Zdarzyło się to nie tak dawno temu i nie w odległej galaktyce, jak również nie w położonym na skraju lasu domku, lecz w środku Gdańska. Wydarzenie zaliczało się do tych z gatunku nie do przewidzenia, a gdyby ktoś opowiedziałby o tym Dominikowi, właścicielowi pięknego owczarka niemieckiego, spotkałby się z pełnym niedowierzania spojrzeniem. Przygoda miała miejsce w pewną majową sobotę, deszczową, bardzo nudną i zachęcającą do spędzenia całego dnia pod kołdrą.
Dominik poczuł się zaniepokojony. Do ułomków co prawda nie należał, ale żadnych akcji z mordobiciem w tle nie planował. Penetrując krzaki musiałby się liczyć z taką ewentualnością, suka już raz wystawiła w podobny sposób jakiegoś agresywnego pijaczka. Na wszelki wypadek rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu wsparcia, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo.
No dobrze, skoro tak ci na tym zależy, to sprawdzimy, co tam jest – poinformowała Czarną.
Suka, jakby na to czekała. Obejrzała się na pana, na lekko ugiętych łapach ostrożnie podeszła do krzaków i po krótkiej chwili wahania coś wystawiła. Dominik zaklął. O co jej chodzi? Jakieś zwierzę tam jest? Ale co pies może tak wystawiać w środku miasta? Nawet w parku? Nie zwracając uwagi na to, że cały czas pada, zdjął opadający na oczy kaptur, przykucnął przy psie i z głową na wysokości kolan usiłował sprawdzić, co jest pod krzakami. Wyciągnął rękę aby podnieść najniżej zwisające gałęzie, ale ostrzegawcze warknięcie powstrzymało ruch w połowie. Ki diabeł? Może lepiej wezwać policję albo chociaż straż miejską? I co? Powie żeby przyjechali bo pies pod krzakiem warczy i wbrew swoim obyczajom pozwala aby mu się futro zmoczyło? Przyjmą zgłoszenie, przyjadą, a potem okaże się, że Czarna wystawiała na przykład jeża. Nie ma rady, trzeba zaglądnąć.
Czekaj, musimy sprawdzić co tam jest, nie zeżre nas to od razu, nie? - spytał retorycznie psicę i wbrew jej wyraźnej niechęci zajrzał pod zwisające gałęzie – O ja pierdzielę! – wykrzyknął po chwili półgłosem i dodał ciszej jeszcze parę słów nieco mocniej podkreślających szalejące w nim emocje i ewidentnie nie nadających się do druku – Może jeszcze żyje?
Reakcja była w pełni uzasadniona, bo Czarna znalazła jakiegoś osobnika w poszarpanym i pokrwawionym ubraniu. Krzaki były gęste i ich liście dawały całkiem niezłą osłonę przed deszczem więc mężczyzna był prawie suchy. Dominik niepewnie wyciągnął rękę w stronę leżącego i trącił go w ramię z nikłą nadzieją, że brunatne plamy na ciuchach okażą się sokiem pomidorowym lub ketchupem, a facet się tylko zdrzemnął wracając z jakieś imprezy. Nadzieja okazała się płonna, mężczyzna ani drgnął. Nie bacząc na to, że tkwi w błocie, Dominik ukląkł i zastygł niezdecydowany, najwyraźniej brakowało mu trzeciej ręki. Żeby sprawdzić puls mężczyzny musiał chociaż częściowo wleźć pod krzaki, najwygodniej byłoby podeprzeć się na jednej ręce, a drugą sięgnąć w głąb, ale co z psem? Czarna była bardzo zainteresowana tym co się dzieje i nie miała najmniejszej ochoty ruszyć się z miejsca, ale mogła wleźć głębiej w krzaki żeby dokładnie obwąchać znalezionego mężczyznę. Dominik przełożył do lewej ręki i skrócił smycz, kazał psu warować i zajął się sprawdzaniem pulsu leżącego. Nie wyczuł go i już pomyślał, że psica doprowadziła go do zwłok, gdy mężczyzna otworzył oczy, coś niewyraźnie wymamrotał, przewrócił się na drugi bok i najwyraźniej zasnął. Pijak? A te brunatne plamy na ciuchach?
No i co teraz? Tak go zostawić nie możemy – Dominik jeszcze raz potrząsnął ramieniem faceta, ale ten ani drgnął.
Pogotowie czy policja? Chyba policja jeżeli uznają, że potrzebne jest pogotowie, to chyba sami ich zawiadomią? Dodzwonił się od razu, lekko spięty poinformował dyżurnego, że znalazł leżącego w krzakach mężczyznę, któremu jest nie wiadomo co, ale być może jest zakrwawiony.
Żyje?
Przed chwilą żył...
Dobra, niech pan czeka, zaraz podjedzie patrol.
Dominik rozejrzał się dookoła, wybrał drzewo, które dawało najlepsze schronienie przed deszczem i poganiając opierającą się sukę odszedł kawałek od krzaków. I pan i pies byli przemoknięcie prawie na wylot, ale nie było potrzeby stania w strugach deszczu, spod drzewa doskonale widzieli miejsce, w którym leżał facet. Czarna stała cały czas wpatrzona w krzaki, nie zwracała uwagi na nic innego, w pobliżu przeszedł jej osobisty wróg - terierka Wega, a sunia nawet jej nie zauważyła. Dominik zaczął się zastanawiać, co tak intrygującego dla psa jest w tym mężczyźnie. Może zapach krwi? Rozmyślania przerwało pojawienie się policjantów. Po krótkiej rozmowie z Dominikiem sierżant i posterunkowy podeszli do krzaków, żeby sprawdzić doniesienie.
Może pan tu podejść? - w głosie gliniarzy zadźwięczały jakieś dziwne nuty – Tu pan widział tego mężczyznę? – sierżant wskazał ręką odpowiednie miejsce.
No tu, a co?
Bo tu go nie ma – stwierdził lakonicznie posterunkowy.
Jak to nie ma? Przecież nie wyparował – zdenerwował się Dominik, tylko tego brakowało, żeby go posądzili o kawały.
Był, ale gdzieś poszedł. Jakaś kurtka po nim została i butelka po coli.
Cały czas patrzyłem...
Drugą stroną krzaków się przecisnął – zaraportował posterunkowy wracając z krótkiego zwiadu – Tam są połamane gałęzie.
To co teraz? Będziecie go szukać?
Damy znać patrolom, żeby zwróciły uwagę – postanowił sierżant.
On naprawdę nie wyglądał najlepiej – usprawiedliwiał się Dominik.
Całkiem możliwe, ale tak to już jest z pijakami, czasem wyglądają dużo gorzej, niż jest w rzeczywistości.
Rozmawiając z policjantami Dominik nie zwracał uwagi na psicę, ale gdy tylko mundurowi odjechali Czarna przypomniała o sobie ciągnąć pana w krzaki. Najwyraźniej było tam coś, co nie zwróciło uwagi policjantów, a co bardzo intrygowało psa.
No dobrze, pokaż co tam masz? - Dominik z niemałym trudem wcisnął się w krzaki za psem.
Psica warknęła krótko i bez specjalnej złości i wskazała nosem na jakąś szarą szmatkę utkniętą w wyższych rejonach krzaków. Dominikowi przyszło na myśl, że może zostawił to mężczyzna-który-zniknął i nie namyślając się sięgnął po przedmiot ręką. Przedmiot okazał się miękki, mokry i futrzasty.
Fuj, Czarna coś ty znalazła, zdechłego szczura?
Dominik już chciał odrzucić znalezisko ze wstrętem, ale spojrzało na niego zaropiałe oko. Zwierzątko najwyraźniej żyło. Pan i pies wyleźli z krzaków, które nie były najlepszym miejscem na oględziny i przyjrzeli się zwierzakowi. W mokrym, strasznie zabiedzonym i ledwo żywym stworzeniu dało się rozpoznać kota. A raczej kotka, bo maluch nie miał więcej niż trzy tygodnie, w każdym razie na tyle jego wiek oszacował Dominik. Czarna czujnie patrzyła na ręce pana nie przejawiając do małego żadnej wrogości, mimo że za kotami nie przepadała, delikatnie mówiąc.
Zabieramy go – zdecydował mężczyzna – Wrócimy do domu, zostaniesz, a ja z tym maluchem pojadę do weta.
Na dźwięk słowa „wet” Czarna ożywiła się i całym swoim psim jestestwem poinformowała, że do weterynarza to i ona się wybiera. Należała do tej nielicznej grupy psów, które lubią chodzić do psich lekarzy.
Ty też? Dobrze, ale i tak najpierw do domu, sprawdzimy gdzie mają dyżur – wyjaśnił psicy Dominik.
Po krótkim wahaniu schował kociaka do kieszeni kurtki uznając, że tam mu będzie najcieplej i najwygodniej i poganiany przez psa ruszył do domu.
Na widok kupki kociego nieszczęścia weterynarz natychmiast się ożywił i rozpoczął intensywną akcję ratowniczą. Okazało się, że maluch jest totalnie wyziębiony, przemoczony i zagłodzony i nie wiadomo jakim cudem jeszcze żyje. Czarna cały czas patrzyła mężczyźnie na ręce, jakby chciała skontrolować, czy nie zrobi kociakowi krzywdy.
Musi zostać u nas na jakiś czas, może dwa, trzy dni, może dłużej. Proszę poszukać mu domu w tym czasie, może pan coś znajdzie, bo szkoda takiego malucha do schroniska. Ja też popytam.
Czarna nie miała najmniejszej ochoty wyjść od weterynarza i Dominik zaczynał podejrzewać, że w krzaki od początku ciągnęła go do kociaka, a nie do leżącego tam mężczyzny. Znalazła sobie kotka? Własnego? Wszystko na to wskazywało, najwyraźniej odezwały się w niej jakieś instynkty opiekuńcze, ale żeby do kota? I dlaczego akurat do tego?
Chodź, idziemy do domu – psica ani drgnęła – No choć głupia, przecież tu nie zamieszkamy, mamy swój dom, no chodź.
Chyba pilnuje kociaka – zauważył wet – No idź z panem, idź. Kot musi zostać, jest chory – weterynarz tłumaczył psu, jak małemu dziecku.
Czarna, na obiadek idziemy – Dominik użył argumentu, który przeważnie działał.
Suka ożywiła się lekko, ale zaraz spojrzała znowu na klatkę z kociakiem.
Szary zostaje, przyjdziemy do niego jutro. No chodź! - Dominik pożegnał się z rozbawionym weterynarzem i lekko ciągnąc za sobą opierającą się sukę poszedł do samochodu.
Dopiero w domu zorientował się, że zdążył już nadać kotu imię. Czarna i Szary. Właściwie nie planował przygarnięcia kota, ale w sumie - czemu nie? Miejsca jest dosyć dla dwóch zwierzaków, a razem nie będą się nudziły. Ale co psicę napadło, żeby znaleźć sobie akurat tego kota? Pachniał inaczej? Może wydawał jakieś dźwięki niesłyszalne dla ludzi? Tak czy inaczej sunia uratowała malucha, bo według słów weterynarza, znaleźli go w ostatniej chwili. Właśnie, trzeba do niego zadzwonić żeby nie szukał już kociakowi domu.
To co? Będziemy mieli kotka? I nie będziesz go ganiała ze szczekaniem i warczeniem?
Na słowo „kotka” psica czujnie rozejrzała się dookoła a nawet podbiegła pod drzwi, sąsiedzi mieli kota, która czasem spacerował po klatce schodowej.
Musimy zrobić kotu miejsce do spania i kupić miseczki. Tylko nie wiem czym takiego malucha karmić – Dominik podzielił się wątpliwościami z sunią – Poza tym, musimy jeszcze przekonać panią do kociaka.
Żona Dominika była w delegacji i dobrze by było ją poinformować, że stan zwierzyny w domu ulegnie zmianie.
Sobota, która zapowiadała się tak paskudnie i sennie przekształciła się w dzień pełen niespodzianek i... dodatkowych zajęć. Po rozmowie z żoną Dominik pojechał do sklepu zoologicznego po rzeczy dla kota. Lista zakupów była całkiem spora, zaczynała się od żwirku a kończyła na zabawkach. Przy okazji i Czarnej trafiła się nowa piłka – jeżyk.
Kociak trafił do domu po czterech dniach. Jeszcze był słaby, ale ewidentnie odzyskiwał siły i nabierał animuszu. Na widok Szarego psica oszalała z radości. Wzięła kociaka w pysk i zaniosła na... kanapę. Najwyraźniej uznała, że skoro ludzie na niej siedzą, ona się wyleguje, kiedy tylko nikt nie widzi, to i Szaremu będzie tam dobrze.
Kot zadomowił się szybko i podporządkował sobie psa, któremu to najwyraźniej nie przeszkadzało. Obce koty Czarna nadal traktowała z wrogością, ale Szary to co innego - był jej osobistym kotem i należały mu się specjalne względy. Nie była też zazdrosna o kociaka, od razu uznała, że ma on prawo do wylegiwania się na kolanach pani i zabawy z panem. Dom Dominika stał się przykładem na to, że w razie konieczności pies i kot potrafią świetnie współpracować. Szczególnie wtedy, gdy w grę wchodziło zdobycie jakiegoś smakołyka. Przebiegało to mniej więcej w ten sposób: Szary namierzał gdzie pani zostawiła coś smacznego i czym prędzej gnał do Czarnej.
Nie śpij, obudź się, znowu zapomnieli schować! - mruczał podekscytowany.
No? Co tym razem? - Czarna otwierała jedno oko.
Nie wiem, ale ładnie pachnie! - Szary niecierpliwie trącał ją łapką.
Po zapachu nie poznałeś?
No mięso jakieś, ale takiego jeszcze nie jadłem! Pachnie super!
Takie stwierdzenie z reguły stawiało Czarną na nogi. Szary, z racji wieku, nie był jeszcze zbyt obyty w ludzkim jedzeniu, ale takiego kurczaka, albo łososia już próbował.
Sam nie mogłeś wziąć? - psica droczyła się z kociakiem.
No nie mogłem! Nie schowali, ale przykryli taki ciężkim metalowym czymś – tłumaczył się maluch.
To pokrywka – wyjaśniała ze znawstwem psica i szła do kuchni za kotem.
Co było dalej łatwo zgadnąć. Zwinność kota i siła psa robiła z tej pary świetnych „przestępców” niedających się złapać na gorącym uczynku. Mimo różnicy gatunków i wbrew powiedzeniu „żyją jak pies z kotem” Czarna i Szary stworzyli parę świetnie rozumiejących się przyjaciół żyjących w pełnej komitywie w niewielkim mieszkaniu w środku Gdańska.
Co dziwne, wał krzaków w parku już nigdy nie zainteresował Czarnej. Najwyraźniej tylko w ten jeden deszczowy majowy dzień coś ją tam przyciągnęło. Nie coś. Ktoś. Szary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz