poniedziałek, 20 października 2014

Nie lubię kotów ** Katarzyna Zyskowska - Ignaciak vs mity naszych czasów


KSIĄŻKA DOSTARCZONA PRZEZ WYDAWNICTWO NASZA KSIĘGARNIA

Kiedy zobaczyłem tytuł tej powieści poczułem się osobiście dotknięty jako wieloletni czciciel Kota... Postanowiłem czytać tę powieść surowo i ostro pojechać po każdym wyłapanym potknięciu.
Bardzo szybko wciągnęła mnie tak, że zapomniałem o początkowym założeniu i tylko gdzieś tam z tyłu głowy kołatała się myśl: o co chodzi z tymi kotami?
Powieść ma sześciu głównych bohaterów i sześć punktów widzenia skierowanych na ten sam moment i to samo miejsce a do tego droga, jaką w życiu przeszli, zanim osiągnęli opisany tam punkt zwrotny. Sześciu reprezentantów pokolenia dzisiejszych trzydziestoparolatków dokonuje życiowych wyborów, bierze los we własne ręce... i płaci za to. Bez taryfy ulgowej, bez znieczulenia, mimo, że niektórzy z nich bez żenady znieczulają się prochami. Na pewno nie jest to kompletny obraz pokolenia, bo ograniczony wyłącznie do wąskiej grupki walczących o sukces w Warszawie i to tylko w kręgach zbliżonych do wielkich korporacji. To jednak wcale nie odbiera uniwersalności tej historii, bowiem bohaterowie w zasadzie odnieśli życiowy sukces. 

Autorka starannie wybrała ludzi prowadzących takie życie, o jakim marzy wielu młodych Polaków, pokazała różne drogi, które ich doprowadziły do mitycznego "sukcesu" - od tej najłatwiejszej polegającej na pomocy rodziców do tej najcięższej, gdy człowiek liczy tylko na siebie. Cała szóstka to ludzie już dorośli, obarczeni pewnym doświadczeniem życiowym, wcale nie małym. Wszyscy są nieprzeciętnie zdolni i inteligentni, nie można im zarzucić głupoty czy pochopnych decyzji, wręcz przeciwnie: decydują z rozmysłem, oceniają koszty i zyski kierując się swoim dojrzałym systemem wartości. To wszystko sprawia, że mamy okazję zastanowić się nie tylko nad charakterami ludzi ale i całym ich system wartości, hierarchię wyborów, życie osobiste.
W gruncie rzeczy bohaterowie są do siebie bardzo podobni, ta jednorodność sprawia, że lgną do siebie nawzajem - mimo całej różnorodności losów.
Należą do elity swojego pokolenia. Jeśli elita ma poważne defekty, to i z całym społeczeństwem tworzącym własne elity jest kiepsko.
Ale zawsze pozostaje nadzieja, że ludzie rozumni potrafią się opamiętać, że zdarcie masek i obnażenie pozorów ich uzdrowi.
W dawnych wiekach mawiano, że literatura to zwierciadło przechadzające się po gościńcach i pokazujące ludziom prawdziwy obraz ich samych. Czasem bywał to obraz wykrzywiony, gdyż zadaniem satyry od początku było naprawianie świata poprzez ukazywanie niebezpieczeństw.
Nie lubię kotów nie jest jednak satyrą a raczej starannie poprowadzoną wizją lokalną.
Finałowy wybuch Maliny, chyba najszybciej zrujnowanej osoby spośród całej szóstki jest właśnie takim zdarciem masek z przyjaciół... ale czy zostawia nadzieję? Mocno wątpliwe, bowiem już po fakcie okazuje się, że cały ten wybuch rozegrał się tylko w jej głowie. Ot, zalała robaka, padła i zdawało jej się, że wygarnia ludziom prawdę w oczy... ale to wszystko nastąpiło tylko w jej sponiewieranej wyobraźni.
W świecie pozorów akt oczyszczenia też jest tylko pozorem.
Bardzo lubię ten rodzaj ponurego pesymizmu.
Mało co daje tyle do myślenia.

(POL)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz