sobota, 1 marca 2014

Z kamerą wśród elfów, czyli co mi podpowiedziała Christie Craig Hunter


Nie jestem wielkim miłośnikiem ani znawcą romansu w wersji klasycznej. Licznych ostatnio mutacji tego gatunku też nie czytam z jakimś wielkim upodobaniem. Z drugiej strony popularność i powstawanie nowych odmian świadczy o żywotności tego rodzaju opowieści... a dla pisarza wszystko co cieszy się zainteresowaniem czytelników jest szalenie interesujące. Z tego powodu ciekawość co jakiś czas skłania mnie do sięgnięcia po nieznaną mi wcześniej wersję historii o romantycznej miłosci. Ponieważ Portal "Książka zamiast Kwiatka" objął patronatem Urodzoną o północy pani C.C. Hunter - po prostu skorzystałem z okazji wchodzącej w ręce.
Powiedzmy sobie brutalnie, że z przyrodniczego punktu widzenia romans to historia dobierania się w pary.
Czy opowiemy o wielkiej pogoni niedźwiedzia za niedźwiedzicą czy wymianie listów miłosnych na dworze Ludwika Kilkunastego, będzie to zawsze i wciąż historia z przewidywalnym finałem. Naturalnie - opowiadana na coraz to nowe sposoby, z tym, że styl opowiadania wynika głównie z potrzeb czytelnika, dla którego powstaje historia.
Muszę tak postawić sprawę, gdyż bardzo często krytycy traktują tę czy inną powieść lekceważąco, "bo to kolejny romans".
Ano, jak by romans zasługiwał na lekceważenie, to by nie był tak trwałym składnikiem kultury literackiej.
Kłopot polega głównie na tym, że tak ważny gatunek obfituje we wszelkie utwory a co za tym idzie: prawem wielkich liczb - również w knoty. Gdy temat i finał opowieści mamy określony precyzyjnie przez biologię, to jego wyczerpanie jest kwestią czasu... i pisarze uprawiający go muszą coś w tej sprawie wymyślić. Nie przypadkiem Heinrich Heine powiedział: Kto pierwszy nazwał kobietę różą, był poetą. Kto to powtórzył, był cymbałem.
Pogoń za oryginalnością ma niejedno imię - zazwyczaj rzesza pisarzy podąża śladem tego, który wynalazł jakąś nową formułę dla odwiecznej opowieści. W naszych czasach rzecz się skomplikowała, bo najpierw takiego wynalazcę eksploatuje telewizja, a naśladowcy idą dopiero za modą stworzoną przez seriale... Najwyraźniej nawet w dziedzinie kopiowania nie potrafimy już obyć się bez pośredników... Dzięki telewizji i nieustannemu bombardowaniu modnymi zastępczymi problemami współczesnego świata wzrosła różnorodność używanych wątków... i poczucie zagubienia wśród czytelników. Tak właśnie narodził się paranormal romance... i moda na miłość międzygatunkową.

Ale co to ma wspólnego z Urodzoną o północy?
Powieść Cristie Hunter doskonale wpisuje się w poetykę a przy tym nie traci walorów dobrze napisanej historii o dorastaniu - a zatem aż się prosi o etykietkę "jeszcze jednego romansu".
No to przylepmy tę łatkę i zobaczmy, co z tego wynika?
Na początek bądźmy złośliwi wobec elementów "paranormal".
Wierzenia wampiryczne stanowiły istotny składnik religii na całej Słowiańszczyźnie - jeszcze w średniowiecznym Krakowie zdarzało się sporo pochówków wampirycznych. Poszczególne elementy składające się na autentyczne ludowe wyobrażenie wampira udało się naukowcom rozszyfrować... wygląd i wiele z zachowań wampirów pochodzi od rzadkiej odmiany porfirii, paskudnej choroby, która zmusza człowieka do unikania słońca i znacznie zmienia jego wygląd, ma też między innymi fatalny wpływ na psychikę.
Zastanówmy się... czy prawdziwy wampir może stać się bohaterem serialu TV?


Ta postać wymaga przetworzenia dla potrzeb telewizji, inaczej wywoła wymioty. A przecież to tylko chory człowiek, bez złych zamiarów wobec kogokolwiek.
Ze względu na nasze przyzwyczajenia film wymaga pewnej kosmetyki... i romans także. Filmowy wampir wygląda tak:


Czy nie jest zastanawiające, że MUSIMY przerabiać rzeczywistość w ten sposób, żeby coś o niej powiedzieć? Ciekawe o czym to świadczy....

Albo weźmy na warsztat wilkołactwo. Oprócz tysiącletnich bałkańskich, celtyckich i germańskich wątków opowiadających o przemianie człowieka w wilka mamy pochodzącą z XVI wiecznego Frankensteina (czyli dzisiejszych Ząbkowic Śląskich) opowieść o grabarzach zmieniających się w wilki, wywołujących zarazę i pożerających trupy... i całkiem realną, rzadką chorobę zwaną  hipertrichozą, która wywołuje między innymi porost twardych szczeciniastych włosów na całym cele.


Filmowe wilkołaki przez dłuższy czas ruszały się, jakby miały kile od szczotki wsadzone w nogawki i rękawy. Miało to emanować grozą... rzeczywiście zgroza ogarnia każdego na myśl o stumetrowym marszu  w usztywnionej odzieży, ale podczas oglądania filmu nikt nie stawia się w roli aktora odgrywającego główny czarny charakter.
Dopiero animacja komputerowa umożliwiła nadanie filmowym wizerunkom wilkołaka postaci chociaż trochę wilczej i budzącej grozę, wcześniej filmowcy musieli odwlekać aż do końca moment pokazania monstrum, inaczej zamiast nastroju zgrozy i napięcia budowali salwę śmiechu.
Można jeszcze wykazać, że elfy to stworki będące germańskim i przystojniejszym odpowiednikiem krasnoludków, przerobionym przez Tolkiena na potrzeby cyklu powieściowego i zerżniętym bezlitośnie przez setki naśladowców...
Wszystkie nie-ludzkie gatunki z kultury masowej można jeszcze długo wyśmiewać, to łatwe.  Tylko po co to robić? Dla zepsucia sobie i innym przyjemności z czytania?
Ze względów zawodowych rozmaite modne rekwizyty traktuję jako swoiste symbole i metafory, więc nie robi na mnie wrażenia to, że ktoś jest elfem, ktoś miłującym hemoglobinę wampirem a jeszcze inny - wilkołakiem.
Ale co kryje się za popularnością takich postaci, co wynika z ich pojawienia się w literaturze w nowej, modnej roli? Powieść Christie Hunter posunęła mi pewien ślad.
"Urodzona o północy" i cały cykl "Wodospady Cienia" zaczyna się od dynamicznego wprowadzenia w niezbyt ciekawą sytuację Kylie Galen - mniej więcej przeciętnej amerykańskiej nastolatki.
Przeciętność w jej wypadku oznacza:
1. codzienną cichą wojnę domową i rozwód rodziców,
2. brak poczucia przynależności do jakiejkolwiek grupy,
3. jedyną przyjaciółkę przypominającą pasożyta,
4. oschłą matkę uznającą psychologa za najlepsze lekarstwo na wszystkie problemy,
5. odejście z domu ojca - jedynego człowieka, który się nią przejmował,
6. odkrycie niewierności chłopaka...
7. ...oraz faktu, że wszystkim chłopakom w głowie tylko seks...
8. ...w dodatku całkiem nieudana impreza u kolegi zakończyła się nalotem policji, znalezieniem narkotyków u większości imprezowiczów i odesłaniem na obóz resocjalizacyjny dla trudnej młodzieży.
Christie Craig Hunter wprowadza nas w świat Kylie Galen według recepty Hitchcooka: na początku eksplozja, dalej akcja rozwija się zgodnie z regułami gatunku, czytelnik dostaje dobrze opowiedzianą historię, na którą liczył...  zaś zadzierający nosa krytyk może do woli naśmiewać się z konwencji paranormal romance.
A ja czytałem z dużą przyjemnością i zadawałem sobie pytanie: czy jest coś śmiesznego w sytuacji Kylie Galen? A może komuś wyda się bardzo nieprawdopodobne, że dziewczyna widzi duchy a z tego powodu matka wysyła ją do psychologa na terapię? Kto chce się pośmiać z dziewczyny, która z ulgą przyjęłaby informację, że to ona zwariowała a nie świat wokół niej?
A może  kogoś śmieszy poczucie zagubienia i samotność młodych ludzi wtedy, gdy najbardziej potrzebują wsparcia ze strony bliskich? Albo relacje międzyludzkie sprowadzające się do wykorzystywania "przyjaciół" w potrzebie i zapominania, gdy to oni potrzebują pomocy?
Czy standardowym wątkiem romansowym są rodzice wypychający dziecko do specjalistów od chorób wydumanych wtedy, gdy wszystkie poważne problemy załatwiłaby zwykła szczera rozmowa a przynajmniej świadomość, że w razie potrzeby jest z kim porozmawiać?
"To tylko jeszcze jeden romans" możemy sobie powiedzieć... ale co powiemy na wieść, że przez ćwierć wieku miliony dzieci leczono farmakologicznie na ADHD a w końcu okazało się, że ta choroba nie istnieje, została wymyślona dla zysku przez cwaniaka współpracującego z koncernami farmakologicznymi...

Konwencja romansowa obfituje w naiwne historyjki, czasem jednak zdarza się autor, który potrafi upchnąć w tle całkiem poważne problemy. Tak naprawdę w Urodzonej o północy ta drugoplanowa obyczajowa warstwa jest... realistycznie obyczajowa i całkiem serio.

Pozostaje pytanie: jaki świat sobie stworzyliśmy, skoro bycie wampirem wydaje się całkiem atrakcyjną alternatywą w porównaniu z własną rodziną? O czym świadczy fakt, że dzieciaki z normalnych rodzin chętnie porzucą swoje środowisko i w zamian za akceptację przyłączą się do najdziwaczniejszych grup?
Jeśli popatrzeć na modę na paranormalne romanse w  kulturze masowej jak na przenośnię opisującą nasze czasy, paranormal romance przestaje być zwykłym czytadełkiem, staje się pewną metaforą naszych czasów. Zresztą romans zawsze był swego rodzaju zapisem marzeń o życiu idealnym - jako taki mówi więcej o ludziach z danej epoki niż poglądy ówczesnych filozofów czy naukowców.
Ale obraz naszego świata na tej podstawie jest trochę przerażający.

Wątpię, żebym wpadł na te całkiem ponuro-poważne obserwacje, gdyby Urodzona o północy opierała się bardziej na telewizyjnej modzie niż autentycznym talencie do opowiadania o ludzkich problemach.

4 komentarze:

  1. Ja myślę, że hrabia Darcula przewraca się w grobie na myśl o kierunku ewolucji jego gatunku. Zastanawiałam się nad książką, ale widzę, że lepiej czas spożytkować na coś innego

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka jest niezła. Zależy oczywiście, co kto lubi, bo to jest paranormal romance a nie horror, czyli więcej uwagi poświęca relacjom osobistym niż typowej akcji. Ale właśnie te osobiste wątki są pokazane bardzo fajnie i bez przesłodzenia. Gdyby nie innogatunkowość części bohaterów byłaby to dobrze napisana powieść obyczajowa, nie tylko dla młodzieży... ale właśnie dla poważniejszych czytelników.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawe spostrzeżenia. Na książkę chyba się nie skusze, bo już mam trochę dosyć "paranormali", ale nigdy nie patrzyłam w ten sposób na ten gatunek i jego podprogowe przesłanie. Dziękuję za interesująca perspektywę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wciągająca rzecz, zdaje się dużo więcej niż recenzja. Przyznaję -nie przepadam za paranormal, ale romance czemu nie, zwłaszcza że popieram zdanie iż to niesłusznie lekceważony gatunek.

    OdpowiedzUsuń