niedziela, 8 grudnia 2013

Nauczka - M. J. Kursa

Ciężko się przyznać do głupoty osobistej, ale niech będzie. Opowiem Wam tę historię. Wtedy miałam dwadzieścia trzy lata i wydawało mi się, że pozjadałam wszystkie rozumy. Teraz mam o dziesięć więcej i faktycznie trochę wiem o życiu.
W Jerzym zakochałam się już przy drugim spotkaniu. Ja jestem pełna energii i mam sto pomysłów na minutę. No, wtedy miałam, bo teraz trochę przystopowałam. Jurek jest moim przeciwieństwem – spokojny, flegmatyczny, zanim podejmie decyzję, lubi sprawę przemyśleć. Ale zawsze miał w sobie ogromne ciepło i sprawiał wrażenie bardzo opiekuńczego faceta. A kiedy już porządnie zakotwiczył przy mnie, poczułam się najbardziej kochaną kobietą na świecie. Nie patrzył na mnie maślanym wzrokiem, nie wysyłał czułych SMS-ów, nie klepał na okrągło, jak to strasznie mnie kocha. Nie. Jego miłość objawiała się w zainteresowaniu moimi sprawami, ułatwianiu mi życia (zakupy, podwożenie do pracy, rozwiązywanie drobnych problemów dnia codziennego). Miałam swojego księcia, który może nie rzucał się w oczy (choć był przystojny), nie olśniewał bogactwem, ale dawał do zrozumienia, że jestem dla niego ważna. A, co najważniejsze, miałam pewność, że jestem dla niego kimś wyjątkowym.
Do jego matki Adeli byłam uprzedzona jeszcze przed ślubem. Traf chciał, że któregoś dnia, przed spotkaniem z Jerzym, wpadłam na znajomą. Nigdy nie przepadałyśmy za sobą, toteż lekko się zdziwiłam, kiedy mnie zaczepiła.
- Irmina! Wieki cię nie widziałam! Doszły mnie słuchy, że prowadzasz się z Jurkiem. No, no. Odważna jesteś – uśmiechnęła się złośliwie.
- Bo co? – warknęłam, patrząc na Lidkę z niechęcią. – Feler jakiś ma ukryty? Na damskiego boksera nie ma kwalifikacji. Trochę go poznałam.
- Gorzej – westchnęła obłudnie. – Z nim każda sobie poradzi. To typowy pantoflarz. Obawiam się jednak, że będziesz miała konkurencję, moja droga.
- Tak? A niby jaką? – nastroszyłam się od razu. – Ciebie?
Zaśmiała się perliście i pokręciła ufiokowanym łbem.
- Ja do niego nie startuję – oznajmiła słodko. – Nie gustuję w ciepłych kluchach. Poznałaś już jego mamuśkę? Dobrze ci radzę – pochyliła się ku mnie konfidencjonalnie – przemyśl to jeszcze. Jurek jest jedynakiem i ona nie wypuści go z rąk tak łatwo. To niezła megiera. Uważa, że żadna dziewczyna nie jest dość dobra dla jej synalka.
- Nie wychodzę za mąż za nią, tylko za Jerzego! – warknęłam nieprzyjaźnie. – I nie jestem cielę! Nie z takimi megierami dawałam sobie radę! – obrzuciłam ją wymownym spojrzeniem, bo zajmowała na mojej prywatnej liście wiedźm wysokie miejsce.
Wzruszyła ramionami i poszła wkurzać resztę populacji w miasteczku. A ja powoli ruszyłam w stronę kawiarni, w której czekał na mnie Jerzy, choć jej słowa wywołały lekki niepokój. Lidka była plotkarą i intrygantką, ale sporo wiedziała i ziarnko prawdy mogło w jej gadaniu tkwić. Postanowiłam u źródła dowiedzieć się, czego mam się spodziewać. Dziś mój ukochany zostanie poddany gruntownemu przesłuchaniu na temat rodziny. Zamierzałam się zabezpieczyć na wspólną przyszłość, bo konkurencji nie tolerowałam. Miałam jej dość we własnej rodzinie.

- Wiesz, chyba dojrzałam do tego, żeby poznać twoją matkę – zagaiłam przy obfitej porcji szarlotki (figurę miałam niezłą; nie widziałam powodu, żeby się katować). – Opowiedz mi o niej.
Mój luby się rozpromienił jak wiosenne słoneczko i popatrzył na mnie ciepło. Oho, coś jednak jest na rzeczy. Normalny dwudziestokilkuletni facet wzrusza w takiej sytuacji ramionami i melduje krótko: „No wiesz, matka jak matka.” albo: „Daj spokój. Nie znasz ciekawszych tematów?” A mój Jureczek… Czyżby ta jędza Lidka mówiła prawdę i szykuje mi się teściowa – wiedźma?
- Mama jest wdową – powiedział Jerzy, pochylając się ku mnie. – Miałem siedem lat, kiedy zmarł mój ojciec. Zupełnie nie byliśmy na to przygotowani. Okazało się, że miał tętniaka, o którym nie wiedział. Był w pracy, kiedy… Nie miał szans.
Żal mi się zrobiło dzieciaka, którym wtedy był, ale moja podejrzliwość zaktywizowana słowami Lidki od razu się zjeżyła. No tak. Ojca zabrakło, a mamusia pewnie całą swoją miłość przeniosła na syna i trzyma go przy sobie wszystkimi pazurami. Ładne mam perspektywy. Będę musiała podstępem walczyć o swoje. Żeby się za szybko nie połapała i żeby Jerzy się nie zniechęcił. Taką smycz emocjonalną niełatwo rozerwać.
Byłam idiotką? No, pewnie! Dziś nie zdobyłabym się na ocenianie osoby, której na oczy widziałam. W dodatku na podstawie opinii dobrze znanej w miasteczku plotkarki. Dziś pomyślałabym, że musiało jej być bardzo ciężko samotnie wychowywać syna, że z wielu przyjemności musiała zrezygnować, że pewnie nieraz popłakiwała w poduszkę.
- Traf chciał – kontynuował Jurek – że mama była wtedy w ciąży. Kiedy dowiedziała się o śmierci taty, poroniła… Nie musisz się niczego obawiać, skarbie. Moja matka jest naprawdę cudowną kobietą. Mogłem mieć popaprane dzieciństwo, a dała mi miłość za dwoje rodziców. Pozbierała się błyskawicznie tylko dla mnie. Wiesz, pamiętam, że kręcił się koło niej całkiem poważnie taki jeden. Mogła sobie na nowo ułożyć życie. Kiedy zobaczyła, że jestem zazdrosny i zaczynam się zadawać z podejrzanymi typami, żeby zrobić jej na złość, skreśliła faceta. A chyba naprawdę ją kochał… - westchnął i z zakłopotaniem przejechał dłonią po policzku. – Byłem głupim egoistą. Ale dzieciaki podobno takie są… Wstyd mi teraz. Kiedy dorosłem, dotarło do mnie, że zostałem jej tylko ja.
Słuchałam tych wyznań z coraz większym niepokojem. Cholera! Lidka miała rację! Jerzy jest uzależniony emocjonalnie od matki! Nawet nie mrugnęłam na wieść o poronieniu , ale ostatnie słowa odebrałam jak rzuconą w twarz rękawicę. Uśmiechnęłam się jednak ze zrozumieniem i stwierdziłam pocieszająco:
- Nie przejmuj się. Teraz będzie miała jeszcze mnie.
Jurkowi nawet do głowy nie przyszło, ile groźby kryje w sobie ta niewinna obietnica, bo popatrzył na mnie z wdzięcznością. Szykowałam się do zażartej walki o niepodległość swojego przyszłego małżeństwa.
- Skoro już opowiedziałem ci o niej, to może wreszcie byście się poznały? Do tej pory odmawiałaś, ale chyba nie ma na co czekać, prawda? Już wiesz, że nie masz się czego bać. Moja matka przyjmie cię z otwartymi rękami. Wie, że cię kocham.

Z pierwszego spotkania z teściową pamiętam tylko, że byłam ogromnie spięta i czujna na każde słowo i ton, jakim było wypowiadane. Studiowałam z napięciem jej twarz, szukając w niej jakiejkolwiek oznaki dezaprobaty. I słabych punktów, które w przyszłości mogłabym wykorzystać. Oj, będzie trudno. Wyraźnie się starała nie wypaść z roli. Przy tym, cholera, też wyglądała na lekko spiętą, ale zachowywała się naturalnie.
- W zasadzie już cię znam z opowiadań Jurka – uśmiechnęła się, kiedy stanęłam w drzwiach. – Przepraszam, że tak od razu cię „tykam”, ale…
- W porządku – powiedziałam grzecznie i od razu dodałam, żeby miała jasność: - Planujemy z Jurkiem ślub, więc proszę mi mówić po imieniu. Będzie prościej.
Nie wyglądała na oburzoną. Przeciwnie, uśmiechnęła się szerzej, a ja natychmiast uznałam, że musi być strasznie pewna siebie i swojej władzy nad Jurkiem.

W pracy byłam tematem numer jeden. Wszystkie koleżanki żyły naszym ślubem. Wypytywały o zaproszenia, lokal, bukiet, kieckę i udzielały tysiąca dobrych rad. Dziś wiem, że większość naprawdę chciała mi pomóc. Wtedy miałam dość. W końcu to miał być mój ślub i sama chciałam o wszystkim decydować. W zasadzie nawet musiałam, bo Jerzy – proszony o pomoc w wyborze czegokolwiek – wzruszał bezradnie ramionami i mówił potulnie:
- Jak uważasz, Irminko. Jeśli to ci się podoba, to niech tak będzie. Ja się po prostu na tym nie znam.
Prawie się poryczałam ze złości, kiedy to usłyszałam. O wszystkim mam sama decydować? Leży przede mną kilkadziesiąt wzorów zaproszeń, jak mam wybrać ten najlepszy? Metodą dziecięcej wyliczanki? Na kogo wypadnie, na tego bęc? Mógłby przynajmniej pokazać, które mu się nie podobają…
W kwiaciarni przy oglądaniu katalogu z bukietami też dostałam oczopląsu. Duże kwiatki, czy małe? Bukiet wysoki, krótki, czy zwisający? Biały, czy kolorowy? Skromny i delikatny, czy ma walić po oczach, żeby te wszystkie Lidki dostały spazmów z zazdrości?
Kurczę, to ma być mój dzień. Drugiego ślubu nie planuję, wszystko ma być tak, żeby zaproszeni goście długo go wspominali. Uczciwie mówiąc, gośćmi się tak nie przejmowałam, jak moimi rodzicami i siostrzyczką. Mamuśka aktualnie odpoczywała na Ibizie i oznajmiła stanowczo, że pojawi się dopiero na ślubie. Siostrunia brylowała na kolejnym pokazie mody gdzieś we Włoszech, a tatko harował, żeby jego kobietom niczego nie zabrakło. Byłam na końcu jego listy, ale na kasę się załapywałam. Na wolny czas już nie. Kiedy tylko usiłowałam pobyć trochę z ojcem, moja siostrzyczka (wiedziona intuicją cwaniaka lub poinformowana przez mamuśkę) natychmiast zawieszała się na jego telefonie i, szlochając jak krokodylica, wyliczała nieszczęścia, które ją właśnie dotknęły. Trzeba przyznać, że miała na tym polu niezłe osiągnięcia. Paru narzeczonych odstawiła od piersi po zainkasowaniu drogich prezentów. Pierwszy mąż przeprowadził błyskawiczny rozwód, kiedy odkrył, że go zdradza. Przy drugim była już sprytniejsza i wyłudziła apartament w Rzymie plus sporą gotówkę. Podejrzewam, że i tak był zachwycony odzyskaniem wolności. Teraz miała trzeciego małżonka i już kombinowała, jak i na ile go skasować, bo domagał się dziecka. Idiota! Od tej cud piękności modelki, która traktowała siebie jak arcydzieło natury!
Nie miałam wyjścia. Ślub musiał być taki, żeby Beacie oko zbielało z zawiści. A mamuśce szczęka opadła ze zdziwienia, że potrafię się obyć bez jej światłych rad.
Suknię wybrałam sama z markowego katalogu, który ostatnio zwinęłam Beacie, kiedy przypadkiem trafiłam na nią podczas odwiedzin w rodzinnym domu. Żadna beza, żadne falbanki. Była tak prosta i skromna, że zakochałam się w niej od razu. Najchętniej przyszyłabym sobie metkę na tyłku, żeby obie moje rodzinne megiery plus tutejsza Lidka mogły zobaczyć markę. Dwie pierwsze miałyby od razu zepsutą całą imprezę, bo oczywiście za kreację zapłacił tatko. Wyglądał nawet na zadowolonego. Chyba dlatego, że już nie będzie musiał mnie sponsorować. Wrodziłam się w niego. Lubiłam mieć własną kasę, a nie grzebać w cudzym portfelu.

Była sobota. Z kwiaciarni wychodziłam radosna jak skowronek, bo w końcu podjęłam decyzję w sprawie bukietu – drobniutkie białe storczyki oplecione jedynie wiotkimi gałązkami asparagusa . Skromne i spływające w dół. Druhna, na którą poprosiłam kuzynkę Jerzego (moja siostra dała znać, że może łaskawie uczynić mi ten zaszczyt i nawet zadysponowała wiązankę dla siebie), miała mieć taki sam. Uznałam, że będzie pasował do nas obu. Nie grzeszyłyśmy gabarytami.
Miałam zrobić po drodze do domu zakupy, ale po drugiej stronie ulicy dojrzałam otwarty barek z kanapkami i poczułam wilczy głód. Zabiłabym za korniszona.
Zlekceważyłam zaparkowany w pobliżu samochód i pognałam na żerowisko. W środku dotarły do mnie niebiańskie zapachy i nawet pokaźna kolejka mnie nie zniechęciła. Obsługa była sprawna. Odebrałam swoje zamówienie, usiadłam w ogródku przy stoliku i z apetytem zabrałam się do konsumpcji. Jadłam tak zachłannie, jakby mnie głodzono od tygodnia. Popiłam posiłek wodą mineralną i już miałam wstać, kiedy poczułam, że dzieje się coś dziwnego. Ulica zafalowała mi przed oczami niczym wzburzone morze. Oho – pomyślałam w panice – zaraz zemdleję! Ale plama!
Nim zdążyłam się zdecydować, usłyszałam nad sobą zatroskany głos:
- Źle się czujesz? Co z tobą, dziecko?
Na moim czole wylądowała zwilżona wodą z butelki chusteczka, a po chwili poczułam cudowny powiew. Z wysiłkiem otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą przyszłą teściową, która z dużym zaangażowaniem wachlowała mnie gazetą. U jej stóp leżały porzucone torby z zakupami, na które w ogóle nie zwracała uwagi.
- Lepiej? To pewnie ten upał… Możesz wstać, Irminko?
Patrzyłam na nią jak cielę na malowane wrota i zastanawiałam się niemrawo, skąd się tu wzięła.
- Wracam z zakupów – uśmiechnęła się z ulgą i usiadła obok. – Widzę, że ci kolory wracają. Blada byłaś jak ściana. Odprowadzić cię do domu?
- Mam tu samochód – wymamrotałam i poczułam się nieco pewniej, bo słabość minęła. – Mogę panią podwieźć – zaproponowałam z przymusem.
- Bardzo chętnie – wyraźnie się ucieszyła. – Zwykle Jurek robi zakupy, ale dziś akurat pojechał do właściciela tego lokalu, który wynajmujecie na wesele. Chce się upewnić, czy wszystko będzie według ustaleń. Wziął ze sobą listę gości…
Piknęło mnie w środku. No, proszę. Mamusię to ma czas wozić na zakupy, a z zaproszeniami to sama się musiałam męczyć.
Zacisnęłam zęby i wycedziłam:
- To chodźmy. Tam zaparkowałam – machnęłam ręką w stronę ulicy.
Przez całą drogę coś do mnie mówiła, ale tylko odmrukiwałam, bo pęczniała we mnie coraz większa uraza. Chciałam jak najszybciej pozbyć się niechcianej pasażerki, wrócić do domu i w spokoju przemyśleć dalszą strategię. Jednak, kiedy skręciłam w boczną uliczkę, przy której stała kamienica Adeli, zatrzymałam się gwałtownie, nie bacząc na nic, wyskoczyłam zza kierownicy, jakby mnie furie ścigały i, padłszy na kolana przy kratce ściekowej, pozbyłam się smakowitego posiłku.
- Chodź ze mną – w głosie Adeli była stanowczość, gdy wzięła mnie pod ramię i pomogła wstać. – Nie puszczę cię w takim stanie. Zamknij samochód i chodź.
Było mi wszystko jedno. Czułam się jak pralka po wirowaniu. Wszystko we mnie dygotało, a nogi miałam jak z waty. Potulnie dałam się zaprowadzić do mieszkania. Adela usadziła mnie w fotelu, pomknęła go kuchni, a po chwili wetknęła mi w dłoń filiżankę jakiegoś napoju.
- Herbatka imbirowa – wyjaśniła, widząc moją niepewną minę. – Pij bez obawy. Dobra jest na mdłości.
- Rany boskie! Coś mi zaszkodziło! Nie mogę teraz chorować! Przecież tyle mam na głowie! – jęknęłam z pretensją nie wiadomo do kogo.
Przyszła teściowa przyjrzała mi się z niepokojącą uwagą i coś błysnęło w jej oczach. Jakby ulga i uciecha.
- Zaczekaj tu chwilę – poleciła. – Zaraz wrócę.
No, super – pomyślałam ze złością. Ja tu zdycham, a ona… Może ma nadzieję, że ślub się odwlecze? W życiu! Nawet, gdybym miała do ołtarza leźć na czworaka, nie zrobię jej tej przyjemności. Przy okazji uchronię Jerzego przed zakusami Beaty, bo nie miałam wątpliwości, że moja siostrzyczka puszczona luzem dopadnie go jak kleszcz. Tylko po to, by zrobić mi na złość. O, nie. Beata zobaczy pana młodego dopiero w kościele!
- Chodź, Irminko! – Adela wpadła do mieszkania jak burza i wyciągnęła do mnie rękę. – Tu obok mieszka mój znajomy doktor. Prowadzi też praktykę domową. Przyjmie cię od razu. Po co masz się zamartwiać… No, chodź, dziecko.
Tak mnie zaskoczyła, że poszłam bez słowa. Na widok sprzętu w gabinecie pana doktora osłupiałam i najchętniej bym od razu uciekła, ale misiowaty facet w białym kitlu z uśmiechem wepchnął mnie za parawan i zamknął drzwi.


Kiedy wyszłam z gabinetu, wyglądałam chyba jak ogłuszona. To pan doktor obwieścił dobrą nowinę przyszłej babci. Rany, jak ona się rozjarzyła! Jakby milion w totolotka wygrała.
Zaholowała mnie na górę, ulokowała na kanapie z poduszką pod głową i powtarzała jak katarynka:
- Będę babcią! Boże, jak się cieszę! Irminko, jak ja się cieszę!
W tym momencie dotarło do mnie, że ciąża równa się przytycie. Poderwało mnie. Rzuciłam Adeli spojrzenie dorzynanego cielęcia i uderzyłam w histeryczny lament.
- Nie wejdę w sukienkę! – wyłam. – Będę haftować przed ołtarzem! Całe wesele spędzę w kiblu, a Beata mi odbije Jerzego!
- Co za Beata? – zainteresowała się ostrożnie Adela.
No i opowieść poleciała Niagarą. Po godzinie moja przyszła teściowa była już doskonale zorientowana w moich rodzinnych układach, a ja ucichłam, zaryczana, napuchnięta i wyczerpana.
- Nie martw się na zapas – pogładziła mnie po głowie. – W zasadzie powinnam się obrazić w imieniu Jurka, ale ci wybaczę, bo jesteś w ciąży, a hormony są bezlitosne… Irminko, pogoniłam Lidkę, poradzę sobie i z Beatą. Choć nie wydaje mi się, żebym musiała. Mój syn nie przepada za kobietami, które uganiają się za łupem… No, no. Nie miałam pojęcia, że twoja rodzina jest tak dobrze sytuowana. Nigdy o nich nie mówiłaś…
- Sama na siebie pracuję! – nadęłam się. – A Jerzy żeni się ze mną, a nie z moją rodziną!... Zaraz… - złapałam ją za rękę. – Dlaczego Lidkę? Co zrobiła?
- Upatrzyła sobie Jurka na męża – Adela wzruszyła ramionami. – Gdyby się kochali, nic bym nie mówiła, ale… Widzisz, ja Lidkę znam od dzieciaka. Za wszelką cenę chce się wyrwać z domu, bo jej siostry już zamężne i tylko ona została. Wytypowała sobie kandydatów i zaczęła od Jurka. Tyle, że źle zaczęła. Nachodziła go w domu, wydzwaniała do pracy, nigdzie nie mógł wyjść, żeby na nią nie wpaść. Odmowa do niej nie docierała, więc pogadałam z jej matką i w końcu dała mu spokój.
Kiedy do mnie dotarła cała perfidia „dobrych rad” Lidki, zrobiło mi się cholernie wstyd. Przysięgłam sobie w duchu, że nigdy nie dam teściowej powodów do narzekań. I słowa dotrzymałam. Nasz dziesięcioletni Rafał i siedmioletnia Ada uwielbiają babcię Adelę.

Ślub był piękny. Suknię niewidocznie dla niewtajemniczonych poszerzyła przyjaciółka teściowej, fantastyczna krawcowa. Tatko dał nam w prezencie ślubnym akt własności parceli, którą kupił dla nas na obrzeżach miasteczka. Moja siostra, mimo efektownego makijażu, wyglądała jak zmora (cóż za radość dla oczu), bo we Włoszech był strajk na lotniskach i przyleciała w ostatnim momencie, zaś moja mamusia pozieleniała na wieść, że zostanie babcią i straciła ochotę na pomiatanie resztą gości. Kościół kipiał od białych kwiatów, a Lidka zgrzytała zębami, patrząc na uszczęśliwioną Adelę i Jerzego, który nie mógł ode mnie oderwać wzroku. Tyle przyjemności w jednym pakiecie.
A nauczka mi się przydała. Staram się nigdy nie oceniać nikogo, dopóki go dobrze nie poznam.

1 komentarz:

  1. Otóż to, zbyt często oceniamy ludzi nie znając ich naprawdę, wierząc w to co podszepną "życzliwi".

    OdpowiedzUsuń