Patrycja i ja zaraz
po skończeniu ASP postanowiłyśmy założyć dwuosobową firmę.
Robiłyśmy ozdobne zaproszenia, kartki okolicznościowe, a od czasu
do czasu dostawałyśmy zlecenia na ilustrowanie książeczek dla
dzieci. Nie było źle, radziłyśmy sobie.
Obie miałyśmy
dosyć skomplikowane relacje rodzinne. Pati trwała w nieustannym
konflikcie z matką, którą drażniła obecność w domu ślicznej i
w dodatku młodej córki. Mnie też nie było słodko. Rodzina
chciała mnie jak najszybciej wydać za mąż, bo siostra spodziewała
się dziecka i oczekiwała, że zajmie ono mój pokój. Uznałyśmy,
że mamy tego dosyć i postanowiłyśmy wynająć mieszkanie. Kiedy
podliczyłyśmy kasę, miny nam zrzedły.
- Wiesz, co? –
oświadczyłam z determinacją. – Znajdziemy sobie lokum, nawet
gdybym miała stanąć na głowie. Wiem! Jak Bożena chce, żebym jej
pokój zwolniła, niech się dołoży do tego interesu! Za darmo nic
w przyrodzie nie ma!
- Zapomnij, Ewa –
skrzywiła się Patrycja. – Twoja siostra jest skąpa jak Szkot.
- Wiem. Ale, jak się
pożali rodzicom, wysupłają ostatni grosz, żeby się mnie pozbyć
– stwierdziłam. – A wiem, że mają trochę na koncie. W
poprzednim sezonie wszystkie pokoje były zajęte, a na ten już mają
prawie komplet. – Moi rodzice prowadzili pensjonat, który w
przyszłości miała przejąć Bożena z mężem.
Patrycja zamyśliła
się na chwilę, po czym w oku jej błysnęło.
- Jak ty, to i ja –
oznajmiła stanowczo. – Dwie wredne szantażystki… Powiem matce,
że jak mi da kasę, zniknę jej z oczu raz na zawsze i będzie mogła
udawać młodą laskę bez obciachu. Podejrzewam, że pójdzie na to
bez namysłu.
Matka Patrycji miała
butik z ciuchami, a poza tym zajmowała się głównie polowaniem na
odpowiednio bogatego męża. Nie wiem, czemu tak się upierała przy
tym bogactwie. Sama też biedna nie była.
Nasza podstępna
akcja zaowocowała tym, że zebrałyśmy nawet pokaźną sumę.
Zaczęłyśmy przeglądać ogłoszenia i ze spisem wyruszyłyśmy na
poszukiwania. Rany, nie miałam pojęcia, że to będzie takie
zniechęcające. Pierwsze mieszkanie, które obejrzałyśmy, składało
się z zaniedbanego pokoju i ślepej kuchni. Baba sprawiała
wrażenie, że pokazuje nam królewski apartament i była oburzona,
kiedy parsknęłyśmy śmiechem, słysząc cenę, jaką sobie
wymyśliła. Kolejne było trzypokojowe, ale wyglądało jak melina i
sąsiedztwo było nieciekawe. Odpuściłyśmy.
W ciągu tygodnia
obejrzałyśmy chyba z dziesięć lokali. Zniechęcały nas albo ich
stan, albo cena. Powoli zaczynałyśmy wątpić, czy uda nam się coś
znaleźć.
Któregoś dnia
siedziałyśmy w małym barku nad filiżankami czekolady, która
miała nam poprawić nastrój i beznadziejnie przeglądałyśmy
ogłoszenia o sprzedaży nieruchomości.
- Hej, Pati! Tu
jeszcze nie byłyśmy! – pokazałam przyjaciółce wciśnięte
pomiędzy dziesiątki innych ogłoszenie. – Nie ma nic o metrażu,
ani adresu, ale podali numer komórki! Dzwonimy?
- Pewnie znowu
jakieś gówno za cenę pałacu – Patrycja niemrawo wzruszyła
ramionami. – Cholera, co za kraj. Łatwiej założyć firmę niż
znaleźć przyzwoite lokum… Dzwoń, jak chcesz.
Zadzwoniłam i
umówiłam się na spotkanie za godzinę.
Mieszkanie było
niesamowite. Składało się z dwóch sypialni i salonu, łazienki i
nowocześnie urządzonej kuchni. Pełno w nim było antyków, a
dodatkowo miało wychodzący na pobliski park balkon. Byłyśmy
oczarowane, ale w głębi duszy obie wiedziałyśmy, że nie stać
nas na takie luksusy. Powiedziałyśmy to wprost miłej kobiecie w
czerni, która nas oprowadzała.
- To mieszkanie po
mojej mamie. Zmarła dwa miesiące temu i zapisała mi je w spadku.
Brat jest wściekły, bo liczył, że on je dostanie. Same antyki
warte są majątek. Ale ma firmę po ojcu, a wobec mamy nie był
specjalnie opiekuńczy, więc nie mam zamiaru mu tego oddawać. Ja z
kolei mieszkam we Włoszech i mogę tu najwyżej przyjeżdżać raz w
roku… Umówmy się tak: będą mi panie płacić tyle, ile mogą, a
w zamian obiecacie, że zadbacie o wszystko, dobrze? Przeważnie nie
mylę się w ocenie ludzi, a panie wyglądają na uczciwe.
Pierwszej nocy
poderwał mnie ze snu głośny łomot. Zaspana i rozczochrana
stanęłam w drzwiach swojego pokoju i zobaczyłam przerażoną twarz
Patrycji wychylającą się z drugiej sypialni.
- Ewa, włamywacze!
– wyjęczała cichutko, szczękając zębami. – Co robimy?
- Zamknij się w
pokoju, tchórzu, weź komórkę i w razie czego wezwij policję, a
ja sprawdzę – ziewnęłam, bo we włamywaczy nie bardzo wierzyłam;
drzwi wejściowe miały zamki jak skarbiec.
Zapaliłam światło
w największym pokoju, który przeznaczyłyśmy na salon i biuro
naszej firmy. Nikogo w nim nie było, tylko na podłodze leżał
średniej wielkości obraz. Musiał spaść ze ściany, co było
dziwne, bo osobiście stwierdziłam, że hak pozostał na swoim
miejscu, a zawieszka nie jest zerwana. Podniosłam obraz i
przyjrzałam mu się z zainteresowaniem. Przedstawiał uśmiechniętą
smutno kobietę w średnim wieku, a namalowany był w owalu, jak
stare portrety, które oglądałyśmy w restaurowanych dworkach.
Zwróciłam na niego uwagę już wcześniej, bo fascynowała mnie
twarz modelki. Właścicielka wyjaśniła, że to portret jej matki.
- No, kochana –
szepnęłam, powstrzymując ziewanie – nie jesteśmy tu intruzami.
Podpisałyśmy umowę i mamy zamiar jej dotrzymać. Nie rób nam
więcej takich niespodzianek.
Powiesiłam obraz na
ścianie, uspokoiłam Pati i kropnęłam się spać.
Następnej nocy
miałyśmy powtórkę z rozrywki. Tym razem przynajmniej Patrycja nie
panikowała, tylko od razu poszła do salonu i zawiesiła obraz z
powrotem.
Po tygodniu byłyśmy
już tak wytresowane, że budziłyśmy się same na moment przed
łomotem. Ciągle byłyśmy niedospane i w końcu Pati się
zbuntowała.
- Ewka! Musimy coś
z tym zrobić, bo ja już nie daję rady! Może ją po prostu
zdejmiemy ze ściany i postawimy na podłodze? Nie chce wisieć, to
nie!
Tak zrobiłyśmy,
ale w nocy znów poderwał nas rumor. Kiedy obie wpadłyśmy do
salonu, obraz leżał na podłodze.
- Czego ty od nas
chcesz, kobieto?! – jęknęła Patrycja bezradnie. – Przecież
nie demolujemy ci tych twoich antyków!
Usiadłam na
podłodze i jeszcze raz z uwagą przyjrzałam się portretowi.
Najwyraźniej kobieta na nim namalowana usiłowała zwrócić na coś
naszą uwagę. Odwróciłam obraz plecami i dostrzegłam, że coś
wystaje zza ramy. Pociągnęłam delikatnie i wydobyłam złożoną
kartkę.
- Tu coś jest,
Pati! – głos mi się łamał z emocji. – Myślisz, że mamy
prawo zajrzeć?
- Pewnie! –
zaintrygowana Patrycja przysiadła obok mnie. – Po tych wszystkich
nieprzespanych nocach należy nam się jakieś wyjaśnienie!
Ostrożnie
rozłożyłam papier i przeczytałam na głos:
- Oświadczam
stanowczo, że jestem przy zdrowych zmysłach. Od kilku tygodni czuję
się coraz gorzej, a teraz zrozumiałam, że moje samopoczucie
pogarsza się po każdej wizycie syna. Jestem pewna, że mnie truje,
ale nie potrafię tego udowodnić. Do znalazcy tego listu mam prośbę.
Zegar szafkowy w salonie ma schowek. Proszę nacisnąć trzeci liść
zdobienia na dole, licząc od prawej, a paczkę, która znajduje się
w skrytce wraz tym listem dostarczyć do mecenasa… Kurcze, Pati, co
to ma być?! Czuję się, jakbym grała w filmie sensacyjnym!
- Tu jest numer
telefonu i adres – Patrycja pokazała palcem i rozejrzała się po
salonie. – Ewa! To o tym zegarze ona pisze! Zobacz! Sprawdźmy, bo
inaczej nie uwierzę!
Istotnie, po
otwarciu skrytki ukazała się naszym oczom zawinięta w papier
pakowy i związana starannie sznurkiem paczuszka wielkości
niewielkiego pudełka. Wyjęłyśmy ją, używając do tego celu
rękawic do garnków, bo bałyśmy się, że zostawimy swoje odciski.
Nie odważyłyśmy się jej otworzyć. Z emocji nie spałyśmy już
do rana, a o godzinie, która wydawała nam się przyzwoita,
zadzwoniłam do mecenasa. Nie wydawał okrzyków niedowierzania,
tylko od razu kazał nam przynieść wszystko do siebie. Od razu też
obiecał, że nie będziemy przez nikogo przesłuchiwane.
Po dwóch tygodniach
mecenas złożył nam wizytę i wyjaśnił, że w paczce była
bombonierka, a w niej czekoladki, które nafaszerowano arszenikiem.
Policja już wszczęła śledztwo..
Wszystko skończyło
się dobrze. Wyrodny synalek poszedł siedzieć, a my odzyskałyśmy
spokój i zaprzyjaźniłyśmy się z Ireną, która przed powrotem do
Włoch przedłużyła nam umowę najmu na dziesięć lat. A i firma
powolutku nam się rozkręca. Obie z Patrycją uważamy, że to
rewanż naszego ducha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz