sobota, 14 czerwca 2014

Gdy zwierzęta mówią ludzkim głosem… - Karolina Wilczyńska

Roman Podsiadło, jak każdy jamnik, lubił wygrzewać się na słoneczku. Nie od dziś wszak wiadomo, że jamnik jest formą pośrednią między psem a kotem, więc wyciągnięcie się na nagrzanym balkonie, to nie lada przyjemność. Jednak w tym roku czerwcowe upały dały się we znaki nawet Romanowi.
- Nie chce mi się nawet ogonem ruszyć – pomyślał jamnik. – A Franio prosił o bajeczkę na urodziny…
Zamyśliła się psina, ale upartość i spryt charakterystyczny dla tej rasy, nie pozwoliły mu, ot tak, zrezygnować z planów. Kiedy tylko usłyszał, że ktoś z domowników otwiera drzwi do łazienki, natychmiast zręcznie prześlizgnął się do środka (a ma w tym dziesięcioletnią wprawę!). Chłodna terakota była tym, czego potrzebował.
- Już lepiej! – ucieszył się Roman. – Teraz mogę ci, Franiu, wymyślić bajkę. A żeby było jeszcze milej w ten upalny dzień – wszystko będzie działo się zimą. Posłuchaj, Franiu…
*
Zmierzch zapadł szybko, jak to zimową porą. Pola i łąki spowiły ciemności, ale zbłąkany wędrowiec bez trudu znalazłby drogę do najbliższych zabudowań. Mieszkańcy wsi, mimo że od miasta dzieliło ich ponad trzydzieści kilometrów, doskonale wiedzieli jak w nowoczesny sposób przygotować się do Świąt Bożego Narodzenia. Chociaż w ramach oszczędności zlikwidowano większość kursów i autobus pojawiał się tutaj dwa razy dziennie, to w większości gospodarstw był przynajmniej jeden samochód, którym całe rodziny jeździły na zakupy do wielkich galerii handlowych. Mieszkańcy wiedzieli więc jak powinny wyglądać prawdziwe Święta w zachodnioeuropejskim czy amerykańskim stylu. Każdy dom ozdabiały dziś migające lampki, a bogatsi gospodarze stworzyli nawet, z pomocą zakupionych w hipermarketach dekoracji, całe bożonarodzeniowe scenki, pełne Mikołajów, krasnali i reniferów ciągnących sanie. Tak, zbłąkany wędrowiec z łatwością odnalazłby tę wieś.
Przyznać trzeba, że w tym roku nawet natura sprzyjała mieszkańcom. Kilka dni przed Świętami spadł śnieg i przykrył puchową warstwą wszystko to, co mogłoby popsuć niepowtarzalną atmosferę tej jedynej w roku magicznej nocy. Stare części maszyn, resztki cegieł czy połamanych desek, a nawet wrak Syrenki u Maciejaków – wszystko to, pokryte białym kobiercem, traciło swoje szare i nieprzyjemne oblicze. Nie trzeba było nawet wiele wysiłku czy wyobraźni, żeby uznać okolicę za malowniczą i sielską.
Mróz malowałby z pewnością wspaniałe wzory na szybach, dopełniając bajkowego obrazka, gdyby nie fakt, że w większości domów dawno zapomniano o kaflowych piecach. Grzejniki zasilane gazem lub elektrycznością nie dopuszczały chłodu do wnętrza, zapewniając mieszkańcom komfort obserwowania malowniczych zimowych krajobrazów bez chuchania w szybę i owijania się w ciepłe koce. Niektórzy miłośnicy tradycji malowali co prawda na szybach świąteczne motywy śniegiem w sprayu lub ozdabiali okna naklejkami imitującymi oszronione szkło, jednak większość wolała obserwować okolicę przez niczym niezmącone szklane tafle.
Wróćmy jednak do zbłąkanego wędrowca. Tak, znalazł się i on, niezbędny choćby po to, aby dopełnić obrazu wigilijnego dnia. Z początku obserwował wieś z daleka, później, zachęcony smakowitymi zapachami, które rześkie powietrze niosło po okolicy, podszedł bliżej. Nie przepadał za ludźmi, ale noc zapowiadała się mroźna, więc postanowił znaleźć schronienie. Liczył też na posiłek, bo choć kiszki grały mu marsza, nie była to najlepsza muzyka do zimowych wędrówek.
Z obawą minął pierwsze zabudowania. Nadzieja na pełny brzuch i ciepły kąt była silniejsza od rozsądku i dotychczasowych doświadczeń. Starał się przemykać blisko ogrodzeń, zawsze unikał środka drogi, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Już nie raz doświadczył ludzkiej kpiny, zdarzało się nawet, że oberwał. Tak, wiedział jak traktuje się obcych i nie tęsknił za powtórką. Wiedział, że najpierw musi popatrzeć i wybrać dom, który wyda mu się przyjazny. Bo takie też bywały, rzadziej, ale jednak. W takich domach witano go serdecznie i chociaż zwykle nie wpuszczano za próg, to przynajmniej odchodził najedzony i żegnany dobrym słowem. Takie wspomnienia dawały nadzieję i pozwalały zachować nadzieję na lepszą przyszłość.
Na szczęście nikt nie zwracał na niego uwagi. Zresztą większość dorosłych mieszkańców nie wychodziła z domów. Widział przez okna, że chodzą szybko z jednego pomieszczenia do drugiego, nakrywają stoły i przynoszą na nie talerze z potrawami, których zapach mile łechtał w nosie. Wszyscy byli odświętnie ubrani, w każdym domu na honorowym miejscu stała bogato zdobiona choinka. W taki wieczór nikt nie miał czasu nawet rzucić okiem w kierunku drogi. Zresztą po co? Wszyscy goście byli już na miejscu i nikt nie oczekiwał kolejnych, choć na każdym stole zostawiono wolne miejsce. Taki zwyczaj, a tradycja rzecz święta.
Na zewnątrz pozostało jedynie kilkoro dzieciaków, ale zajęte lepieniem bałwana i obrzucaniem się śnieżkami nie zauważyłyby nawet gdyby obok przemaszerował pułk wojska. Jedna samotna istota bez większego trudu mogła uniknąć ich zainteresowania. A to było na rękę naszemu wędrowcowi. Rozglądał się czujnie, wypatrując przyjaznego miejsca na nocleg. Sprawa wydawała się o tyle łatwiejsza, że w świąteczną nic nikomu nie będzie się chciało skrupulatnie sprawdzać wszystkich kątów. Święta to dobry czas, nawet dla bezdomnych wędrowców.
Mniej więcej w połowie wsi jego uwagę przykuło jedno z gospodarstw. Duży dom świadczył o zamożności gospodarzy, a zabudowania gospodarcze okalające podwórze były solidne – murowane i ocieplone. To oznaczało, że nadal hodują tu zwierzęta – niby rzecz oczywista na wsi, ale z doświadczenia wiedział, że coraz częściej gospodarze rezygnowali z żywego inwentarza. Nie opłaca się – mówili. – Taniej można wszystko kupić w sklepie i roboty mniej… Coraz rzadziej spotykał na swojej drodze zwierzęta. Jeśli już, to psy lub koty. Te pierwsze były często podobne do właścicieli – nie lubiły obcych i z zajadłością starały się jak najszybciej pozbyć ich ze swojego terytorium, więc wcale nie tęsknił za spotkaniem z nimi.
Tutaj było inaczej. Mimo intensywnej woni jedzenia czuł wyraźny zapach siana i parującego nawozu. Dla kogoś wybrednego nie byłoby to miłe wrażenie ale jemu przyniosło skojarzenie z ciepłą oborą i miękkim posłaniem. Podjął więc decyzję i przez niedomkniętą furtkę wślizgnął się najciszej jak potrafił na podwórko, a potem wypróbowanym wielokrotnie wcześniej sposobem otworzył drzwi do obory.
Zwierzęta zastrzygły uszami i zaczęły rozglądać się wokół zaniepokojone nieznanym zapachem. Dostrzegły wędrowca i omiotły go zaciekawionymi spojrzeniami. Widząc, że nie chce zrobić im nic złego milcząco zaakceptowały jego obecność. I tylko od czasu do czasu zerkały, obserwując jak mości sobie posłanie w kupie siana złożonej w rogu pomieszczenia. Wigilijny wieczór objął swą mocą także te istoty.
*
- Pierwsza gwiazdka! Jest już pierwsza gwiazdka! – zawołała dziewczynka. Z niecierpliwością wypatrywała już od godziny tego znaku, dzięki któremu była coraz bliżej prezentów. Kolorowe opakowania ułożone pod choinką nęciły i wabiły od rana.
- Siadamy do stołu – zdecydował gospodarz zacierając zgrubiałe od codziennej pracy dłonie. Lubił dobrze zjeść i myśl o smakołykach przygotowanych przez żonę i córkę była mu bardzo miła.
- Najpierw podzielimy się opłatkiem – przypomniała gospodyni, przygładzając odświętną fryzurę. Była z niej dumna, wszystkie sąsiadki zazdrościły wizyty w znanym salonie fryzjerskim. Kosztowała niemało, ale w końcu stać ich. Ciężko pracują cały rok, to Święta muszą być wyjątkowe. – I życzenia. To tradycja.
- Tradycja – święta rzecz – poparł żonę gospodarz. Poluźnił węzeł krawata i sięgnął po stojący na białym obrusie talerzyk z opłatkiem. Odchrząknął i w pierwsze słowa skierował do żony:
- Życzę ci, abyśmy cały następny rok zdrowi byli, żeby sił ci nie brakło, żebyś mogła cieszyć się wnuczką, a mnie i dzieciaki wspomagać. I żebyś nie zapomniała jak się ruskie robi, bo bez nich to rodzina, jak nic, kolejnych Świąt nie dożyje – ten dowcip powiedział po raz pierwszy już kilkanaście lat temu i był tak zadowolony z wybuchów śmiechu, które wzbudził, że powtarzał go teraz w każdą Wigilię oczekując uznania dla jego poczucia humoru. Tradycji stała się zadość – żona, syn i synowa roześmiali się i gospodarz zadowolony pogłaskał się po wąsach.
- Teraz babcia – popędzała dziewczynka, zerkając na największą paczkę pod choinką. Prosiła o interaktywnego pieska, który szczeka, podaje łapkę a nawet siusia i liczyła, że w niej właśnie jest.
- Sandra ma rację. – pokiwała głową gospodyni i zrobiła krok w stronę męża. – Wiesiu, życzę ci, a właściwie nam obojgu, żebyśmy mogli kolejne Boże Narodzenie spędzić tak rodzinnie jak to. Bo zdrowie i kochająca się rodzina są najważniejsze.
Kiedy przełamali się opłatkiem, ucałowała męża w oba policzki i otarła palcem łzę wzruszenia.
*
Pierwsza nie wytrzymała maciora.
- Zobacz co oni robią – kwiknęła do konia. – Ty dasz radę coś zobaczyć przez okienko na górze. Szybciej! – poganiała niecierpliwie. – Co oni jedzą? Tak ładnie pachnie…
Stary ogier nie kwapił się do spełniania zachcianek współlokatorki. Nie był już młody, a lata pracy sprawiły, że nie był pewien swojej sprawności. Kopyta na ścianę? – myślał. – To się może źle skończyć…
Na relacjonowanie wydarzeń zdecydował się bury kocur. Z gracją wskoczył na żerdzie drewnianego boksu, a z nich na parapet. Zerknął w dół oczekując pochwały. Ogier zarżał z uznaniem, co zaspokoiło kocią próżność.
- Na razie nie jedzą. Będą składać sobie życzenia. O, rybę widzę… mniam. A teraz gospodarz coś mówi – przerwał, żeby podrapać się za uchem.
- Ryba to nie dla mnie – świnia nie była zadowolona z tego, co słyszy. – Popatrz dobrze!
Kot zerknął przez przybrudzoną szybę.
- Teraz mówi gospodyni… A teraz się całują…
- Tak, pewnie, całują! – zarżał z pogardą koń. – Kochają się bardzo, myślałby kto! A jak zwozimy siano z łąk pod lasem, tych co tam traktor nie dojedzie, to Mazurowa zawsze przybiega i znikają z gospodarzem w stogach. Tyle z tego, że odpocznę, ale a to potem tak mnie gna, żeby na czas do domu wrócić, jakby zapominał, że mam swoje lata i wóz już bardziej mi ciąży niż dawniej. Pewnie chce, żeby się gospodyni nie dowiedziała czym się na łące zajmuje.– Parsknął z wyrzutem i zajął się zawartością żłobu.
- Gospodyni to chyba wie – odezwała się krowa, która w zamyśleniu kręcąc pyskiem przysłuchiwała się narzekaniom ogiera. – Bo jak Mazurowa ma przyjść po świeże mleko, to nie przecedza go tak dokładnie. I kiedyś widziałam jak napluła do butelki. Powiedziała: masz, ty krowo! – przeżuła kilka kęsów intensywnie się nad czymś zastanawiając. – A ja myślałam, że to dla mnie. I nawet się zdziwiłam, że mi potem tego mleka wcale nie daje. A teraz… - zamilkła wpół zdania oddając się ponownie swojemu ulubionemu zajęciu.
*
- Teraz wy, młodzi – zachęca gospodyni. – Wiem, że wam całowanie nie dziwne, ale dzisiaj to takie specjalne, żeby tradycji stała się zadość. – My wam z ojcem życzymy, żebyście dalej zgodnie żyli, dzieciaka na porządnego człowieka wychowali no i może kolejnego wnuka nam za rok pod choinkę dali w prezencie – zaśmiała się z własnego konceptu i dodała:
- Bo rodzina najważniejsza.
Młodzi, niczym wywołani do odpowiedzi uczniowie, wyprostowali się i podeszli do siebie.
- Mamo, tato, szybciej! – dziewczynka podskakiwała niecierpliwie między rodzicami. – Bo wszystko wystygnie, nawet prezenty!
Szczerość dziecka rozładowała napięcie. Młodzi zaszeptali coś do siebie, pocałowali się i przytulili.
- Jak oni się kochają – westchnęła wzruszona gospodyni.
- W porządnej rodzinie wychowana córka to i męża dobrego wybrać umiała – skwitował gospodarz. – A teraz wreszcie do stołu, bo zgłodniałem, a i kielicha nie odmówię.
*
- Co jedzą? Co jedzą? Zobacz! – niecierpliwiła się świnia. – Musisz się tak wylizywać dokładnie? Nic ci nie będzie jak trochę odpuścisz – przekonywała kota.
- Jutro w swoim korycie zobaczysz co jedli – pogardliwie zamruczał kocur. Mógł sobie na to pozwolić, bo chociaż maciora była potężna, to on na okiennym parapecie czuł się bezpieczny. Żeby pokazać kto tu kontroluje sytuację, przeciągnął się jeszcze niespiesznie i dopiero po tym pokazie kociej gibkości zerknął w stronę domu.
- Jeszcze nie jedzą. Teraz przytulają się młodzi. Nuda – podsumował i ziewnął.
- Ciekawe kiedy przejmą gospodarkę – zastanowił się koń. – Młody ciągle się kłóci z gospodarzem, żeby kredyt wziąć na maszyny. Dobrze byłoby – rozmarzył się. – Może wtedy mógłbym odpocząć…
- Tak, odpocząć, akurat! – miauknął ironicznie kocur. – Wtedy to na kiełbasę byś poszedł. Kto darmozjada będzie trzymał. Taki masz wielki łeb, a nie myślisz!
Widząc przerażone spojrzenie ogiera dodał szybko:
- Ale nic się nie bój. Gospodarz kredytu nie weźmie.
- Może młody zarobi? – zastanawiała się świnia. – Słyszałam jak rozmawiał z żoną, tu, w oborze. I ona mu kazał się do roboty brać, bo pieniądze potrzebne a ona już nie może więcej matce podbierać, bo się tamta połapie.
Krowa zajęta przeżuwaniem tylko zamuczała, potwierdzając słowa maciory. Też to słyszała, trudno było nie słyszeć.
- Nie weźmie się do roboty, bo mu się nie chce – skwitował kot z pewna siebie miną.- Bywam w domu, to wiem więcej niż wy. Młody popija. Wódkę, znaczy alkohol. Chowa przed żoną i teściami, ale ja wiem gdzie – w szafie, w kuchni za szafką i w łazience pod wanną. Zresztą kłóci się o to z żoną, ale cicho, żeby gospodarze nie słyszeli.
Rzucił ostatnie spojrzenie w stronę budynku i lekko zeskoczył na ziemię.
- Dzisiaj i tak nic nie dostaniemy. Nie wiem jak wy, ale ja idę spać – mruknął i z wysoko postawionym ogonem odszedł w upatrzone wczesnej miejsce, które wydało mu się idealne na drzemkę.
Pozostałe zwierzęta też zajęły się swoimi sprawami. Koń przysypiał ze zwieszonym łbem, krowa przeżuwała, a maciora uparcie poszukiwała czegoś smacznego ryjąc pod ścianą.
*
- Zasiedzieliśmy się – powiedział młody mężczyzna. – Pora spać – zdecydował. Wstając wychylił jeszcze stojący przed nim kieliszek.
- A pójdziemy sprawdzić czy zwierzęta mówią ludzkim głosem? – proszącym tonem zapytała dziewczynka. Interaktywny piesek leżał porzucony pod stołem. – Puszkowi wyczerpały się baterie i już nie szczeka – dodała rozżalona.
Ojciec spojrzał groźnie i dziecko zamilkło. Niespodziewanie z pomocą przyszła babcia.
- Północ lada chwila, my i tak idziemy na Pasterkę, bo jakże by nie iść, to możemy małą na chwilę do zwierząt zabrać.
Przeszli przez podwórko, zmrożony śnieg iskrzył się tysiącem srebrnych drobinek i skrzypiał pod butami. Weszli do obory.
- Koniku, krówko, co mi dziś powiecie? – radośnie zawołała dziewczynka.
Zwierzęta milczały. Koń parsknął cicho, krowa beznamiętnie ruszała pyskiem.
- A ty, świnko? Opowiedz coś! Musisz, dzisiaj Wigilia! – w głosie dziecka pobrzmiewały nutki zniecierpliwienia. – Kotku, mów, bo powiem babci i nie dostaniesz więcej mleka!
Żadne ze zwierząt nie zareagowało. Kot spał zwinięty w kłębek, a maciora kwiknęła niespokojnie.
- Chodź, dziecko, mówiłem, że zwierzęta nie mówią. To tylko pogańskie przesądy. – Gospodarz chwycił wnuczkę za rękę i pociągnął w stronę wyjścia – Zresztą co miałyby mówić, pojęcia nie mają o świecie, to tylko głupia gadzina…
Wyszli na zewnątrz i odeszli szybkim krokiem. Zwierzęta usłyszały jeszcze tylko rozżalony głos dziecka:
- Nie lubię ich! Wolę Puszka, bo szczeka kiedy ja chcę. Dziadku, a kupisz mi baterie do Puszka?
Głosy zamilkły. Wędrowiec zdecydował, że już może się poruszyć. Wstał z posłania i otrzepał z siebie resztki siana. Pora na niego. Ogrzał się, a teraz musi znaleźć jeszcze coś do jedzenia zanim nadejdzie poranek. Warknął cichutko, a gdy zwierzęta spojrzały w jego stronę - pomachał ogonem, dziękując w ten sposób tym, którzy w wigilijną noc udzielili mu schronienia. Po chwili wyślizgnął się w nocną ciemność.
*
- I jaki ci się, Franiu, podobała moja bajka? Mówisz, że smutna? Cóż, są różne bajki. Na pocieszenie powiem ci, że jest smutna, bo jest tak naprawdę o ludziach. Ale nie martw się, kochany kotku, na szczęście nie o wszystkich. Są też tacy, podobni do nas. Bo zwierzęta nie kłamią, nie oszukują, zawsze szczerze okazują emocje i potrzeby. Tak, jak ja teraz. Bo widzisz, Franiu, zbyt zimno mi już – od tej podłogi i od tej bajki. Idę na balkon wygrzać futerko.
Pchnął nosem drzwi i poszedł machając z zadowoleniem puszystym ogonem. Był z siebie zadowolony i nie zamierzał tego ukrywać. Jak to jamnik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz