poniedziałek, 23 maja 2016

Romantyczna Chorwacja z Iwoną Mejzą

Tam gdzie mieszkał Marco Polo.

W dwutysięcznym roku postanowiłyśmy z przyjaciółką pojechać do Chorwacji. Przy wybieraniu miejsca wypoczynku nad realizmem przeważył romantyzm – któż się oprze możliwości odwiedzenia miejsca urodzenia Marco Polo. Podróż trwała nieco ponad trzydzieści godzin, dokładniej trzydzieści pięć i obfitowała w stresujące sytuacje. Kierowcy pomylili granice i w ostatniej chwili uniknęliśmy ostrzelania przez wojsko, karabin wycelowany w autokar nie sprawia miłego wrażenia. Kierowca wykazał się refleksem i umknęliśmy, tym razem trafiając na właściwą granicę A tam, cóż, zamiast toalet na stacjach benzynowych ścierniska pachnące słońcem i sianem, zwinki przemykające pod stopami i rozśpiewane cykady.
Mijane miasteczka zbierały się do życia po wojnie, domy bez dachów, ślady po kulach znaczące fasady. Widok ludzi uprawiających skrawek ziemi przy domu napawał radością.
Już prawie dojeżdżaliśmy, gdy okazało się, że jeszcze przed nami kilka godzin podróży – spóźniliśmy się na prom.
Miasteczko Orebic, niewielkie, nieco zapyziałe, jak teraz czytam w Wikipedii półtora tysiąca mieszkańców. Wtedy zapewne dużo mniej, dwa sklepiki i oczekiwanie na dostawę towaru, bo menu okazało się nieco odchudzające. Ziemniaki ze szpinakiem zmieszane w jedną breję i kości do wyboru, wołowe albo z kurczaka, pięknie panierowane.
A jednak wtedy zakochałam się w Chorwacji. Bo ludzie, bardzo serdeczni, przyjaźnie nastawieni, przyroda, wszędzie pięknie, nieco dziko, Adriatyk kryształowo czysty. I zabytki, przepiękne, zachwycające architektonicznie. Orebic w dziewiętnastym wieku był bogatym miastem portowym. Jego sława już przeminęła, ale można, a nawet trzeba odwiedzić Muzeum Pomorskie, klasztor Franciszkanów. Droga pod górę trwa wieczność, przynajmniej tak wtedy myślałam, gdy przewodnik tłumaczył, że jeszcze dziesięć minut i już jesteśmy, ale muzeum w klasztorze ma wiele do zaoferowania. Zbiór szesnastowiecznych wydań biblii, obrazy, pamiątki związane z wypływającymi z portu fregatami. Można też odwiedzić zabytkowy cmentarz kapitański, najstarsze grobowce pochodzą z osiemnastego wieku. A w drodze powrotnej napić się wina z wodą źródlaną – idealnie gasi pragnienie.
Naprzeciw Orebicia leży Korcula, wyspa, na której urodził się słynny podróżnik Marco Polo.
Popłynęłyśmy tam łódką, znalazłyśmy dom, otoczony starymi drzewami, czarny kot mignął nam na balkonie. Leniwe popołudnie, zwiedzanie Katedry św. Marka, przy marmurowej chrzcielnicy niewielkie zgromadzenie, prywatna uroczystość. Mały chłopczyk płacze, chłodne krople wody moczą mu czarne kędziory.
Korcula architektonicznie jest podobna do Wenecji, wąskie na półtora metra uliczki, przejścia pomiędzy budynkami, place i kościoły. Sklepiki, w których można kupić pamiątki, muszle połyskujące perłowo, ikony i różne mniej lub bardziej użyteczne drobiazgi.
Na Korculę przypływamy kilka razy, spacerujemy, odkrywamy nowe miejsca. Opalamy się. Płaskie głazy zachęcają żeby się na nich rozłożyć, promy Jadrolinji przepływają kilkaset metrów od nas, od restauracji, w której podają zimne piwo i wyśmienitą pizzę dzielą nas tylko betonowe schodki. Cieszymy się życiem, słońcem i absolutną beztroską. Mamy prawdziwe wakacje. Płyniemy też na wyspę Mljet, to Park Narodowy. Delfiny przez moment prezentują salto, rozbryzgując granatowe fale Adriatyku, praży słońce. Na wyspie dwie wyspy, otoczone jeziorem ze słodką wodą. Siadam na nagrzanym słońcem głazie, zanurzam nogi w ciepłej wodzie, podobno ma dwadzieścia siedem stopni, koniki morskie pełzają mi po stopach. Wokół góry pełne żmij, podobno to o wyspie Mljet pisał święty Paweł z Tarsu. Mury klasztoru benedyktyńskiego otaczają nas chłodem, wyciszają. Chwilo trwaj.
Iwona Mejza








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz