ANNA KLEJZEROWICZ
Moi
Rodzice byli maniakalnymi górołazami, więc od najmłodszych lat
uparcie wozili mnie w góry, głównie w Tatry – polskie i
słowackie. I tak mi już zostało na długie lata.
Odkąd
skończyłam 15 czy 16 lat, w Tatry jeździłam już sama, a raczej z
przyjaciółką Lucynką (oj, rozrabiałyśmy tam, cud, że do tej
pory żyjemy), następnie z chłopakiem, obecnym mężem zresztą:
Potem
przez kolejne długie lata kupą, w gronie rodzinno-przyjacielskim, w
Tatry oraz Bieszczady:
Ponieważ
mój Ojciec pływał, więc po drodze jakaś Grecja albo Tunezja się
czasem zdarzyły. Na zdjęciu Tunis, meczet chyba. Uwaga, kozioł
pluszowy (grający), a w klatce trzymanej przez tego mniejszego
przebierańca siedział drewniany ptaszek, który też "śpiewał".
Muzyka wykonywana przez obie kukiełki była raczej... kocia. Większy
przebieraniec to Tata, ten drugi: niżej podpisana w wieku 14 lat.
Obecnie
nie za bardzo mam czas na wyjazdy, wakacje spędzam więc w
najbliższej okolicy: czasem na jeziorze, chętnie na rowerze, w
lesie lub po prostu we własnym ogrodzie. Nie narzekam, bo całkiem
ładnie mam dookoła, nie muszę już szukać dodatkowych atrakcji. W
ogrodzie, w okolicznościach sielskiej przyrody, w towarzystwie stada
kotów i jeży, obmyślam swoje krwawe intrygi i zbrodnie. Może to i
dość perwersyjne, ale… cóż, taka praca, a jaka praca – takie
wakacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz