czwartek, 12 grudnia 2013

"Krzyżacy" Sienkiewicza - historyczna prawda i powieściowa fikcja - Piotr Olszówka


W dzieciństwie zaczytywałem się w "Krzyżakach". Po latach wciąż lubię tę powieść, jednak bez poprzedniego entuzjazmu, bo chociaż jest to najlepsza powieść historyczna Sienkiewicza, to pod wieloma względami jest historycznie nieuczciwa i stronnicza, co gorsza, do dzisiaj wywiera zły wpływ na masową wyobraźnię Polaków.

Sienkiewiczowskie przekłamania można podzielić na kilka grup: pierwsza to świadome mijanie się z prawdą – pisał bowiem „ku pokrzepieniu serc”, wobec zagrożenia antypolską polityką Bismarckowskich Prus, które jawnie odwoływały się do tradycji „Panów Pruskich”. Druga, liczna grupa pomyłek wzięła się z ówczesnego stanu wiedzy na temat polskiego średniowiecza. Po prostu od tamtej pory wiemy więcej – trudno mieć za złe pisarzowi, że tworzył sto lat temu. Trzecia wreszcie wzięła się z osobistych kompleksów Mistrza Henryka...
Być może kiedyś powstanie w miarę dokładne opracowanie wszystkich trzech zagadnień – póki co warto przyjrzeć się niektórym.
Najważniejsze dotyczy samych Krzyżaków. Ich wampiro-podobny obraz ciążył przez lata nad nami – cierpiały na tym wspaniałe zabytki krzyżackiego gotyku, których nie traktowano z należytą troską a które są dzisiaj częścią naszego dziedzictwa.

Oskarżenie i okoliczności

Kłopot w tym, że obraz ten jest nie tylko nieprawdziwy ale i w dużej mierze niemożliwy historycznie - tak dalece, że powieściowe czarne charaktery nie mogłyby zaistnieć a naczelna intryga nie miała racji bytu.
Sienkiewicz wyposaża ich w najgorsze możliwe cechy charakterów, łącznie z pospolitym tchórzostwem. Posuwa się też do sugerowania satanizmu wśród zakonników czy homoseksualnego związku między Zygfrydem a Rotgerem, co miało w jego czasach czyli w XIX wieku rangę zbrodni karanej więzieniem a w średniowieczu jako sodomia prowadziło na stos w ekspresowym tempie.
Spójrzmy dokładniej na te zarzuty. Zmuśmy się przy tym do bezstronności – nad polskim postrzeganiem Krzyżaków ciąży bowiem widmo roli Prus w naszej historii a to trochę tak, jakby ktoś winą za Berezę Kartuską obciążał osobiście Zygmunta Augusta.


Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie czyli Ordo fratrum domus hospitalis Sanctae Mariae Theutonicorum in Jerusalem powstał jako stowarzyszenie opiekujące się pielgrzymami niemieckimi w Jerozolimie – gdyż mimo wspólnoty chrześcijańskiej inne zakony wspierały wyłącznie swoje narodowości, do tego stopnia, że Niemcy nie mogli liczyć nawet na ochronę zbrojną na niebezpiecznych drogach. Wkrótce też do szpitalników przyłączyło się kilku rycerzy i rozpoczęto starania o utworzenie zakonu rycerskiego. Papież Honoriusz III nadał mu przywileje, na mocy których przyjęcie ślubów uwalniało od odpowiedzialności karnej za wcześniejsze czyny.
Polscy autorzy rzadko kiedy odmawiają sobie stwierdzenia, że przywilej ten przyciągał szlachetnie urodzonych bandytów – nie jest to jednak szczególnie uczciwe postawienie sprawy. Przywilej taki oznaczał po prostu szansę na odkupienie wcześniejszych błędów uczciwą służbą – taką szansę dał Sienkiewicz Kmicicowi, dlaczego nie zastosować tej miary do autentycznych niemieckich rycerzy? Zwłaszcza, że do zakonu nie przyjmowano automatycznie – zgromadzenie brało na siebie odpowiedzialność za przyszłego brata, zatem selekcję prowadzono starannie – wybaczano błędy młodości, jeśli kandydat zasługiwał na zaufanie, nie mogły to jednak być rzeczy hańbiące rycerza – prestiż Zakonu był dobrem naczelnym.
Inaczej mówiąc: celem było skupianie ludzi chcących z całej duszy służyć zgromadzeniu, a nie ukrywanie bandziorów pod krzyżem na płaszczu. Ponadto życie braci rycerzy podlegało ścisłym regułom, od których trudno się wyłamać – wątpliwe, by osobnicy z marginesu pakowali się dobrowolnie w taką sytuację.

Po czterdziestu latach od powstania zakon był już poważną instytucją na arenie międzynarodowej. Pamiętajmy, że w tych czasach autorytet ludzi brał się wyłącznie ze znajomości osobistej a Wielki mistrz Herman von Salza przyjaźnił się z cesarzami i królami, posłował w imieniu papieża – czy przywódcy państwowi wybierają do takich celów szefa kryminalistów?
Co więcej – osobisty autorytet był podstawą działania Krzyżaków przez prawie cały czas istnienia państwa zakonnego. Dopiero klęska grunwaldzka i zabiegi dyplomacji polskiej podważyły ich dobrą markę międzynarodową.
Czy jednak wszyscy Krzyżacy musieli się tak bardzo przejmować dobrym imieniem Zakonu?
Otóż tak.
Zakon nigdy nie był zbyt liczny – w czasach swej świetności miał zaledwie 600 braci-rycerzy w całej Europie, z czego w państwie pruskim było ok. 250. Pod Grunwaldem zginęło 203 z 220 którzy wzięli udział w bitwie, co zresztą stanowi niezłą odpowiedź na jeden sienkiewiczowski zarzut: tchórze nie walczą do ostatniego. Wizja nawały jeźdźców w białych płaszczach z czarnym krzyżem to czysta fantazja – starczyłoby ich na jedną  chorągiew, gdyby byli tak szaleni i nie zdjęli płaszczy idąc do walki.
 Zresztą z tymi płaszczami warto pamiętać o pewnym drobiazgu: w niektórych językach to samo słowo oznacza "płaszcz" jak i wierzchnią szatę herbową noszoną na zbroi. Inaczej mówiąc "krzyżacki płaszcz" to niekoniecznie taka peleryna, jaką sobie wyobrażany na podstawie niezapomnianego filmu Aleksandra Forda... bo to samo słowo oznaczało też "cote de armes" czyli wierzchnią suknię, zgrabnie dopasowaną do sylwetki rycerza w pełnym rynsztunku.


Ile znaczy dobra opinia? czyli problem zakonnej gościnności

Ludność państwa zakonnego stanowili Prusowie (ze zrozumiałych względów nienawidzący zdobywców), oraz imigranci z Polski i Niemiec. Nie mieli oni specjalnych powodów do lojalności wobec zakonu – pamiętajmy, że Niemcy w tym czasie byli podzieleni na niewielkie księstwa , które aż do XIX wieku toczyły ze sobą walkę na różne sposoby. Dla Saksończyka Brandenburczyk był równie obcy jak Polak, może nawet bardziej, bo swój wróg zawsze dokucza dotkliwiej. Bracia-rycerze, rekrutowani mniej więcej z jednego regionu, trzymali się razem, nie było jednak mowy o jakiejś ogólnoniemieckiej wspólnocie, wręcz przeciwnie - niemieckich i polskich poddanych zakonu łączyła wspólnota interesów. Opisane w Krzyżakach animozje i wrogość poddanych do zakonnych władców była autentyczna, nawet, jeśli Sienkiewicz kłamał co do przyczyn. A Zakon istniał w stanie permanentnej wojny z Prusami i Litwinami. Potrzebował stałej silnej armii - jednakże uzbrajanie własnych poddanych było bardzo ryzykowne... dowodem wojna trzynastoletnia i bunt stanów pruskich.
Siłą rzeczy Zakon militarnie polegał na przybyszach skupionych w dwóch kategoriach: bardzo kosztownych wojskach najemnych i gościach zakonu – rycerzach przybywających wraz z oddziałami w poszukiwaniu przygód połączonych z pobożną pielgrzymką i walką o chrześcijaństwo.
Utrzymywanie stałych wojsk zaciężnych było ponad siły europejskich państw – także krzyżackiego. Najmowano je tylko na konkretną wyprawę i tylko specjalistyczne oddziały zawodowców: genueńskich kuszników, piechotę szwajcarską, angielskich łuczników. Wynajęcie chorągwi rycerskich było tak naprawdę możliwe tylko dla bajeczne bogatych kupieckich republik we Włoszech. Nikt inny na całym kontynencie nie miał tyle pieniędzy.
Główną siłą uderzeniową byli goście zakonu – przybywający dobrowolnie. Potężne krzyżackie zamki budowano w dużej mierze dla nich – należało im zapewnić odpowiednie wrażenia z wyprawy i warunki pobytu. Należało ich też utrzymać w dostatku, tak, aby roznosili sławę Zakonu po całej Europie. To dla nich organizowano dwa razy do roku najazdy na pogan: Prusów, Litwinów, Jaćwingów. Państwo zakonne było specyficzną machiną wojenną: wyciskało podatki z poddanych i z najazdów, by sprowadzać gości, których obecność utrzymywała poddanych w ryzach i pozwalała zdobywać nowe ziemie.
Warto sięgnąć do Opowieści Canterberyjskich. Ważnym ich bohaterem jest Rycerz. Można powiedzieć: literacki wzór rycerza doskonałego z epoki okołogrunwaldzkiej. Wśród licznych jego tytułów do chwały poczesne miejsce zajmuje dwukrotny udział w pruskich wyprawach. Akurat te rycerskie przygody nie budziły w Europie żadnych kontrowersji moralnych – wedle ówczesnych norm porządnemu rycerzowi przynosiły chwałę, bez względu na to, co o panach pruskich myślano w Polsce. Zresztą w Polsce w owych czasach nie myślano o nich bardzo źle.
Pytanie: czy tacy ludzie przyjechaliby brać udział w imprezie organizowanej przez satanistów, tchórzy i łajdaków? Przecież, gdy polska dyplomacja zaprezentowała na soborze w Konstancji ochrzczonych Litwinów, gdy wysłuchano ich opinii o zakonie – goście natychmiast przestali przyjeżdżać. Mit ostatnich krzyżowców prysł, Zakon stał się państwem jakich wiele – rycerze stracili zapał do podejmowania dalekiej i kosztownej wyprawy tam, gdzie wprawdzie diabeł mówi dobranoc, ale jest to diabeł zwyczajny, swojski, nie dający chwały obrońcom chrześcijaństwa.
Gdy urwał się dopływ gości – prysnęła potęga zakonu.

Gdyby Sienkiewicz pisał prawdę...

Jak widać – dla Krzyżaków dbanie o własną nieposzlakowaną opinię stanowiło kwestię ważniejszą od życia i śmierci pojedynczego zakonnika.
Porwanie Danuśki z dworu księcia? Na dworze księcia mógł Rotger bezczelnie tłumaczyć podrobienie listu diabelskim spiskiem, ale władze zakonne wiedziałyby swoje – a neutralność księcia Janusza znaczyła więcej niż życie Zygfryda czy dowolnie wybranych dwóch rycerzy zakonnych. Dla dogodzenia księciu mazowieckiemu zakon podarowałby mu głowy winnych, gdyby tylko istniał cień wątpliwości co do zachowania braci. Cóż dopiero, gdyby były to tak poważne zarzuty!
Zabójstwo pana de Fourcy? Świadectwo księcia i jego rycerzy miało rangę dowodu. Gdyby nawet książę kłamał i nakazał kłamstwo całemu dworowi (co mógł uczynić, a jakże) to dla zaspokojenia jego żądań wielki mistrz zrobiłby bardzo wiele. Wręcz ze wszystkich sił starałby się aby nie doszło do oficjalnego wygłoszenia takich zeznań, bo stałyby się przedmiotem komentarzy i rozmów wśród zakonnych gości.
Cień podejrzeń w sprawie porwania szlachetne urodzonej dwórki księcia wywołałby natychmiastową reakcję władz zakonu. Bynajmniej nie łagodną. Bracia zostaliby natychmiast pozbawieni możliwości jakiegokolwiek działania i wezwani do Malborka, na ich miejsce przysłano by kontrolera o odpowiednio wysokiej randze. Mocno wątpliwe, by wrócili na dawne stanowiska. Skoro prawdy doszedł Zbyszko, to jak miała się ukryć przed autorytetem np. wielkiego komtura? Nawet, gdyby wyszli obronną ręką z zarzutów – odesłano by ich na inną placówkę. Gdyby zarzuty zostały potwierdzone – w najlepszym razie zgnili by w lochu. Jest też prawdopodobne, że rzecz załatwiono by dyskretnie. Gdy pod koniec XIV wieku dwóch malborskich Krzyżaków zachowywało się w sposób nie licujący z godnością zakonnego rycerza - „przypadkowo” wypadli z zamkowej toalety do fosy położonej dwadzieścia metrów niżej i skręcili karki.
Albo inna sprawa: Danveld mógł się wytłumaczyć ze swej ucieczki przed Jurandem. Ale w starciu tym zginęło kilku gości zakonnych, samo tłumaczenie to za mało. Musiałby służbą w najtrudniejszym miejscu odzyskać zaufanie – czyli nie pozostałby w Szczytnie, tylko pojechał ze szczupłym oddziałem w najgorszy rejon walk.
Odwaga osobista u normalnego człowieka jest głównie kwestią motywacji: są rzeczy ważniejsze niż zdrowie i życie, a Krzyżacy byli bez wyjątku ludźmi bardzo silnie umotywowanymi do szczególnej odwagi.
Zresztą, jest niemożliwe aby w walce wręcz tchórz odnosił jakiekolwiek sukcesy zaś do zakonu przyjmowano rycerzy o potwierdzonej reputacji wojowników.

Gdzie się krzywi Sienkiewicza "szkiełko i oko"?

Pozostaje kwestia innych zarzutów wobec zakonu – oczywiście nie wszystkich, bo Sienkiewicz zmieścił ich więcej niż potrzeba na porządny paszkwil.
Jakoś nie mogę darować mistrzowi Henrykowi potraktowania więzi między Rotgerem i Zygfrydem.
Zastanówmy się nad życiem osobistym wójta z Landsberku. Był stary a życie spędził służąc Zakonowi. Nie była to służba łatwa i przyjemna – raczej ciężka, pozbawiona tego, co świeckim rycerzom rekompensowało trudy: reguła przewidywała niewiele przyjemności a zakonnik nie mógł przecież mieć rodziny. To, co słodziło życie Maćkowi z Bogdańca, czyli schyłek życia w otoczeniu wnuków i kochającej rodziny, dla Zygfryda de Lowe było nieosiągalne. Nadchodziła starość - jeśli nie zginąłby w bitwie, mógł liczyć najwyżej na przytułek w Malborku, gdzie wprawdzie nie cierpiałby nędzy ale też nie miałby nikogo bliskiego. Żyłby niepotrzebny nikomu, niezdolny do służby i bezużyteczny. Czy można się dziwić, że starzejący się rycerz przywiązał się do młodego i zdolnego? Wspierał go i obdarzył uczuciami, które każdy normalny mężczyzna w tym wieku miałby dla syna. Rozpaczliwa samotność starego człowieka dla Sienkiewicza stała się okazją do sugerowania homoseksualizmu – a w czasach, gdy powstawali „Krzyżacy”, ogół społeczeństwa uważał to za grzech, zbrodnię kryminalną i obrazę boską. A gdybyśmy tak przyłożyli tę samą miarkę do bohaterów pozytywnych? Czy relacje między Maćkiem a Zbyszkiem nie dają podstaw do podobnych podejrzeń? Starszy rycerz i młody giermek-cherubinek, "prawy dzieciuch"... toż to jeszcze lepszy materiał do plotek niż Zygfryd i Rotger.

Krzyżak i kobieta

Niesmaczne podejrzenia, pełniące w strukturze akcji tak ważną rolę, dość często ocierają się o relacje damsko-męskie. Oto chcąc ukazać upadek obyczajów zakonnych, przywołuje księżną grającą z wielkim mistrzem w złote warcaby, czy też dostojników Zakonu tańczących z piękną, szlachetnie urodzoną damą, która ich odwiedziła wraz z poselstwem.
Ale co mieli zrobić Krzyżacy z tymi damami? Opluć? Zamek w Malborku miał być swoistą świątynią ideałów rycerskich, wśród których dworność stanowiła perłę w koronie waleczności. Musieli dać wzór zachowania i taktu przybyłym licznie rycerzom z całej Europy.
No i ten gorszący taniec... Średniowieczny taniec dworski był przede wszystkim widowiskiem dla publiczności, feudalnym rytuałem nauczającym elegancji i estetyki, misterium grzeczności i wzorem wysublimowanej delikatności a nie rozładowaniem gorącej krwi znanym z plebejskich wesel i zabaw. Partnerzy dotykali się najwyżej czubkami palców – zapewne to gorszyło Sienkiewicza, 47-letniego męża 17-letniej Marynuszki.
Zresztą wizyty dam były dla zakonnych rycerzy (doborowych mężczyzn, jakby nie patrzeć) niemałym kłopotem – wszak wyrzekli się tej części życia składając śluby zakonne, a nie można przypuszczać, by było to łatwe wyrzeczenie. Miewali wówczas pokusę na wyciągnięcie ręki... i ani centymetra bliżej. Dawni Grecy nazywali to "mękami Tantala", Sienkiewicz sugeruje rozwiązłą przyjemność.
Czy traktowali te śluby poważnie? Raczej tak. Na dotrzymywaniu przysiąg i ślubów stała cała ich egzystencja, bardziej, niż wśród rycerzy świeckich. Gdy księżna mazowiecka (udzielna władczyni i dobrodziejka zakonu) zapragnęła zwiedzić Zamek Wysoki – dostojnicy mieli poważny problem: reguła jasno stwierdzała, że przez bramę – jedyne wejście – nie może przejść kobieta. Z drugiej strony nie mogli odmówić gorącej prośbie swojej protektorki. Ostatecznie wielki mistrz przeniósł miłego gościa „na barana” zatem reguły dotrzymał (bo nie przeszła) i prośbę spełnił.
A jak zareagowałaby księżna, gdyby na tak trudno dostępny dla niej zamek weszła ot tak sobie jakaś kucharka czy panienka lekkich obyczajów? Odwiedziny pań w siedzibie zakonników możemy między bajki włożyć.
Ale przecież mogli się bracia wymknąć na miasto? Mogli, tylko kiedy? Na zamku było ich 64. Każdy z nich pełnił normalne obowiązki kadry zarządzającej wielką twierdzą (machiną wojenną i gospodarczą zatrudniającą kilka tysięcy ludzi z miasta i okolicy), każdy z nich stale opiekował się gośćmi zakonu, których było co niemiara, każdy w tym czasie musiał jeszcze wykrzesać czas na wielogodzinny trening w sztuce rycerskiej. Każdy z nich był doskonale znany całej okolicznej ludności, która umilała sobie życie plotkami a Krzyżaków nie lubiła. A poza tym wszystkie twierdze świata ściśle kontrolują kto wychodzi, kiedy, dokąd, po co i za czyją zgodą. Malbork i inne zamki to twierdze wojskowe, o czym zapominamy w tłumie turystów. Z racji reguły zakonnej – twierdze dostępne tylko dla mężczyzn.
A nocne wycieczki do pań? Mała przeszkoda: reguła jasno mówiła, że brat zakonny nie może spędzić nocy poza konwentem. Karą za takie wykroczenie było kilka miesięcy w lochu. Zaś sypialnia zamkowa była wspólna, tylko wielki mistrz miał własną komnatę. Puste łóżko było niczym publiczne ogłoszenie. Nieobecności nie dało się ukryć bo wśród współbraci zawsze istniały jakieś animozje i ktoś na pewno by to wykorzystał.
W kwestii powtarzanych wielokrotnie oskarżeń o wizyty w domach publicznych miasta Malbork też wypada wspomnieć o pewnej trudności: w takich miejscach się płaci a zakonnicy nie posiadali własnych pieniędzy, nie mieli też miejsca, w którym mogliby coś takiego schować. Cała gotówka konwentu leżała w skarbcu, do którego klucze miały tylko dwie osoby pilnujące się nawzajem. Arnold von Baden formalnie mógł dostać okup za Maćka i Zbyszka, ale nawet nie dotknąłby tych pieniędzy: powędrowałyby prosto do Złotej Komnaty. Sprzedaż rzeczy osobistych też nie wchodziła w grę – nie mieli nic zbędnego, zaś niezbędne wydawano im z zasobów konwentu. Otrzymanie np. sakiewki czy nożyka wymagało uzasadnienia.
Ostatecznie seksualne przygody Krzyżaków mogły mieć miejsce tylko podczas wypraw wojennych – tyle, że na oczach gości zakonnych, którzy z chęcią omawialiby takie zdarzenia w całej Europie a jesli nie oni, to ich służba.

Pląsy bosych dziewek

Kiedy zwiedzałem Malbork po raz kolejny, w wielkim refektarzu ktoś zapytał przewodnika o słynne „pląsy bosych dziewek”. Rzecz zasługuje na szersze objaśnienie. Otóż w świecie bez betonowych chodników, asfaltowych dróg i gumiaków ludziom wygodniej jest pracować na polu czy w gospodarstwie boso niż w przemoczonych skórzanych butach. Buty nosili przede wszystkim ci, którzy z racji statusu społecznego musieli się stroić chociaż trochę lub ci, których do butów zmuszały obowiązki, np jazda konna czy względy ochronne.
Tym sposobem buty stały się symbolem osoby wolnej od brudnych prac fizycznych, czyli posiadających wyższy status społeczny. Mogła Jagienka w Zgorzelicach biegać po lesie boso i z łukiem, ale jak wracała do domu – wkładała trzewiczki.
Bosa dziewka – to służba najniższego szczebla, taka od prac brudnych i źle płatnych, pogardzana lub w najlepszym razie tolerowana tak, jak się toleruje urządzenia dostarczające wodę i usuwające nieczystości. Czy dumni feudalni panowie organizowali by im imprezę taneczną w swoim domu z narażeniem własnego dobrego imienia?

Jak Kali ukraść krowy...

Sienkiewicz stroi się w piórka moralisty, ile razy zbliża się do kobiet zaś podstępnie maskuje czyny naprawdę podłe. Wśród czarnych krzyżackich charakterów w powieści poczesne miejsce zajmują bracia Szomberg i Markwart – słynni i bezkarni mordercy synów Witolda. Na co Zakonowi taka sława – powiedziałem wyżej. Ale oczywiście nie rozwiązuje to zarzutu dzieciobójstwa, które zgrozą przejmowało wszystkich bohaterów powieści. Problem polega na tym, że książę Witold nie miał takich synów, co zatem idzie – zbrodniarze nie mieli kogo mordować. W momencie, gdy toczy się akcja "Krzyżaków" książę ma tylko jedną córkę, urodzoną w 1370 roku Zofię, od 1391 roku poślubioną księciu Moskwy Wasylowi I, nie dość, że dorosłą, to jeszcze poza zasięgiem zakonnych braci.
Poza tym Witold na zmianę wojował z Krzyżakami lub się z nimi przyjaźnił – robiłby tak z mordercami własnych dzieci?
Ale Henryk Sienkiewicz nie wszystko zełgał w bezczelny sposób – bracia Szomberg i Markwart to postaci historyczne, wymienione w Kronice Długosza. Walczyli pod Grunwaldem i dostali się do niewoli. Faktycznie byli osobistymi znajomymi księcia Witolda – Markwart von Salzbach pod Worsklą w 1399 roku uratował życie wielkiego księcia uciekającego przed Tatarami. Nawet, jeśli widział przerażonego Witolda w postawie nieprzystojącej rycerzowi, to nie pisnął nkomu ani słowa, chroniąc cześć księcia. Doprowadzony przed oblicze dawnego towarzysza broni mógł się spodziewać wielu rzeczy – ale nie tego, co nastąpiło. Oto książę wobec jeńców zaczął pysznić się zwycięstwem. Krzyżak, wezwany do odpowiedzi, rzekł tylko, że koleje wojny są zmienne i rycerz musi się z tym liczyć. Wówczas Witold po krótkim namyśle kazał go ściąć - po co, jeśli nie dla uciszenia świadka? Nad czym się zastanawiał zanim nakazał egzekucję? Kronikarz Długosz opowiada rzecz całą ze szczegółami ale powstrzymując się od osobistych komentarzy. Ten sam Długosz, który zakonu nienawidził a swoim wrogom chętnie przypisywał rozmaite bezeceństwa ani słowem nie wspomniał o rzekomym dzieciobójstwie!
Relacja Długosza była dość znana w czasach Sienkiewicza – czy oskarżenie Szomberga i Markwarta w powieści nie jest przypadkiem dość nędzną próbą zatuszowania podłego zachowania księcia? Skoro Witold był nasz, to musi być święty, nawet za cenę oczernienia jego ofiar?

Listę moich żalów do Henryka Sienkiewicza można ciągnąć długo. A z drugiej strony – po latach wciąż lubię zasadzać się na misia ze Zbyszkiem czy zastanawiać, ile też wiatr pokazał bogdanieckim panom pod spódnicą Jagienki. Bo przy wszystkich historycznych kłamstwach i złośliwościach jest to kawał świetnej opowieści, dla naszej kultury równie cenny jak gotycka twierdza. Ale uczyć się z niej powinniśmy sztuki władania językiem a nie historii.

1 komentarz:

  1. super tekst, dziękuję , za wyjaśnienia , mam pełniejszy teraz obraz :)

    OdpowiedzUsuń