sobota, 2 listopada 2013

WSPOMNIENIE - Anna Klejzerowicz



Anna Klejzerowicz

WSPOMNIENIE

Miałam pięć lat, gdy rodzice zabrali mnie na kilkudniową wycieczkę do pewnego bardzo starego europejskiego miasta, szczycącego się licznymi zabytkami sztuki i architektury. Znajdowały się tam kanały, prawie jak w Wenecji - choć nie była to Wenecja.
Staliśmy pewnego dnia na mostku ponad jednym z tych kanałów. Oparta o marmurową barierkę, wpatrywałam się uparcie w wodę.
- Czego tam tak wypatrujesz, słonko? – zapytał ojciec żartobliwie. – Syrenki?
- Tam utonęła moja mama – odparłam poważnie, wzbudzając tym kategorycznym stwierdzeniem konsternację rodziców.
- Co ty opowiadasz, dzieciaku?! – ojciec próbował pokryć zmieszanie śmiechem. - Mama stoi obok ciebie! Spójrz. Nigdzie nie utonęła...
- Tam utonęła moja mama! – upierałam się ze łzami w oczach. Autentyczny przytłaczający smutek ciążył mi kamieniem na sercu. – Pamiętam!
- Coś jej się pewnie przyśniło. Zostaw. Lepiej chodźmy już stąd... – szepnęła mama do taty i niemal siłą odciągnęli mnie od balustrady...

***

To wspomnienie dręczyło moją pamięć przez całe życie. Zagadkowe obrazy – niczym urwane, pocięte kadry z jakiegoś filmu – utrwaliły się w niej na zawsze, wyraźne jak tamtego letniego dnia na kamiennym moście. Po raz pierwszy zobaczyłam je właśnie wtedy, jakby odbite w wodzie kanału. Nie było na nich wcale letniego dnia, przeciwnie – było pochmurnie, szaro i strasznie. Dwie postaci, mężczyzny i kobiety. Szarpanina. Silne dłonie, zaciskające się na delikatnej szyi. Potem kobieta w kanale, biała suknia, jak lilia unosząca się na wodzie, powoli nabierająca ciężaru... Blada twarz, zamknięte oczy, długie, mokre, czarne włosy... Pamiętam swój własny ból, rozpacz i żal. Bezradność dziecka, które utraciło matkę. Ogromna tęsknota. Strach, bo nikomu nie mogło powiedzieć, co widziało...
Moja mama była jasną blondynką. A jednak wiedziałam, byłam pewna, że tamta piękna młoda kobieta... TO MOJA MATKA...
Nie dawało mi owo dziwaczne wspomnienie spokoju, co jakiś czas wracało - w miarę upływu lat coraz częściej - aż wreszcie, będąc już dorosłą kobietą, postanowiłam pojechać do tamtego miasta i spróbować wyjaśnić, skąd mogło wziąć się u pięciolatki takie dziwaczne... urojenie?
Odnalazłam ten sam kanał, ten sam mostek. Godzinami wpatrywałam się w wodę - nic jednak już w niej nie zobaczyłam. Lecz ten potworny smutek, ten uciskający serce ból, czułam tak samo jak za pierwszym razem...
Zdecydowałam się poznać historię owego miejsca. Mnóstwo czasu spędzałam odtąd w archiwach i bibliotekach. Rozmawiałam z mieszkańcami pobliskich zabytkowych domów, historykami, księżmi i miejscowymi pasjonatami. Błądziłam po omacku. Nie miałam pojęcia, czego właściwie szukam. Dzieje miasta liczyły sobie setki lat...
W końcu jednak, w jakiejś starej kronice, natrafiam na pewną historię, czy może raczej legendę. Zanotowana została jako jedna z licznych ciekawostek, związanych z interesującą mnie okolicą, z tamtym kanałem, a nawet – ściślej – z kamiennym mostem, będącym oryginalnym reliktem tamtej epoki.
Dramat rozegrał się mniej więcej w początkach osiemnastego wieku...

Według mojego źródła, jedną z kamienic nad kanałem – zidentyfikowałam ją potem – zajmowali pewni młodzi państwo. On był ważnym urzędnikiem miejskiego patrycjatu, ona - bardzo piękną kobietą. Mieli malutką córeczkę. Mąż często wyjeżdżał w interesach i chyba nie dbał za bardzo o żonę i dziecko. Młoda małżonka czuła się samotna i opuszczona, aż w końcu zakochała się ze wzajemnością w pewnym młodzieńcu z sąsiedztwa. Gdy mąż odkrył ich skryty romans – ogarnęła go ślepa furia. Takiej hańby nie mógł darować...
Nikt nie wiedział, co się tak naprawdę wówczas wydarzyło, może z wyjątkiem małej dziewczynki... W każdym razie kobietę znaleziono martwą następnego dnia, u stóp kamiennego mostu. Utonęła w kanale. Gdy wyłowiono ją z wody, dziecko z rozdzierającym łkaniem uczepiło się jej mokrej sukienki, aż z trudem oderwano je od niej i zwrócono ojcu, zimnemu niczym głaz. Legenda głosi, że młoda kobieta popełniła samobójstwo, ze wstydu i rozpaczy. Inna jeszcze plotka utrzymuje, że utopiła się z tęsknoty za kochankiem, którego okrutny mąż zabił w pojedynku.
Ja wiem, że było zupełnie inaczej...
Od tej pory odwiedzam każdego roku to piękne miasto, po to tylko, by rzucić kilka białych lilii na wody kanału.
Nikt nie zapisał, co stało się później z małą córeczką. Ale z pewnością już nigdy nie zaznała prawdziwego szczęścia.

6 komentarzy:

  1. Świetne :) Dalszego ciągu nie będzie? Poproszę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haniu, dalszy ciąg każdy sam w swojej wyobraźni tworzy. Dziękuję Ci bardzo :) Ania.

      Usuń
    2. Zgadzam się z Tobą, ale... myślę, że zaznała w następnym pokoleniu :) ))
      Hania.

      Usuń
    3. Też mam taką nadzieję :) Ania.

      Usuń
  2. Aniu...piekne opowiadanie. Regresja w poprzednie wcielenia, w poprzednie nasze zycia. Wierze w to! <3

    OdpowiedzUsuń