środa, 19 lutego 2014

Aleksander Buszkow OSTATNIA WIELKANOC IMPERATORA


Z niecierpliwością, a nawet utęsknieniem czekałam na drugą, nie ostatnią, część „Antykwariusza”. Gdy przyniosłam książkę do domu najpierw sprawdziłam kto tłumaczył, nadal Jan Cichocki. Pierwsze zdania stanowiły ciągłość do ostatnich w „Antykwariuszu” – tak jakbym przełożyła następną kartkę powieści. Musiałam znaleźć odpowiednią ilość czasu by czytać bez przerwy, wiedziałam, że nic zaplanowanego wcześniej nie zrobię, książki nie odłożę. Nie zawiodłam się, a moje zauroczenie Smolinem tylko się spotęgowało.
Nadzieje Smolina na wydobycie pancerki pełnej złota wzrastały z każdą minutą. Kot Uczony doskonale przygotował wszystko by operacja powiodła się. Plany były jak trzeba i sprzęt, i ekipa gotowa na wszystko, bo któż by taką okazję przepuścił. Nawet prasa z czołową jej reprezentantką Ingą miała zaplanowane swoje pięć minut. Ale o tym w trzeciej części.
Gdy pracownicy Smolina pracowicie wypełniali swoje codzienne obowiązki związane z handlem antykami, on podążył śladem maleńkiej kolekcji, którą chciał sprzedać jakiś chłopak mieszkający na obrzeżach Szantarska, a nawet dalej. I zaczęły się kłopoty, nie zdradzę jakie, bo odebrałabym przyjemność czytania. Jest ucieczka, jest strzelanina, i przechadzka przez dzikie ostępy tajgi. Jest wszystko co w dobrej powieści przygodowej być musi.
Jest fantastyczny tekst, który chłonęłam zazdroszcząc pomysłu i pióra, że zacytuję:
Wyjął portfel, zastanowił się jakie w tym niedźwiedzim kącie mogą być ceny taniego alkoholu, wyciągnął pięćdziesiątkę. Pomyślał i dodał jeszcze jedną. Uprzedził życzliwie, ze znajomością rzeczy:
- Wiktorze Nikanorowiczu, bardzo pana proszę, tylko bez denaturatu, dobrze? Mamy jeszcze przed sobą poważne negocjacje biznesowe.
- Rozumiem, proszę być pełnym ufności! – Gospodarz wyrwał mu setkę. – Spirytusu technicznego nawet sam nie bardzo szanuję, bez szkody dla organizmu może go używać jedynie element lumpenproletariacki, natomiast inteligentnemu człowiekowi wystarczy wino i owoce.” (201 s.)
My się dzisiaj skupimy na motywie przewodnim książki, czyli ostatniej Wielkanocy imperatora, cara Mikołaja II i jego rodziny. Ostatnia Wielkanoc przypadała na 1917 rok, a przygotowania do niej rozpoczęły się dużo wcześniej. Mistrz Faberge otrzymał od cara specjalne zamówienie na siedem jajek, car nigdy ich nie otrzymał.


W Petersburgu, na Wielkiej Morskiej mieściły się warsztaty mistrza, salon wystawowy i wreszcie apartamenty rodzinne. Faberge sygnował swe wyroby, ale prace wykonywało u niego około pięciuset mistrzów, z których tylko nieliczni posiadali osobiste znaki, pozostali wykonywali prace czysto techniczne. Niesłychanie ważni byli projektanci, jednym z nich była Alma Phil, to właśnie ona wymyśliła wzór słynnej śnieżynki. Pomysł przyszedł jej do głowy, gdy patrzyła na wzory tworzone przez mróz na szybach. Jaja Faberge to także praca wytwórców, emalierów i zdobników.


W książce znajdziecie mnóstwo informacji na temat słynnych jajek, mistrza Faberge i jego pracowników. A wszystko po to by rozwikłać tajemnicę i zaginione cudeńka odnaleźć.


Czy się to uda? Co jeszcze się wydarzy i o co tak naprawdę toczy się skomplikowana gra? „Ostatnią Wielkanoc Imperatora” trzeba koniecznie przeczytać, oczywiście najpierw sięgnąwszy po „Antykwariusza”.
A na koniec zdanie, które wpisałam do osobistego notesu:
Smutno, ale co robić, mądrość życiowa na tym polega, żeby wiedzieć kiedy trzeba się wycofać, a kiedy, nie bacząc na nic, przeć do przodu.” (272 s.)


Iwona Mejza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz