wtorek, 7 stycznia 2014

Robert Kasprzycki przez zielone szkiełko i oko - [PO]

Kilka lat temu znalazłem się na koncercie w jednym z krakowskich teatrów. Na scenie Robert Kasprzycki z zespołem rozpoczyna bardzo rasowe flamenco. Dwie gitary. Dziewczyny wyklaskują rytm. Słabo znam hiszpański ale usłyszałem w tekście śpiewanej piosenki znajomo brzmiące słowa: el huevo, freir, carne picada, chili, tomate y cebolla... i coś mnie zaniepokoiło. Co - zrozumiałem, gdy usłyszalem refren: tortilla con carne y su salsa.
Po trzeciej zwrotce artyści dostali gromkie brawa a ja do dzisiaj nie wiem, ile osób na widowni zauważyło, że słucha zaśpiewanego z mistrzowskim akompaniamentem przepisu na danie z kuchni hiszpańskiej.

Ta historia nieźle pokazuje, czego można się spodziewać po Robercie Kasprzyckim: a mianowicie WSZYSTKIEGO. No, prawie.

Robert Kasprzycki o sobie: "Nigdy tak naprawdę nie czułem tej "rozmemłanej" łagodności. To byłoby niezgodne z moją naturą." 

Poeta z krainy bez łagodności

Kiedy mówimy o poezji śpiewanej, zazwyczaj mamy pewne skojarzenia. Najczęściej poezja śpiewana ma być miła, mądra, miękka, czasami nostalgiczna.
Kasprzycki wkroczył do tej krainy i nie tyle zajął, co wyrąbał sobie w niej miejsce. Jego muzyka rzadko bywa łagodna, teksty nigdy nie są łatwe. Nie tyle zaprasza słuchacza, co łapie go w swoje pułapki poetyckie, tyle, że traci ten, kto nie daje się złapać.
Operuje ironią, prowokacją i myślami niełatwymi do przełknięcia.
Szczególnie widać to w jego... piosenkach religijnych, które do tego stopnia odbiegają od gatunkowych oczekiwań, że chyba tylko sam autor zalicza je do tego nurtu.
"Brudny autobus do stacji Golgota" to ponura antyutopia poddająca w wątpliwość nie tyle sens ewangelii co nasz współczesny stosunek do podstaw wiary. "Santa Teresa d'Avila" opowiada o przeżyciu mistycznym... ale na pograniczu całkiem innych snów i pragnień. Równie gorących.

Robert Kasprzycki o sobie: "Ja generalnie nie lubię środowisk. Jestem zwierzęciem solowym, banitą z własnego wyboru i prowokuję zachowania, które każą mi być poza grupą. Wkurzam grupy! Staram się prowokować ludzi do myślenia. W każdej grupie będę rył jak kret, sprawdzając jej wyporność, bez względu na to, czy będzie to grupa tancerzy flamenco czy gości froterujących podłogi. "

Słowo doświadczalne

Upodobanie do prowokacji i ironii jest dla autora rzeczą niebezpieczną - to łatwizna, każdy źle wychowany dzieciak potrafi być złośliwy. Pozostaje pytanie, co z tej złośliwości wynika? No i: czy złośliwiec wytrzyma traktowanie wedle tej samej miarki?
Kasprzycki ironicznie traktuje przede wszystkim siebie samego i na sobie przeprowadza eksperymenty korzystając przy tym z bardzo szerokiego repertuaru środków. Swobodnie miesza konwencje, żongluje gatunkami muzycznymi, bawi się słowem.
Na koncertach przeskakuje od hiszpańskiego folku do jazzu, od romantycznej ballady do ciężkiego rocka. Wykonuje rockową wersję "Pana Tadeusza", parodiuje gwiazdy popu - a jego parodie bywają muzycznie ciekawsze niż oryginały... a w każdym razie ja wolę "Synu, nie bluzgaj" Roberta Kasprzyckiego od "Son on the blue sky" Roberta Gawlińskiego.

Robert Kasprzycki o sobie: "Ironia to broń ludzi słabych. Dzięki niej mogę "podgryzać" nieprzyjazny świat. Zdaję sobie sprawę, jak daleko mi do wielkich poetów, takich jak chociażby moi ulubieńcy - Miłosz i Herbert.
Autoironia pomaga mi wytrzymać takie porówniania."
"Mniej więcej wiem, co to tzw. poezja, bo skończyłem studia polonistyczne. Staram się, żeby moje teksty miały sens, ale nazywanie ich poezją to ustawianie się w szeregu z Miłoszem, Herbertem, Szymborską, a z drugiej strony jakimś, powiedzmy, Krzysztofem Pipczyńskim, który wydał
"nakładem autora" tomik pełen lirycznych porykiwań. A ja? Cóż . Piszę piosenki."


Człowiek w żelaznych maskach

Robert bawi się brzmieniem słów, żongluje cytatami zamieniając je w dowcipy. A dowcipy opowiada z kamienną twarzą, bo nie lubi sugerowania słuchaczom, że właśnie teraz trzeba się śmiać. Sprawnie skacze po tradycji literackiej, po konwencjach muzycznych. Nie ma innego wyjścia. Bycie poetą w czasach komercji oznacza stawanie w jednym szeregu z Don Kichotem i strojenie się w aktualnie najmodniejszą zbroję poetów.
Twórcy żyją z wystawiania na sprzedaż wytwórów swojej wrażliwości i wyobraźni. I nieustannie widzą, że znacznie zyskowniej jest wystawiać na widok publiczny swoje życie osobiste: śluby, garderobę, opalony (lub blady) biust ewentualnie tajemnice łóżkowe... a do pisania i myślenia wynajmować ghost-writerów. Można też pisać byle-co-byle-jak i udawać artystę niezrozumianego przez nędzny tłum. Można... Życie oferuje setki strategii udawania - tym bardziej, że mało ludzi doceni autentyczną twórczość w społeczeństwie kształtowanym przez reklamy telewizyjne (coraz głupsze zresztą).
A wreszcie: co to jest ta słynna autentyczna twórczość, na którą popyt trwa dopiero od dwustu lat? Cała kultura wszak opiera się na setkach konwencji i umownych stylów, na cytatach, wpływach i zapożyczeniach przetwarzanych od nowa z dodatkiem nowych doświadczeń.
Kiedy każda postawa artystyczna może zostać uznana za sztuczną pozę, kiedy rozmaite pozy i podróbki reklamuje się jako jedyny autentyk od czasu Michała Anioła... wtedy człowiek nie czuje się zbyt pewnie z wytworami własnej głowy.
Zresztą samo życie też robi sobie żarty z Kasprzyckiego: "Zielone szkiełko" opisywano jako ulubiony przebój harcerzy a jest to przecież poetycka opowieść o kimś, kto na trawie wypija butelkę alkoholu i przecina sobie żyły rozbitą flaszką.
W tej sytuacji uczciwość wobec czytelnika czy słuchacza nakazuje podsuwać przynajmniej rozpoznawalne maski zamiast skrytego udawania.
Kasprzycki (i nie tylko on) bawi się konwencjami nie dla popisów erudycji ale z autentycznej potrzeby: na świecie pewne są tylko maski, śmierć i podatki. Chociaż... podatki w Polsce też okazują się umowne.

Robert Kasprzycki o sobie: "Myślę, że autodestrukcyjne teksty paradoksalnie pisze się po to, żeby ocalić siebie. Opisuję własną śmierć, żeby się nie zabić.
(...) świat jest niejednorodny. Ładno-brzydki. Ciekawy. A że twórczość powinna obłęd i smutek odsuwać, więc staram się budować w odbiorcy, i w sobie dodajmy, rodzaj zbawiennego dystansu."


Technik-mechanik polonista

Co jest pewne w świecie pełnym zmiennych? To, co działa: doświadczenie (czyli również tradycja i wiedza), technika, umiejętność. A w przypadku poety? Dokładnie to samo. Robert Kasprzycki ukończył technikum mechaniczne, co z pewnością uczy zaufania i szacunku do umiejętności. A dobrze zrobione studia polonistyczne pokazują, że humanistyka to też nauka ścisła... tylko daje więcej prawdziwych odpowiedzi na to samo pytanie.
Teoretycznie jest to jakaś prawda o świecie, którą możnaby przekazać innym... tylko jak? Wejść na Judahu skałę i udawać Wieszcza? Ależ na to trzeba albo być pewnym własnego wieszczenia (a na każdego Mickiewicza znajdzie się jakiś Słowacki)... albo za nic mieć własną śmieszność w roli nad-człowieka.
Można też wejść ze swoimi słuchaczami do tej samej piaskownicy i razem lepić babki z bardzo zużytych foremek. Ostatecznie poezję wynaleziono dla zabawy.

Robert Kasprzycki o sobie: "Etykietka barda przypisuje twórcy rodzaj Gęby, do której nie dorastam. Nie jestem mentorem, objaśniającym świat, jakim był, wbrew sobie, Jacek Kaczmarski, to rola zbyt ciężka na me wątłe barki. Jeśli jednak przyjąć, że bard mówi o smutnej prawdzie świata, o sobie i świecie swoimi słowami, to OK., tak – jestem bardem. Ale biorąc pod uwagę różnorodność moich tekstów - z mocno wariackimi papierami…"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz