Wredne zwierzę
Chyba
jestem wredne zwierzę. Nie wiem, jakie jest najpaskudniejsze z
charakteru (bo one zwykle lepsze od ludzi), ale jeśli jakieś jest, to do
mnie pasuje. Wracałam z zakupów, kiedy trafiłam na dwóch emerytów
przepytujących się wzajemnie na okoliczność aktualnego bytowania na tym
dziwnym świecie. Jeden dziadzio był chudy i przywiędły jak łodyżka bez
wody, drugi - zdrowo rumiany, ubity w sobie i energiczny. I ten drugi
właśnie oznajmiał donośnie i autorytatywnie, że ogólnie żywot go wkurza.
Na górze sami złodzieje, trzymają tę władzę kurczowo i nieszczęsny
Jarek nie ma szans, by Polskę zbawić. Na dole miernota i jeszcze tej
miernocie jakoś się powodzi. Sąsiad, cholernik, kupił nowy telewizor.
Inny pije, znaczy: ma za co. Żona ciągle lata po prywatnych lekarzach,
wydaje na to ciężkie pieniądze i jeszcze
pyskuje, że swoje, bo ma rentę. A w dodatku w sklepie nie było dziś
jego ulubionych kabanosów, a powinny. Płaci podatki, należy mu się
odrobina luksusu. No i najcięższy zarzut: ten cholerny (tu padło
nazwisko) był w zeszłym roku na Karaibach, przyjechał opalony jak Murzyn
i zadzierał nosa. A on z żoną tylko w Rzymie. No, siła złego na
jednego. Drugi dziadzio milczał skromnie, tylko oczy mu się robiły coraz
większe. Stałam obok i przekładałam zakupy z jednej siatki do drugiej,
żeby nic nie uronić z tego pouczającego monologu. Człowiek wszak całe
życie się uczy. No i w końcu nie wytrzymałam. Kiedy w podsumowaniu
usłyszałam, jak się strasznie męczy i jak mu źle, nie bacząc, że
prawdopodobnie mądrości żydowskie są dla niego tworem obcym,
wystrzeliłam z boczku: Niech pan kupi kozę. Po czym przytomnie podałam
tyły, bo wolałam uniknąć komentarzy na temat stanu mojego umysłu. Ale
rechotałam przez całą drogę do domu. Mówiłam, że jestem wredne zwierzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz