sobota, 25 stycznia 2014

RECENZJE Z … KROPKĄ - M. Kursa



Zaprawdę, powiadam Wam, jeśli potraktujecie te moje wypowiedzi jako recenzje, zawiedziecie się okrutnie. To, co czytam, jest w tym wypadku jeno bodźcem do przemyśleń, rozliczeń, wspomnień, czy jak tam to nazwać inaczej. Moim interlokutorem zaś jest domowa tyranka, kocica zwana Kropką, której zawsze tłumaczę, dlaczego dziwnie się zachowuję przy niektórych lekturach, albowiem łypie na mnie podejrzliwie i czuję się do tego zobligowana.
Ostatnio przyjaciółka namówiła mnie do sięgnięcia po Darię Dońcową w ramach poprawy nastroju. Sięgnęłam zatem. Po „Manikiur dla nieboszczyka”. Zachichotałam, kiedy Eulampia zapalała gaz przy pomocy gazety, po czym westchnęłam rzewnie. I chichot i westchnienie zaintrygowały Kropkę, która łypnęła na mnie pytająco.
- Bo widzisz, Kropasku, śmiesznie jest, kiedy dorosła baba boi się przypalać gaz zapałką – powiedziałam pośpiesznie. – Śmiesznie jest pod warunkiem, że to nie my jesteśmy tą babą. Bo jeśli jesteśmy… No, dobrze. Przyznam się. Tyle lat minęło, że nastąpiło przedawnienie, a z głupoty czasami się wyrasta. – Nabrałam tchu i ściszonym głosem zaczęłam spowiedź: - Miałam 23 lata, kiedy wyszłam za mąż. Cielę byłam straszliwe i do dziś nie wiem, jakie zaćmienie umysłowe opętało mojego męża, że się na mnie zdecydował. O gotowaniu miałam blade pojęcie, bo mnie z kuchni wyrzucano. Pewnie w szlacheckim dworku jako pani domu dysponująca posiłki miałabym niezłe osiągnięcia, jednakowoż trafiły mi się ostatnie podrygi PRL-u, kiedy o zawartości lodówki decydowała ilość kartek i towar, jaki dowieźli do sklepu. Męczące to było, a ja wtedy pracowałam i prace domowe starałam się odwalać jak najszybciej. Wodę na herbatę umiałam zagotować, nawet jajka mi wychodziły wedle życzenia. Jajecznicę też umiałam zrobić. Bieda w tym, że w rodzinnym domu korzystałam z zapalarki do gazu, a po przeprowadzce zostałam pozbawiona owego luksusu. Kiedy zbyt długo otwarty palnik po podetknięciu zapałki robił puff, wyłączałam go w panice, że za chwilę wylecę w powietrze. Istniało niebezpieczeństwo, że oboje z małżonkiem zemrzemy z głodu. Albo będziemy żreć suche, ale żaden chłop tego nie zdzierży na dłuższą metę, więc zostanę babą porzuconą. Przerażona tą możliwością, wspięłam się na wyżyny intelektu i znalazłam sobie długiego patyczka. Koniec owinęłam gazetą i w ten oto sposób zyskałam bezpieczne narzędzie do przypalania gazu… Widzisz, Kropeczko luba, że miałam powody, by wzdychać nad nieszczęsną Eulampią. Osobiście przez to przechodziłam. Rosołu z dodatkowym wkładem nie udało mi się wprawdzie ugotować, ale pamiętam, że usiłowałam braki w wykształceniu zastąpić ambicją i uporem. O mały włos nie doprowadziłam przez to do przedwczesnego zgonu mojego małżonka, albowiem pyzy, które w pocie czoła samodzielnie zrobiłam, skleiły mu paszczę i przeżyłam chwile grozy, gdy nie mógł jej rozewrzeć. Od tej pory kupuję gotowe… No, nie patrz na mnie, Kropciu, z taką dezaprobatą. W końcu nauczyłam się zapalać gaz zapałką, a wszyscy znajomi uważają, że świetnie gotuję. Została mi jedynie głupota techniczna, że tak powiem. Normalni ludzie, kiedy cieknie w łazience, zakręcają ciecz. Ja miotam się w poszukiwaniu miski, która za cholerę nie chce się zmieścić za sedesem, a potem dokonuję cudów ekwilibrystyki, żeby z niej wylać wykapaną wodę. Normalni ludzie, kiedy zlew się zapcha, zmywają naczynia w miedniczce. Ja latam z nimi do łazienki, wiszę nad wanną, a potem modlę się, żeby po drodze do kuchni niczego nie rozbić… Jak myślisz, Kropeczko, czy ja naprawdę jestem inteligentna inaczej? W końcu jakieś wady człowiek musi mieć, prawda?

M.J.Kursa

1 komentarz: