Dla "Książki zamiast kwiatka". Dla Was.
G.S. Po trylogii o Groserze zmieniłeś tematykę swoich powieści. Skąd pomysł na powrót do "Jezusa z Judenfeldu", następnej książki o Groserze?
J.G. Po napisaniu trylogii „Adieu”, „Trufle”, „Cudze pole”, dostawałem wiele propozycji od wydawnictw i próśb od czytelników, żeby kontynuować cykl powieściowy o księdzu Groserze. Przez kilka lat konsekwentnie odmawiałem. Powiedziałem, że swoją przygodę z księdzem Wacławem skończę pisząc „Dekalog księdza Grosera”, czyli dziesięć opowiadań z różnych etapów jego życia. No i w trakcie pisania jednego z nich materiał urwał mi się spod kontroli, temat zaczął się rozgałęziać. Wiedziałem, że może go unieść tylko powieść.
G.S. . W tej powieści zmierzyłeś się z bardzo trudnym tematem. Nazizm i współczesność, wybory moralne, problemy winy i kary. Dlaczego postanowiłeś poruszyć takie sprawy?
J.G. Nie planowałem tego w żaden sposób, po prostu spotkałem ludzi, którzy obdarowali mnie niezwykle inspirującą historią o człowieku, który był w swoim życiu i esesmanem i „Jezusem”. Czy to jest ucieczka od tematów, które frapują dzisiaj Polaków? Myślę, że po pierwsze pisarz nie ma takiego obowiązku. Ma on jedynie obowiązek ukazać to, co go fascynuje, a nie odpowiedzieć na ankietę w sprawie kontrolnych tematów. To robią dziennikarze. Pisarz musi inaczej mierzyć czas, jego zegarek ma indywidualny cyferblat. Poza tym jeśli już ma jakieś obowiązki, to na przykład „uprawiać pamięć”. Wczoraj spotkana znajoma nauczycielka powiedziała mi, że jej uczniowie w gimnazjum, nie potrafią powiedzieć, kiedy wybuchła i skończyła się II wojna światowa. Więc chyba warto pisać o tamtych czasach. Dla mnie w domu wojna była tematem „rodzinnym”. Rodzice przeszli przez niemieckie obozy. Więc pomimo, że sam już wojny nie zaznałem, ale widziałem i słyszałem ją w moich rodzicach.
G.S. Twoje powieści emanują głębią i empatią. Chyba nie jest łatwo tak pisać. Czy potrafisz, mówiąc kolokwialnie "trzymać dystans" do poruszanych tematów?
J.G. Myślę, że tajemnica polega na tym, że raz ten dystans trzeba zachować, a nieraz gubić. Ja z moimi bohaterami się śmieję i płaczę, a czasem na nich spoglądam oddalenia. Tak w życiu jak i w książkach musimy zmieniać perspektywę.
G.S. Masz w swoim dorobku wiele książek. Która z Twoich powieści jest Ci najbliższa?
J.G. Mam słabość do wszystkich moich książek, tak jak rodzic do swoich dzieci. Czasem mi się wydaje, że gdybym mógł zachować tylko jedną, to wybrałbym „Niebo dla akrobaty”, ale to chyba nieprawda.
G.S. Czy zamierzasz poza "Jezusem z Judenfeldu" wrócić jeszcze do Grosera, nie ukrywam, mojego ulubionego bohatera?
J.G. Tak, oczywiście. W przyszłym roku jak mi się uda, chciałbym skończyć wspomniany już „Dekalog księdza Grosera”.
G.S. Określasz siebie mianem "pisarza kanibala". W Twojej najnowszej powieści jest nawet świetna rozmowa na ten temat. Czy możesz powiedzieć, gdzie kończą się granice tego "kanibalizmu"?
J.G. Żyję z pożerania ludzi, ale zwykle jest też tak, że ludzi chcą być pożarci. Problem jest taki, że w zamian za to pożarcie, czegoś oczekują. Na przykład, żebym ich historię opowiedział tak, jak oni tego oczekują. Jest to oczywiście niemożliwe, ponieważ mnie ich historie inspirują, ale ja je przetwarzam. Nie jestem kserografem albo aparatem fotograficznym. I bardzo często tu dochodzi do konfliktu. Każda książka to jest właściwie kolejna odpowiedź o ustalenie tych granic, o które pytasz. Te bitwy o wizerunek moich bohaterów są niepowtarzalne. Są fascynujące, ale z reguły przy każdej książce, przychodzi moment, gdy krzyczę: dość!, gdy najchętniej wszystko bym spalił. Relacje z moimi bohaterami, to bardzo często niebezpieczne związki. Często zdarza się tak, że moi bohaterowi pragną jakiegoś rodzaju wyłączności w przyjaźni, w zainteresowaniu ich życiem. Są zawiedzeni, gdy w następnej książce zajmuję się innym tematem, inną osobą. Padają zarzuty zdrady. Więc jeśli tak patrzeć na sprawę, to jestem pisarzem bigamistą.
Jan Grzegorczyk prywatnie
Jesteś bardzo tajemniczym człowiekiem. Pozwól więc na parę bardziej osobistych pytań
Jaki jest Jan Grzegorczyk?
-Różnie mnie ludzie widzą. Dla jednych jestem uosobieniem humoru, gejzerem energii. Dla innych jestem ponurakiem, zafiksowanym tylko na punkcie swoich książek, zamkniętym w swoim świecie, a więc nudnym. Podobno mam zapędy dyktatorskie i nie przyjmuje racji innych. Osobiście uważam, że to nie prawda, ale tak ludzie mówią.
Jak lubisz spędzać wolny czas?
- Będąc aktywnie fizyczny, a to mogą być różne sprawy. Lubię grać w piłkę nożną, murować, budować. Wędrować po mojej ukochanej puszczy.
3. Twoje marzenie.
- Każdy tydzień, każdy dzień przynosi tak cudowne sprawy i ludzi , których się nie spodziewałem, że lepiej nie zamykać cudowności życia nawet swoimi marzeniami. Marzę więc o tym, żebym dopóki żyję był człowiekiem otwartym na to co się wydarza, na nieoczekiwane.
4. Miejsce na ziemi
- Puszcza.
5. Książka, do której wracasz.
- Biblia. Innych książek poza „Przygodami dzielnego wojaka Szwejka” nie czytałem po raz wtóry.
6. Ulubiona potrawa.
- Barszcz. Nigdy go nie zdradziłem. A reszta smaków przypływa, odpływa. Cudownego jedzenia jest tyle na świecie, że zamykanie się w jednej potrawie to absurd. Tu można bez żadnych obciążeń moralnych skakać z kwiatka na kwiatek. Tak łatwo wejść do kulinarnego nieba. Wystarczy na talerzu kilka plasterków szynki parmeńskiej, melon, a w kieliszku dobre czerwone wino. To by mi wystarczyło, ale akurat rozkosze dla języka są nieograniczone i obecnie bajecznie łatwo dostępne. Wszelkie towary są na wyciągnięcie ręki.
I jeszcze kilka słów do czytelników
- Przeczytajcie mojego „Jezusa z Judenfeldu” i miejcie dla mnie miłosierdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz