpij. Wy musicie odpocząć, a ja już dawno powinnam sobie iść.
Dziwię się, że pielęgniarki jeszcze mnie nie wygoniły...
-
Wiedzą, że to nie ma sensu.
-
Dlaczego?
-
Bo my możemy odejść w każdej chwili, nie chcą nam niczego
odbierać...
-
No coś ty? Co ty mówisz?
-
Nie musisz mnie okłamywać. Ja wiem, że stąd mało kto wraca do
domu. Śmierć codziennie tutaj bywa. Choć nie mówią o tym
oddziale... tak jak powinni. Nie chcą, byśmy się bali umierać.
Zwłaszcza teraz, kiedy są niedługo Święta.
-
Przecież mówiłaś, że ci lepiej... – Marta poczuła, jak coś
ją dławi boleśnie.
-
Lepiej, bo wiem, że to już długo nie potrwa. Szkoda tylko, że już
nie będzie normalnie. Nie będzie domu i rodziny. Kiedyś myślałam,
że może zabierzesz mnie do siebie.
-
Ale ja nie mam rodziny. Nie pozwolili by mi...
-
Wiem, ale przez chwile miałam nadzieję. W marzeniach jest tak, jak
w tej książce. Wszystko bywa możliwe. Chciałam mieć taką krainę
dla siebie. Wtedy ty też nie byłabyś sama w Święta. Ubrałybyśmy
choinkę. Byłoby tak. jak zwykle bywa w domach.
-
Widzę, że wszystko zaplanowałaś.
-
Jasne. Zaprosilibyśmy na Wigilię Wiktora i Adasia. Oni też teraz
są sami i byłoby im raźniej. Bylibyśmy jak rodzina. Taka, co po
drodze na pasterkę lepi bałwana. My z domu dziecka nie wychodzimy w
Święta. Jest smutno. Bo nie każde z nas może być u kogoś... A
nawet jeśli, to zawsze musi wrócić. Niewielu ma szczęście i
zostaje gdzieś na dłużej. Myślałam, że mnie się uda być u
ciebie... Może zabrałybyśmy ze schroniska jakiegoś psa. Może
kot też by się jakiś przybłąkał. Lubisz koty?
-
Nie bardzo, ale myślę, że dało by się coś z tym zrobić. Tylko
nie moglibyśmy jeździć na wakacje – Marta uśmiechnęła się,
opanowując drżenie ust. Wiedziała, że dziewczynka niedługo
odejdzie i nie chciała burzyć jej marzenia.
-
Dlaczego? – zdziwiła się Ania.
-
Bo zwierząt nie można zostawiać samych. Trzeba się nimi
opiekować.
-
To pojechałyby z nami – oświadczyła dziewczynka. - A dokąd
byśmy pojechali?
-
A dokąd byś chciała?
-
Nigdy nie byłam nad morzem.
-
W takim razie musisz koniecznie pojechać.
-
Chyba już nie zdążę...
-
Nie mów tak – Marta przygryzła usta.
-
Zrobisz coś dla mnie?
-
Postaram się, a co chcesz?
-
Nawet jeśli mnie już nie będzie, zaproś na Święta Wiktora i
Adasia. Nikt nie powinien być sam.
Marta
nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
-
Przecież obiecałaś – Ania spojrzała na nią oskarżycielsko.
-
Nie o mnie chodzi. Może oni sami nie będą tego chcieli…
-
No co ty? Kto by nie chciał?
Skapitulowała.
Wiedziała, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Jeszcze nie wiedziała,
jak to zrobi, ale była zdecydowana dotrzymać obietnicy danej
umierającemu dziecku.
-
No dobra, obiecuję. Odpocznij teraz, bo jest już późno, a ja
muszę wracać. Zajrzę do ciebie po pracy - powiedziała cicho i
wyszła, nie czekając na odpowiedź. Widziała, że osłabiona Ania
już prawie śpi.
Nie
wracała myślami do tej rozmowy przez kilka kolejnych dni. Po tym,
co się stało, nie była w stanie normalnie zebrać myśli. Wiele
razy godziła się z czyimś odchodzeniem. Śmierć Ani była dla
niej jednak czymś więcej. Wszystko, co działo się wokół,
przestało nagle do niej docierać. Jakby od reszty świata
odgrodziła ją ściana bólu. Dopiero dźwięk dzwoniącego
uporczywie telefonu wyrwał ją z otępienia.
-
Słucham...
-
Cześć, jak się trzymasz? – spytał Wiktor, lekarz z oddziału.
-
Kiepsko. Niby powinnam się na to przygotować, ale cały czas miałam
nadzieję...
-
Rozumiem cię. Mam podobnie. Co gorsza, nie mogę przestać myśleć
o tym co kazała mi obiecać - powiedział niepewnie jej rozmówca.
-
Nie mów, że tobie też zorganizowała Święta...
-
Skąd wiesz?
-
Nietrudno się domyślić. Poza tym spędziłam z nią ostatnie
godziny jej życia… - wydusiła z siebie czując, jak łzy znowu
zaczynają jej płynąć po policzkach
-
Co z tym zrobimy?
-
Nie wiem co ty zamierzasz, ale ja jej obiecałam... Wiem, że to
głupie. Irracjonalne nawet... Ale nie umiałabym… Obiecałam Ani…
-
Ja też. Dasz radę? Urządzimy wspólne Święta, chcesz?
-
Chyba nie mamy wyjścia. Oboje jej to obiecaliśmy…A jak Adaś?
-
Dobrze. Choć jest smutny, że Ania nie dostanie prezentu, który jej
obiecał.
-
Dostanie - powiedziała Marta, wiedząc już, co powinna zrobić.
Przyszedł jej do głowy pomysł, kiedy na wystawie sklepu zobaczyła
aniołka ze szkła. - Stworzymy jej Święta.
1.”Alicja
w krainie czarów”. Carroll Lewis
KATARZYNA METZGER