sobota, 18 stycznia 2014

Konkurs Świąteczny II miejsce - Natalia Nowak-Lewandowska "Święta z psem w tle"


Święta z psem w tle

Nigdy nie lubiła świąt. Nie lubiła… eh, ona ich nie znosiła! Te spotkania rodzinne, wymuszone, sztuczne uśmiechy. Prezenty kupione zupełnie bez znajomości zainteresowań osoby obdarowywanej, bezużyteczne. Ale nie było wyjścia. Mama by jej tego nigdy nie darowała. Na bank obraziłaby się i tę jej minę „usłużnej księżnej” oglądałaby przynajmniej do Wielkiejnocy. O matko! Jeszcze zimowe święta się nie zaczęły, a ona już przywołuje kolejne. Kto w ogóle wpadł na pomysł, że to są rodzinne święta? Ależ była wściekła. Nawet nie mogła skupić się na pracy, którą kochała i która zawsze przynosiła jej ukojenie w nerwowych momentach życia. Ale chyba nie tym razem.
Miała 38 lat. Miała enty związek za sobą, za to nadal nie miała potomstwa. Wielką bolączką rodzicielki był brak wnuków. No czym się chwalić? Psami jedynej córki? No może i były cudowne, ale wśród koleżanek mamy nie robiły tak oszałamiającego wrażenie, jak różowe bobasy czy też bezzębne kilkulatki.
Psów było cztery, wszystkie znalezione w dziwnych okolicznościach. Zenek-nieodgadnionej rasy czarny, duży samiec, Luśka-dożyca niemiecka z przytuliska dla zwierząt, Kaprys-maleńki psiak, trochę podobny do ratlerka i Krysia-starsza pani, w której żyłach płynęła krew owczarka kaukaskiego. Tak prezentowała się najbliższa rodzina Kaśki.
Oczywiście nie o taką chodziło pani Jaskólskiej. Swego czasu nawet spróbowała sił jako swatka. Opłakany efekt, do tego awantura była potężna, a i stosunki między paniami ochłodziły się na jakiś czas.
Jednak Grażyna Jaskólska nadal wierzyła, że jeszcze kiedyś doczeka upragnionych wnucząt (choć ta nadzieja z każdym rokiem umierała powoli śmiercią naturalną).
W wigilijny dzień Kaśka jak zwykle miała wolne w pracy i jak zwykle wstała o szóstej. Tak już miała, że zawsze wstawała bardzo wcześnie. Wciągnęła stary dres, trapery, kurtkę puchową i wielką czapkę, która zasłaniała jej pół twarzy. Drugie pół zakrył różnokolorowy szalik. Każdy z psów miał już założone szelki i dopiętą smycz. I tak oto wyszykowana sfora ruszyła w kierunku parku, który o tej godzinie świecił pustkami. W nocy napadało kilka centymetrów śniegu, alejki parkowe całkowicie zasypało, ale Kaśce i jej przyjaciołom to nie przeszkadzało.
Maszerowali raźno przez zaśnieżony park, jedni merdając ogonami, inni poszczekując. Kiedy przechodzili obok alei wierzbowej, oczom Kaśki ukazał się przerażający widok. Przy ławce leżał zakrwawiony pies. Nie skamlał, nie ruszał się, tylko patrzył pustym wzrokiem przed siebie. Jakby pogodzony z tym, że lada moment umrze.
Kaśka tylko przez moment stała jak zahipnotyzowana. Już po chwili jej czworo towarzyszy było przywiązanych z drugiej strony ławki, a Kaśka, klęcząc przy psie, przykrywała go własną kurtką i dzwoniła do Ekostraży. W głowie kłębiła się tylko jedna myśl-żeby zdążyć.
Po 20 minutach, które Kaśce wydawały się wiecznością, na końcu alei zamajaczyły dwa samochody. Nie zastanawiała się czemu akurat dwa, przez cały czas spokojnie mówiła do psa, żeby jeszcze troszkę wytrzymał.
Po chwili stało obok niej trzech mężczyzn i kobieta. Jeden z nich wraz z partnerką byli z policji, ponieważ Ekostraż, po telefonie od Kaśki zawiadomiła ich. Ktoś musiał spisać zeznanie.
Panowie zajęli się psem, a Kaśka tylko zapytała, czy przeżyje i czy poinformują ją o jego stanie zdrowia. Na pytanie o szanse psa nie można było w tej chwili nic odpowiedzieć.
Odwiązała swoje czworonogi i zaczęła odpowiadać na pytania policjanta.
- O której godzinie znalazła pani zwierzę?
- Około 6.40 – odpowiedziała Kasia.
- Czy zauważyła pani kogoś w pobliżu? – zapytał.
- Nie – odpowiedziała – zupełnie nikogo. O tej porze tu z reguły jest pusto.
Policjant przyjrzał się jej uważnie. Wielka czapka przysłaniała całkiem ładną, choć przestraszoną twarz. Spojrzał na psy siedzące przy kobiecie. Cztery. Kto dzisiaj trzyma tyle psów?
To ostatnie pytanie zadał bezwiednie na głos. Kaśka spojrzała na niego urażona.
- Ja. Ja mam cztery psy. Czy to przestępstwo? Czy jest to zabronione?
- Nie, nie, absolutnie – zaczął się wycofywać. – Przepraszam za nieprofesjonalne zachowanie z mojej strony.
Kaśka milczała.
- Proszę mi podać swój numer telefonu – ponownie odezwał się policjant. – Po świętach skontaktuję się z panią w celu potwierdzenia pani danych i podpisania raportu.
- Dobrze – odpowiedziała Kaśka, podała numer i odwróciła się na pięcie, ciągnąc za sobą opierające się psy. O dziwo, psy lgnęły do tego człowieka, choć on okazał takie zniesmaczenie ich ilością.
Pomimo wigilii pracownik Ekostraży zadzwonił do Kaśki. Okazało się, że nie dało się uratować przedniej łapki psa, ale on sam będzie żył. Kaśce spadł kamień z serca i natychmiast wyraziła chęć adopcji Miecia-tak go nazwano w lecznicy-jak tylko będzie ona możliwa.
Punkt osiemnasta zadzwoniła do drzwi rodzicielki. Psia brygada wpadła do mieszkania zupełnie nie przejmując się tym, że dobre wychowanie w tym domu to podstawa.
No cóż… i te święta nie zaskoczyły Kaśki. Sztucznie, bez rodzinnego ciepła, za to z życzeniami rychłego zamążpójścia lub chociaż zajścia w ciążę. Jeszcze teraz zęby same zgrzytały na wspomnienie tego. Świąteczne dni. Minęły leniwie. Trochę czytała, trochę spacerowała z psami. Oczywiście nie dała się już namówić na spotkanie rodzinne, wolała spokój swojego mieszkania.
Tuż po świętach zadzwonił telefon.
- Dzień dobry. Mówi aspirant Filip Olszewski.
Kaśkę zatkało. Nie z oburzenia, tylko ze zdziwienia. Czyżby? Czy to tylko zbieżność nazwisk? Dopiero teraz skojarzyła, że twarz policjanta nie była jej obca. Kurczę, Filip… jej szkolna, niespełniona i platoniczna miłość była policjantem. Do tego reagującym na jej psy, jak każdy były partner. Uh! Gorzej być nie mogło.
- Dzień dobry – powiedziała dość chłodno.
- Chciałem panią jeszcze raz przeprosić za swoje zachowanie i od razu przyznam się, że dzwonię do pani prywatnie – powiedział. – Chciałbym, w ramach przeprosin, zaprosić panią na kawę.
O Boże! O matko! Ile lat ona ma to czekała. Teraz ma szansę spełnić młodzieńcze marzenie. I cóż, że on jej nie pamięta? Może jednak te święta przyniosły ze sobą coś dobrego? Może prośby mamy zostaną wysłuchane?
Zgodziła się. I nigdy tego nie miała żałować.


NATALIA NOWAK-LEWANDOWSKA

1 komentarz: