Opakowanie
Co
jakiś czas przyglądam się sobie z uwagą, żeby sprawdzić, czy nie za
bardzo lasuje mi się opakowanie. Przyjrzałam się i dziś. I przyszło mi
do głowy, że gdyby w naszym pięknym kraju ogłoszono ranking na
największą ofermę, zdobyłabym niechybnie zaszczytne pierwsze miejsce.
Nie wiem dokładnie, na czym to polega, ale moje wrodzone zdolności w tej
materii rosną proporcjonalnie do przebiegu licznika. W tej chwili
dysponuję rozległym siniakiem typu "azjatycki" (żółty) na lewym
ramieniu. Na drugiej ręce poniżej łokcia widnieje soczystej śliwkowej
barwy nabytek uzyskany wczoraj przy zacieśnianiu kontaktu z klamką. Obie
nogi ozdabiają siniaki typu "dwugroszówka" symetrycznie rozsiane i,
szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak je zdobyłam. Przez czoło (na
szczęście przykryte grzywką) przechodzi żółtawa smuga (pamiątka po
nocnym nieporozumieniu z drzwiami) zwieńczona sporym guzem, a w dodatku
okazało się, że mój nos też miał swój udział w katastrofie, co raczył
ujawnić kolorystycznie dopiero wczoraj. Podejrzewam, że Picasso zawyłby
ze szczęścia na mój widok. Nie wiem, czemu wszelkie przedmioty z kantami
przyciągają mnie do siebie z taką siłą. W zasadzie domowe ścieżki
powinnam mieć opanowane, bo moje meble nie zmieniają samodzielnie
miejsca pobytu. Ale i tak przedmioty domowe, więc w końcu oswojone,
robią mi krzywdę zbyt często. Że drabinka notorycznie mnie z siebie
zrzuca, to żaden dziw - każdemu może się zdarzyć. Ale żeby dziecinne,
niziutkie, drewniane krzesełko, na którym z nieodwzajemnionym
upodobaniem umieszczam swoje cztery litery, też mnie nie lubiło? Bo
spadłam z niego w ferworze rodzinnej dyskusji... Muszę tu wyznać
nieskromnie, że na moim Mężu zrobiłam największe wrażenie, kiedy
wychodząc z dziedzińca Zamku Lubelskiego, padłam Mu do stóp,
zlekceważywszy schodek. Moją Rodzinę te nietypowe zdolności trochę
przerażają, bo - kiedy zbliża się okres intensywnego sprzątania -
zaczynam wyglądać bardzo awangardowo. Chyba powinnam owijać się w jakieś
ochronne chałaty. Ale to nie teraz, bo za gorąco. Lato muszę jakoś
przetrwać.
Patrzę na zacną ilustrację.I oko bieleje.
OdpowiedzUsuńTydzień temu taka sama sytuacje zaliczył mój rodzic, mocno we latach posunięty.
Zalecam daleko posuniętą uważność połączoną z zabobonnym strachem na widok drabin. Skutki wejścia na wojenną ścieżkę z tym narzędziem zbrodni są powalające. Dosłownie i w przenośni...
Ja, niestety, mam wyjątkowe predyspozycje i wszystkie domowe sprzęty wypowiadają mi wojnę. Chyba mnie nie lubią.
OdpowiedzUsuń