czwartek, 29 sierpnia 2013

Inwazja

Tej nocy było w domu gorąco jak w piekle. Otwarte okno ulgi nie niosło, za to okazało się bramą dla niechcianych lokatorów. Małe, zielone, latające przeprowadziło podstępną inwazję na moje osobiste terytorium. Usiłowało wleźć mi do oka, ucha i nosa, kiedy siedziałam przy komputerze. Poddałam się natychmiast po pierwszym pacnięciu, które miało odgonić wredne małe, zielone, latające, a - w wyniku kompletnie nieskoordynowanych działań ruchowych - trafiło we mnie. Z dużym zaangażowaniem bowiem walnęłam się w ucho. Prawie dzwony usłyszałam. Po tej pierwszej przegranej bitwie, uznałam, że czas zejść do podziemia i zatrzeć za sobą tropy. Małe, zielone, latające radarem chyba nie dysponuje. Istniała nadzieja, że w ciemności mnie nie zauważy. Wyłączyłam zatem komputer i światło, po czym z ulgą zaległam na wersalce. Mój kręgosłup jęknął z zachwytu. Małe, zielone, latające też. Postanowiły urządzić sobie lądowisko na mojej - dopiero co wykąpanej - skórze. Miotałam się jak ryba w sieci, machając łapami na wszystkie strony. Odsiecz w postaci Kropki, która postanowiła zapolować na małe, zielone, latające, dodatkowo mnie sponiewierała, bo moja czterołapa przyjaciółka potraktowała mnie jak poligon. Zasnęłam, kiedy świtało za oknem. Małe, zielone, latające gdzieś się przyczaiło, a ja smętnie robiłam bilans męczącej wojny podjazdowej - sponiewierane opakowanie, obolałe ucho, guz typu róg jednorożca na czole (bo gwizdnęłam łepetyną o półkę, kiedy usiłowałam uniknąć zbyt bliskiego kontaktu z wrednym małym, zielonym, latającym), siniaki na rękach i nogach (bo próbowałam dopaść wroga na sobie), wreszcie nieprzespana noc, po której wyglądam jak zombie. Cholera! Nie znoszę małego, zielonego, latającego! Niech sobie znajdzie kogoś innego dla rozrywki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz