niedziela, 22 grudnia 2013

Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe - M.J. Kursa

Siedziałyśmy w kawiarnianym ogródku rozbawione i zrelaksowane, a przed każdą stał olbrzymi pucharek z lodami. Te sobotnie spotkania to był nasz sposób na całotygodniowy stres. Te lody również. Każda gdzieś pracowała, ewentualnie siedziała na wychowawczym (jak Dorota), każda miała wrednego szefa lub ryjącego współpracownika, czasami problemy damsko-męskie – należało to z siebie wyrzucić, by przeżyć jakoś następny tydzień. A co może być lepsze niż babski sabat?
- Jeżu złoty! – jęknęła nagle Iwona, łypiąc przerażonym wzrokiem na chodnik po drugiej stronie ulicy. – Patrzcie, kto tam stoi! Ktoś jej powiedział, że tu będziemy?
Po drugiej stronie stała Jolka i wyraźnie czekała na lukę w ulicznym ruchu. Była opalona, zadbana i wystrojona, jakby przed chwilą wyszła z salonu mody.
- Odczep się! – warknęła Baśka, gapiąc się na Jolkę wzrokiem bazyliszka. – Nawet nie wiedziałam, że ta zaraza przyjechała!
- Nikt jej nie musiał nic mówić – mruknęłam niechętnie. – Parę razy się wprosiła na ten nasz sabat. Głupia nie jest, miejsce zapamiętała.
- Może nas nie zauważy? – podsunęła z nadzieją Dorota.
Iwona tylko prychnęła i z ponurą miną zajęła się lodami. Dobry nastrój diabli wzięli. Jolka twierdziła, że prawdziwa przyjaźń polega na waleniu prawdy w oczy bez taryfy ulgowej. Rzadko pomagało to upatrzonej ofierze, częściej po prostu dodatkowo ją dołowało. My, znając się wzajemnie od lat, opanowałyśmy sztukę mówienia sobie prawdy w taki sposób, by delikwentka miała świadomość, że chcemy jej pomóc. Jolka poprzestawała na wygłaszaniu swojego zdania, uznając, iż problem zasygnalizowała i wystarczy. Na dłuższą metę było to nie do wytrzymania, ale – na szczęście – mieszkała we Włoszech i bywała w mieście jedynie latem i na krótko.
- Hej, dziewczyny! – Jolka już leciała do naszego stolika, łapiąc po drodze krzesło dla siebie. – Tak myślałam, że tu was znajdę. Nie miałam pojęcia – z szurgotem wepchnęła siedziszcze pomiędzy Baśkę a mnie, po czym z gracją usiadła, przywołując gestem umordowaną kelnerkę – że w kraju teraz tak ciężko! Wyobraźcie sobie, mój szwagier… Cappuccino poproszę. Waniliowe… Mój szwagier chciał być biznesmenem – przewróciła oczami. – Wlazł, idiota, w jakieś spółki, wspólnik go wykolegował i dał nogę z kasą, a teraz ten baran ma na karku skarbówkę i wściekłych klientów. Dziś nic się nie robi na wiarę! Ludzi trzeba sprawdzać! Albo moja kuzynka. Dzieciaki ma dorosłe prawie, a ulęgła sobie dzidzię! Teraz płacze, że ginekolog komentuje jej wiek – parsknęła z dezaprobatą. – Też bym komentowała! Czterdziestopięcioletnia baba powinna już słyszeć o antykoncepcji! – Złapała oddech i potoczyła po nas spojrzeniem. – A co tam u was? Jakoś mi nie wyglądacie na zadowolone z życia?
- Jeszcze przed chwilą byłyśmy – mruknęła Baśka niechętnie, grzebiąc łyżeczką w rozpuszczających się lodach.
Jolka upiła łyk cappuccino, którą postawiła przed nią kelnerka, skrzywiła się i wydała z siebie dramatyczne westchnienie.
- Kiedy w tym kraju nauczą się robić porządną kawę… Nie żryj tych lodów, Baśka! Znowu masz problem z chłopem?... No, co tak patrzysz? Zawsze żresz słodkie, kiedy masz doła uczuciowego… Tyle razy ci mówiłam, żebyś wreszcie o siebie zadbała! Pułapka nie lata za myszą, a ty się tak zachowujesz, jakby każdy samiec robił ci łaskę, że raczy z tobą być! Chłopa trzeba trzymać krótko i na dystans!
- Ty tak swojego Grześka trzymasz? – nie wytrzymała Iwona.
- Grześka to ja musiałam całkiem zreformować – Jolka wzruszyła ramionami. – On dobrze wie, że beze mnie dawno by zginął… Myślicie, że tak się rwał do wyjazdu? Sama podjęłam decyzję i wszystko załatwiłam. Nawet pracę dla niego… A propos pracy… Twój Marek dalej grzebie w samochodach, Anka? – spojrzała na mnie. – Powiem Grześkowi, żeby mu podstawił nasz do przeglądu. Szybko i dokładnie, wiesz, tak po znajomości…
- A czym jeździcie? – zapytałam słodko. – Jakąś „włoszczyzną”?
- Lancią – Jolka się nadęła. – Jak się mieszka we Włoszech, to się jeździ włoskimi samochodami.
- A jak się mieszka w Polsce, to się jeździ różnymi… Obawiam się, że Marek wam nie pomoże – westchnęłam obłudnie. – Od paru miesięcy specjalizuje się wyłącznie w „japończykach”. Gdyby trzeba było coś w waszym wymienić…
- Co wymienić?! – rzuciła się Jolka. – To nówka! Przegląd chyba może zrobić? W ramach przyjacielskiej przysługi? Ile mu to zajmie? Godzinę?
- Wiesz, Joluś, w ramach przyjacielskiej przysługi to ja ci mogę oddać nerkę – powiedziałam, wzruszając ramionami. – Za robotę się płaci.
Dorota nie wytrzymała i uśmiechnęła się szeroko. Miała do Jolki osobistą urazę. Po urodzeniu dziecka wydawało jej się, że straciła kontrolę nad własnym życiem i niemal wpadła w depresję. Jolka natychmiast uświadomiła ją, że musi wziąć się w garść, zanim małżonek znajdzie sobie kogoś normalnego. Ona, zadowolona z siebie, wróciła do Włoch, a my musiałyśmy poświęcić kupę czasu, by wyleczyć Dorotę z obsesyjnej podejrzliwości wobec każdego spóźnienia męża.
- Nie rób tego, bo się wkurzę – Iwona, która zauważyła zapowiadający kolejną porcję „przyjacielskiej prawdy” błysk w oku Jolki, spojrzała na nią ostrzegawczo. – Dorocie już dokopałaś wcześniej. Mnie możesz pyskować, wisi mi to, ale ją zostaw w spokoju.
- No i czego się wściekasz, Iwka? – Jolka wzruszyła ramionami. – Rany, dorośnijcie, dziewczyny! Mimozy się znalazły. Lepszy przyjacielski prztyczek niż niespodziewany kopniak od losu. Powinnyście docenić moją szczerość, zamiast się głupio obra… - jej spojrzenie zahaczyło o zegarek i poderwała się pośpiesznie. – Mi scusi! Muszę lecieć!
- Zaraz! – złapałam ją za rękę, bo wpadł mi do głowy szatański pomysł. – Za tydzień o tej porze tutaj! Dasz radę wpaść? Pogadamy po „przyjacielsku” – w moim głosie dźwięczała ironia, ale Jolka jej nie zauważyła.
- Dobra, ale teraz… Ciao, dziewczyny! – odeszła pośpiesznie.
- Jeżu złoty, co za żmija! – sapnęła ze złością Iwona, odsuwając od siebie pucharek, w którym zamiast lodów chlupała kolorowa breja. – Nawet za kawę nie zapłaciła! Włoszka niedorobiona! A ty co? – naskoczyła na mnie. – Pogięło cię? Nową pokutę wymyśliłaś? Za jakie grzechy mamy mieć spaprane następne spotkanie?
- A dlaczego MY mamy mieć spaprane? – zapytałam spokojnie. – Jak Jola tak miłuje tę swoją prawdę, czas najwyższy, żeby ją poczuła na własnej skórze – uśmiechnęłam się jak aligator przed atakiem. – W myśl starego przysłowia: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe…
Tym razem Jolka była pierwsza. Siedziała przy stoliku, kiedy we cztery wchodziłyśmy do ogródka. Byłyśmy silne, zwarte i gotowe. Każda miała zbroję w postaci stroju, koafiury i makijażu. Każda znała swoją kwestię.
Tradycyjnie zamówiłyśmy po pucharku lodów, Jolka tkwiła nad swoim cappuccino. Zanim zdążyła otworzyć usta, Dorota opowiedziała, co przeszła po jej insynuacjach, że mąż może ją rzucić dla innej kobiety. Jolka słuchała z niedowierzaniem, ale nie zdążyła powiedzieć nic na swoją obronę, bo pałeczkę przejęła Baśka. Przypomniała, jak została „skomplementowana”, kiedy wybierała się spotkanie z paczką swojego ówczesnego chłopaka. Nigdzie nie poszła, zamknęła się w domu i przeryczała cały weekend. Iwona wypomniała oniemiałej Jolce wieczne przytyki na temat nosa. Dopiero mąż wybił jej z głowy operację plastyczną, kiedy oznajmił, że nie brał ślubu z jej nosem, tylko z nią. Ja przypomniałam , jak uznała, że jestem wyrodną matką, kiedy dwuletniego syna wywieźliśmy na lato do dziadków pod miasto. Mały miał wtedy ciągłe nawroty anginy, z których potem wyrósł.
Jolka wyglądała jak oszołomiona sarenka, w którą właśnie trafił piorun.
- Ale ja przecież… Nie miałam pojęcia, że wy to tak przeżywacie… Przyjaźń polega na…
- … mówieniu prawdy – dokończyłam życzliwie. – Masz rację, Jolu. Dlatego uznałyśmy, że najwyższy czas, żebyś doceniła, jak bardzo jesteśmy ci życzliwe… Która zaczyna? – potoczyłam wzrokiem po dziewczynach.
- Mogę ja! – zgłosiła się radośnie Dorota. – Jola, odpuść sobie te zielenie w ciuchach, bo wyglądasz jak zombie.
- Moja kolej – Baśka uniosła dłoń jak uczennica. – Jolka, muszę ci powiedzieć, że masz tyłek jak szafa gdańska. Może powinnaś chodzić na siłownie albo biegać?
- Nie wiem, czy zauważyłaś – oznajmiła Iwona – ale te kolczyki okropnie wyciągnęły ci uszy. Jeszcze trochę i będziesz jak Dumbo. Kup sobie coś mniejszego.
- Nie maluj tak jaskrawo paznokci, bo niepotrzebnie zwracasz na nie uwagę, a palce masz jak serdelki – dodałam na koniec.
Zamilkłyśmy i zabrałyśmy się za lody, a Jolka wciąż trwała w stuporze. Nagle poczerwieniała, zerwała się jak furia i warknęła obrażonym głosem:
- Myślałam, że się przyjaźnimy, a wy… To było chamskie!
- Przyjaźń polega na mówieniu prawdy, jaka by ona nie była – wyskandowałyśmy jednocześnie jej ulubioną maksymę.
No i w ten sposób straciłyśmy „przyjaciółkę”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz