czwartek, 22 sierpnia 2013

Opakowanie

Co jakiś czas przyglądam się sobie z uwagą, żeby sprawdzić, czy nie za bardzo lasuje mi się opakowanie. Przyjrzałam się i dziś. I przyszło mi do głowy, że gdyby w naszym pięknym kraju ogłoszono ranking na największą ofermę, zdobyłabym niechybnie zaszczytne pierwsze miejsce. Nie wiem dokładnie, na czym to polega, ale moje wrodzone zdolności w tej materii rosną proporcjonalnie do przebiegu licznika. W tej chwili dysponuję rozległym siniakiem typu "azjatycki" (żółty) na lewym ramieniu. Na drugiej ręce poniżej łokcia widnieje soczystej śliwkowej barwy nabytek uzyskany wczoraj przy zacieśnianiu kontaktu z klamką. Obie nogi ozdabiają siniaki typu "dwugroszówka" symetrycznie rozsiane i, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak je zdobyłam. Przez czoło (na szczęście przykryte grzywką) przechodzi żółtawa smuga (pamiątka po nocnym nieporozumieniu z drzwiami) zwieńczona sporym guzem, a w dodatku okazało się, że mój nos też miał swój udział w katastrofie, co raczył ujawnić kolorystycznie dopiero wczoraj. Podejrzewam, że Picasso zawyłby ze szczęścia na mój widok. Nie wiem, czemu wszelkie przedmioty z kantami przyciągają mnie do siebie z taką siłą. W zasadzie domowe ścieżki powinnam mieć opanowane, bo moje meble nie zmieniają samodzielnie miejsca pobytu. Ale i tak przedmioty domowe, więc w końcu oswojone, robią mi krzywdę zbyt często. Że drabinka notorycznie mnie z siebie zrzuca, to żaden dziw - każdemu może się zdarzyć. Ale żeby dziecinne, niziutkie, drewniane krzesełko, na którym z nieodwzajemnionym upodobaniem umieszczam swoje cztery litery, też mnie nie lubiło? Bo spadłam z niego w ferworze rodzinnej dyskusji... Muszę tu wyznać nieskromnie, że na moim Mężu zrobiłam największe wrażenie, kiedy wychodząc z dziedzińca Zamku Lubelskiego, padłam Mu do stóp, zlekceważywszy schodek. Moją Rodzinę te nietypowe zdolności trochę przerażają, bo - kiedy zbliża się okres intensywnego sprzątania - zaczynam wyglądać bardzo awangardowo. Chyba powinnam owijać się w jakieś ochronne chałaty. Ale to nie teraz, bo za gorąco. Lato muszę jakoś przetrwać.

2 komentarze:

  1. Patrzę na zacną ilustrację.I oko bieleje.
    Tydzień temu taka sama sytuacje zaliczył mój rodzic, mocno we latach posunięty.
    Zalecam daleko posuniętą uważność połączoną z zabobonnym strachem na widok drabin. Skutki wejścia na wojenną ścieżkę z tym narzędziem zbrodni są powalające. Dosłownie i w przenośni...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja, niestety, mam wyjątkowe predyspozycje i wszystkie domowe sprzęty wypowiadają mi wojnę. Chyba mnie nie lubią.

    OdpowiedzUsuń