czwartek, 29 sierpnia 2013

Sąsiad

Jestem bardzo wybrakowaną katoliczką. Albowiem nie lubię swojego sufitowego sąsiada. Aparycję ma taką, że - spotkawszy go w ciemnej ulicy - natychmiast podałabym tyły. Wygląd menela to siła wyższa, ale cała reszta to już osobista zasługa sąsiada. Głos ma ordynarny, a donośny i dużo do powiedzenia. Słyszę go na okrągło, bo ściany w bloku grubością nie grzeszą i coraz bardziej nie lubię. Raz tylko poczułam się uczciwie pomszczona.
Pierworodny sąsiada był wtedy paromiesięcznym bobasem (dziś to całkiem spore chłopisko). Sąsiadka miała drugą zmianę, więc z ukochanym synem został tatuś. Było lato, okna i balkony pootwierane wszędzie, bo upał. Usiłowałam oglądać coś w telewizji, ale się nie dało, bo dzieciak z góry piłował gębę i zagłuszał wszystko, co żywe wokół. W zasadzie mu się nie dziwiłam. Też bym się darła, gdyby sterczał nade mną taki troglodyta i wrzeszczał. Podejrzewam, że dziecko się darło, bo miało powód. Tatuś zaś - bo nie miał pojęcia, dlaczego potomek wrzeszczy.
W pewnym momencie oba wrzaski nagle ucichły i usłyszałam zaskoczone i pełne dezaprobaty tatusiowe:
- K...! Znowu żeś się zesroł!
I wtedy właśnie poczułam się pomszczona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz