poniedziałek, 23 grudnia 2013

Karolina Wilczyńska zdradza tajemnice czerwonych śledzi...

Podaję przepis na czerwone śledzie (tak nazywamy je w rodzinie, w odróżnieniu od „śledzi białych”, na które przepis jest pilnie strzeżoną rodzinną tajemnicą od pokoleń, więc go zdradzić nie mogę).

Przygotowujemy filety śledziowe (ja myję i moczę kilka godzin w mleku – wtedy są miękkie i nie tak słone), kroimy w kawałki wielkością odpowiadające gustom gospodyni lub rodziny.
Cebulę kroimy w półtalarki (ilość również zależna od upodobań, ja kroję dużo, bo rodzinka potem chętniej się nią zajada niż śledziami) i smażymy na oleju aż będzie miękka (uwaga! miękka i szklista, a nie przypalona!).
Do cebuli dodajemy koncentrat pomidorowy i nieco ketchupu pikantnego. Tu też ilości nie podam. Zalecam próbować i nie przesadzać, żeby nie było zbyt „koncentratowe”. Dusić to z cebulką jeszcze kilka minut (powiedzmy 3, a jak się wam spieszy to i 2 wystarczą). Odstawić do wystygnięcia.
Gdy wystygnie, pomieszać ze śledziami i włożyć do lodówki. Powinno się „przegryzać” kilka godzin, choć ja uważam, że najlepsze jest następnego dnia (gdy robię wieczorem). Niestety rzadko udaje mi się skłonić siebie i domowników do tak długiego czekania.
Zdjęcia nie mam, bo kto by tam myślał o aparacie, gdy taka pychota na stole .
Przepis jest prosty, bo nie lubię długiego stania przy kuchni, ale zaręczam, że śledzie są palce lizać i śmiało będziecie mogli powiedzieć, że spędziliście w kuchni cały dzień przygotowując z pietyzmem tę potrawę. A fryzura, makijaż i pomalowane paznokcie zrobiły się same Wesołych Świąt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz