czwartek, 25 września 2014

MAREK KRAJEWSKI „WŁADCA LICZB” ***

 KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYDAWNICTWO ZNAK.

Akcja książki rozgrywa się dwutorowo: obecnie oraz kilkadziesiąt lat wcześniej. Profesor filozofii Wacław Remus, syn (późny syn) Edwarda Popielskiego - którego miłośnikom kryminałów Marka Krajewskiego przedstawiać chyba nie trzeba – kontynuuje dawne niedokończone śledztwo swego ojca, pozostawione mu w pamiętniku niczym w spadku. Emerytowany lwowski policjant, po wojnie osiadły we Wrocławiu, oficjalnie pracując dla biura adwokackiego, tak naprawdę zajmuje się prowadzeniem detektywistycznych śledztw. Mamy lata pięćdziesiąte i serię tajemniczych samobójstw, których powody są z pozoru zupełnie niewytłumaczalne. Popielski odkrywa związek tych dziwnych zgonów z pracą badawczą pewnego szalonego matematyka. Według jego teorii stoi za nimi żądający ofiar bożek, demon – a może jest nim sam szatan? – Belmispar, czyli Władca Liczb…
Czy są to tylko majaki chorego psychicznie człowieka, czy też kryje się tu coś więcej? By wyjaśnić prawdę, potrzebna jest biegła znajomość matematyki, otwarty umysł i determinacja, zmuszająca detektywa do walki z prawdziwym wcieleniem zła – w każdej postaci. Wszystkie te cechy posiada doświadczony, siedemdziesięcioletni już Edward Popielski. Czy jednak uda mu się zatrzymać zło?
Jak zwykle u Marka Krajewskiego znajdziemy w tej książce niezawodnie zawiłą i doskonale skonstruowaną łamigłówkę, bogaty język, trafny obraz opisywanej epoki, a także rozmaitych środowisk w jej ramach. Świetnie przedstawione ludzkie charaktery, erudycja, wiedza, znajomość tematu. Osobiście – ja, matematyczna „noga” – zrozumiałam w trakcie lektury, że matematyka to nie tylko „rachunki”, ale także, a może raczej przede wszystkim, arcyciekawa nauka z duszą. Nasuwa mi się jeszcze jedna refleksja: kryminałów pisze się w Polsce ostatnio mnóstwo. Często autorzy, podążając tropem światowej mody, usiłują uczynić z nich rodzaj literatury brudnej, brzydkiej, szarej, zdeformowanej. Tymczasem tutaj tak nie jest. Jak autor to robi, że – bynajmniej nie oszczędzając czytelnika – tworzy zarazem literaturę mocną, miejscami brutalną, lecz i piękną? Że nawet morderstwa czy drastyczne sceny, choćby nie wiem jak wymyślne, pozostają w pewnym sensie umowne, symboliczne, są czymś w rodzaju znaku, intelektualnej gry? Tylko najwięksi klasycy kryminału to potrafili. Krajewski potrafi.
Serdecznie, z naciskiem polecam. Do samego końca pozostaniecie w niepokoju i niepewności, ale warto, bo zakończenie Wami wstrząśnie, jak i mną wstrząsnęło. Trzy gwiazdki należą się bez zmrużenia powiek.

(Anna Klejzerowicz)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz