Góra
Podchodziłem
do niej z szacunkiem, nie przez jej wysokość czy stromość,
chociaż to też – urwisko na kilkaset metrów robi wrażenie. Ale
przecież nie tamtędy bym wchodził. Nie, po prostu kolana czasem
bolą i zastanawiałem się, czy warto szurać w górę na górę :)
Jednak
kusiła swoim majestatem.
No
i skusiła, chociaż na swoich warunkach. Bo najpierw było tak.
Później mgła się
rozwiała, pogoda zrobiła lepsza, wiedziałem jednak, że nie ma sensu iść, bo co to za frajda
przepychać się w tłumie, a co gorsza – stać w kolejce, żeby
wejść na platformę szczytową.
Nieee...
Za
to następnego dnia bladym świtem wyzwałem ją na pojedynek. Ludzie
przekręcali się jeszcze na drugi bok, a ja już ruszyłem w trasę,
słuchając ptaszków, kłaniając się owcom obok schroniska,
słuchając ich dzwonków i mamrocząc klątwy do swoich kolan, żeby
mi nie wycięły żadnego numeru, że jak co, to niech się
wstrzymają z bólami do zejścia. Przy śniadaniu mogą zacząć
łupać. Zgadzam się na cały dzień strzykania. Podpiszę cyrograf
z tygodniem dokuczliwych bólów. Ale teraz mają sprawować się
grzecznie.
Wkroczyłem
wreszcie w wąwóz u podnóża góry i... utonąłem w zachwycie. To
jest bajkowa trasa, chociaż środkowy odcinek stanowi wyzwanie,
o ile nie jest się niespiesznym turystą,
tylko człowiekiem nielubiącym tłumu na szczycie. Narzuciłem sobie
niezłe tempo, już nie mamrocząc do swoich kolan, tylko okrzykami
zachęcając je do większego wysiłku :)
Widząc
wystające tu i ówdzie wapienne skały, rozglądałem się także w
poszukiwaniu smoka.
Wreszcie
dotarłem najpierw do platformy widokowej,
a wkrótce na sam szczyt. Kolana wciąż akceptowały umowę, serce podobnie, a tylko zachwyt zapierał dech w piersi. Skojarzenie tego miejsca z utworami Sheparda z serii o Griaule’u stało się jeszcze silniejsze. Wapienne skały wyglądały z góry jak kości smoka z Teocinte, tak wielkiego, że nie sposób objąć go jednym spojrzeniem.
Pamiętałem
jednak, że i himalaistom zdarzało się mieć większe problemy z
zejściem niż wejściem. Zmęczenie, rozluźnienie, a jeśli prawe
kolano sobie zakpi ze mnie? Pogoda też zaczęła się zmieniać.
Chyba
jednak zawarłem z kolanami i Górą uczciwą umowę. Pozwolili mi
zejść, cieszyć się widokami, a nawet spotkać na swej drodze
strudzonego wędrowca.
Wrócę
tam wkrótce. Muszę. Magia kusi. Znów poszukam smoka pośród skał,
widoków, które będę przywoływać z wyobraźni, ilekroć tłum i
nadmiar betonu mnie przytłoczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz