czwartek, 29 sierpnia 2013

Wredne zwierzę

Chyba jestem wredne zwierzę. Nie wiem, jakie jest najpaskudniejsze z charakteru (bo one zwykle lepsze od ludzi), ale jeśli jakieś jest, to do mnie pasuje. Wracałam z zakupów, kiedy trafiłam na dwóch emerytów przepytujących się wzajemnie na okoliczność aktualnego bytowania na tym dziwnym świecie. Jeden dziadzio był chudy i przywiędły jak łodyżka bez wody, drugi - zdrowo rumiany, ubity w sobie i energiczny. I ten drugi właśnie oznajmiał donośnie i autorytatywnie, że ogólnie żywot go wkurza. Na górze sami złodzieje, trzymają tę władzę kurczowo i nieszczęsny Jarek nie ma szans, by Polskę zbawić. Na dole miernota i jeszcze tej miernocie jakoś się powodzi. Sąsiad, cholernik, kupił nowy telewizor. Inny pije, znaczy: ma za co. Żona ciągle lata po prywatnych lekarzach, wydaje na to ciężkie pieniądze i jeszcze pyskuje, że swoje, bo ma rentę. A w dodatku w sklepie nie było dziś jego ulubionych kabanosów, a powinny. Płaci podatki, należy mu się odrobina luksusu. No i najcięższy zarzut: ten cholerny (tu padło nazwisko) był w zeszłym roku na Karaibach, przyjechał opalony jak Murzyn i zadzierał nosa. A on z żoną tylko w Rzymie. No, siła złego na jednego. Drugi dziadzio milczał skromnie, tylko oczy mu się robiły coraz większe. Stałam obok i przekładałam zakupy z jednej siatki do drugiej, żeby nic nie uronić z tego pouczającego monologu. Człowiek wszak całe życie się uczy. No i w końcu nie wytrzymałam. Kiedy w podsumowaniu usłyszałam, jak się strasznie męczy i jak mu źle, nie bacząc, że prawdopodobnie mądrości żydowskie są dla niego tworem obcym, wystrzeliłam z boczku: Niech pan kupi kozę. Po czym przytomnie podałam tyły, bo wolałam uniknąć komentarzy na temat stanu mojego umysłu. Ale rechotałam przez całą drogę do domu. Mówiłam, że jestem wredne zwierzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz