piątek, 19 września 2014

Szczęsliwy, kto poznał Hrdlaka - Janosch



KSIĄŻKA OTRZYMANA OD WYDAWNICTWA ZNAK ***

Kraj lat dziecinnych: małe osiedle (nawet nie miasto) gdzie większość ludzi pracuje ciężko i żyje w biedzie, gdzie mężczyźni od młodości przyzwyczajają się do taniego bimbru... bo nic ich innego nie czeka a bez treningu tego się nie da pić. Miejsce, w którym pozycję społeczną manifestuje się poprzez odcinanie się od "niższych warstw". Miejsce, w którym awans społeczny oznacza możliwość życia bez pracy, w którym niepowodzenia najlepiej odbijać sobie na dzieciach a małżeństwo to okazja do obciążania kogoś winą za swoje zranione uczucia.
Janosch, autor uroczych książek dla dzieci i pogodnej powieści "Cholonek czyli dobry Pan Bóg z gliny", tym razem napisał książkę całkiem inną, zresztą jedną z najlepszych, jaką w tym roku czytałem.
Bohaterów nakreślił dość grubą, groteskową kreską... pełną ekspresji i uczucia. Charaktery są wyraziste i zapadają w pamięć.
Kamieniczniczka Dziubowa podobna do Dulskiej ale uboższa i bardziej pretensjonalna, jej zięć-pijak, który omal nie zaspał na własny ślub, Elza marząca o wytwornym fryzjerze, stary Dziuba - kaleka z wojny światowej, zgorzkniały i z nerwicą wojenną,  zapracowani i milczący Mainkowie - zbyt zmęczeni, by mówić, para przyjaciół-hedonistów starających się dobrze spędzić życie  - całe to towarzystwo zapada w pamięć i dość mocno porusza. Czasem skłaniają do śmiechu a czasem chciałoby się ich porządnie trzepnąć. Każdy ma swoją wielką opowieść... ale poznajemy ją w formie skondensowanej. Podobnych ludzi spotykamy i dzisiaj, chociaż inne są nasze realia dziejowe i konwenanse sterujące naszymi zachowaniami. Wśród nich zagubiony i tłamszony przez wszystkich Norbert Furchtegott Mainka, który pierwsze imię dostał, bo łatwiej w Kłodnicy być Niemcem niż Polakiem a drugie - bo tak pijany proboszcz Urbańczyk wyobrażał sobie chrześcijańskie imię. Tego dzieciaka było mi naprawdę żal... gdyby nie opis jego wychowywania przez całą rodzinę - ta książka byłaby piekielnie śmieszna. 
Zamiast czystego śmiechu oferuje nam groteskę mocno zaprawioną goryczą, czasami aż chce się krzyczeć na potworną głupotę ludzi. Wszyscy oni mogliby uczynić swoje życie lepszym, ale nie wiedzą jak, a przy tym nie chcą o tym myśleć. Krzywdzą się nawzajem wedle wydumanej przez siebie hierarchii ważności, kosztem więzi międzyludzkich pielęgnują system wartości pochodzący "z wyższych sfer" i tylko czasem po omacku zdołają pójść za odruchem serca. 
Janosch opowiada historię osadzoną w świecie, w  którym nie ma nikogo świadomego, czym jest dobro i zło. W tym świecie w ogóle świadomość nikogo nie kusi - lepiej wypić niż za dużo myśleć. Próbę rozumienia podejmuje Cwi Bogaiński i Ballestrem, jego druh w hedonizmie, jednakże nie robią specjalnego użytku ze zdobytej wiedzy, bowiem dawno wybrali ucieczkę od rzeczywistości. A gdzieś w tym wszystkim, na uboczu tkwi tajemniczy Hrdlak, magiczny przybysz znikąd, ni to lokalny głupek, ni tajemniczy mnich azjatycki, uważany powszechnie za idiotę i żebraka ale zdolny do obudzenia w ludziach dobra. Wobec Hrdlaka każdy ma szansę, ale nie każdy chce z niej korzystać. 
A zatem szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka albowiem on zyska moc kochania i przebaczenia zanim nadejdzie wojna, katastrofa i przypadkowa śmierć.
Kiedy myślę o tych wszystkich bohaterach - uparcie podsuwają mi się w pamięci obrazki ze starych fotografii pokazujących ludzi tak, jak chcieli i mogli się zapamiętać. Ale bohaterowie Janoscha nie przepadli bez śladu wraz ze swoim czasem. Coś sprawia, że obrazy z tej książki przykłada się do ludzi dzisiejszych. Nie mogę się pozbyć potrzeby poszukania ich wokół... 
(POL)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz