Sąsiad
Jestem
bardzo wybrakowaną katoliczką. Albowiem nie lubię swojego sufitowego
sąsiada. Aparycję ma taką, że - spotkawszy go w ciemnej ulicy -
natychmiast podałabym tyły. Wygląd menela to siła wyższa, ale cała
reszta to już osobista zasługa sąsiada. Głos ma ordynarny, a donośny i
dużo do powiedzenia. Słyszę go na okrągło, bo ściany w bloku grubością
nie grzeszą i coraz bardziej nie lubię. Raz tylko poczułam się uczciwie
pomszczona.
Pierworodny sąsiada był wtedy paromiesięcznym
bobasem (dziś to całkiem spore chłopisko). Sąsiadka miała drugą zmianę,
więc z ukochanym synem został tatuś. Było lato, okna i balkony
pootwierane wszędzie, bo upał. Usiłowałam oglądać coś w telewizji, ale
się nie dało, bo dzieciak z góry piłował gębę i zagłuszał wszystko, co
żywe wokół. W zasadzie mu się nie dziwiłam.
Też bym się darła, gdyby sterczał nade mną taki troglodyta i
wrzeszczał. Podejrzewam, że dziecko się darło, bo miało powód. Tatuś zaś
- bo nie miał pojęcia, dlaczego potomek wrzeszczy.
W pewnym momencie oba wrzaski nagle ucichły i usłyszałam zaskoczone i pełne dezaprobaty tatusiowe:
- K...! Znowu żeś się zesroł!
I wtedy właśnie poczułam się pomszczona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz