środa, 17 września 2014

„Ślubos” w Rodos - Maja Porczyńska-Szarapa


 Tegoroczny urlop spędziliśmy z mężem na przepięknej greckiej wyspie Rodos. Ale nie był to typowy wyjazd wakacyjny. W głębokiej tajemnicy, bez mała konspiracji, postanowiliśmy zaskoczyć moją najlepszą przyjaciółkę i zjawić się na jej ślubie. Do spisku był włączony Tomek, jej przyszły mąż, natomiast ona o niczym nie wiedziała do samego końca.
Trudy podróży i męczący transfer z lotniska do hotelu w ponad trzydziestostopniowym upale w całości rekompensowała nam przygotowana niespodzianka. Jeszcze w autokarze słaliśmy esemesy do Tomka, dogrywając szczegóły tak, aby Iwa nie natknęła się na nas w lobby hotelowym. Po odebraniu kluczy do naszego pokoju, ekspresowym odświeżeniu się po wielogodzinnej podróży i ponaglaniach męża, wparowaliśmy do ich pokoju hotelowego z szampanem. Iwa zakryła twarz dłońmi i przez następne dwie godziny była w szoku. Nie mogła uwierzyć, że udało nam się utrzymać tajemnicę przez prawie trzy tygodnie. W szczególności nie była w stanie pojąć jak ja, gaduła i absolutna sierota konspiracyjna, mogłam niczego nie wygadać, niczym się nie zdradzić. A jeszcze tydzień przed wyjazdem mówiłam jej na spacerze, że „ważne tajemnice potrafię zachować dla siebie”, hipokrytka jedna ze mnie, ha ha ha. W dodatku uczestniczyliśmy w ich ślubie nie tylko jako goście, ale również jako świadkowie. Od tygodni marzyłam o tej chwili i reakcja Iwy mnie nie zawiodła. To jedno z moich najpiękniejszych wspomnień.
Sama uroczystość odbyła się w Zatoce Św. Pawła w Lindos. Przepiękna sceneria dopełniła całości, tak samo jak pogoda, chociaż trzeba przyznać, że żar lał się z bezchmurnego nieba. Wynajęliśmy biały kabriolet, którym dotarliśmy na miejsce. W pobliskiej miejscowości kupiliśmy piękny bukiet dla panny młodej. Ostatnie chwile przed uroczystością asystowałam Iwie w przygotowaniach, chociaż raczej paplałam coś bez sensu i kursowałam między piętrami hotelu, ponieważ chłopcy zajęli nasz pokój, a my pokój przyszłych państwa młodych.
Kiedy zobaczyłam Iwę w sukni ślubnej, na chwilę nim do pokoju wszedł pan młody z bukietem, popłakałam się ze wzruszenia. Musiałam szybko wziąć się w garść, bo panna młoda nie wybaczyłaby mi, gdyby i ona się rozpłakała, rujnując pieczołowicie nakładany makijaż.
W lobby hotelowym wzbudziliśmy niemałą sensację. Mój mąż pstrykał zdjęcia jak nakręcony, czym zasłużył sobie na ksywę „paparazzo”, zaś ja, niczym objuczony dromader, tachałam torby, kapelusze, walizkę na kółkach i masę innych szpargałów. Specjalnie na tę okazję zabrałam buty na platformie, które gdzieś mi zaginęły i których w końcu nie założyłam, ponieważ nie dość, że nie było na to czasu, to w dodatku było tak piekielnie gorąco, że zrezygnowałam ze szpanowania na wysokościach koturnów.
Podczas uroczystości chlipałam już bez skrupułów, rozmazując sobie piękny makijaż „smoky eyes”. Przed ślubem, jak i po, państwo młodzi zostali obfotografowani z każdej strony i dzielnie pozowali w upale. Polał się szampan i gratulacje, wzruszenie i radość.
Po Iwie i Tomku ślub w zatoczce brała pewna para z Wielkiej Brytanii. Ponieważ na Wyspach panuje przesąd, że panny młode nie mogą się minąć na drodze, orszak czekał aż wdrapiemy się na górę, a ja stopowałam urlopowiczów, którzy wchodzili w kadr fotografowi, ponieważ w zatoczce obok kapliczki jest też kąpielisko. Strofowałam ich wszystkich konsekwentnie, dzięki czemu zdjęcia się udały, a państwo młodzi mieli swoje pięć minut.
Po sesji fotograficznej zapakowaliśmy się do kabrioletu i wróciliśmy do hotelu, zahaczając po drodze o stację benzynową i piękne miejsce widokowe, żeby popstrykać trochę zdjęć poza protokołem. Państwo młodzi pozwolili mi poprowadzić, chyba ze współczucia, ponieważ na tylnym siedzeniu moja choroba lokomocyjna dała znać o sobie, zaś siedząc za kółkiem poczułam się jak młody bóg.
Kiedy zajechaliśmy pod hotel, szybko przebraliśmy się w stroje kąpielowe, zmyłyśmy z Iwą makijaż i z szampanem przywiezionym jeszcze z Polski udaliśmy się na plażę. W słonych wodach Morza Śródziemnego wznieśliśmy toast za młodą parę i chłodziliśmy się w przyjemnej morskiej toni. A wieczorem poszliśmy do restauracji na obiad ślubny.
Wyjazd na Rodos jest jednym z najpiękniejszych naszych wyjazdów, ponieważ spędziliśmy go we czworo, w najważniejszym dniu naszych przyjaciół.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz