niedziela, 8 czerwca 2014

Niesamowita podróż Frania - Victoria Gische


Wreszcie krajobraz zaczął się zmieniać. Zamiast płaskich, zielonych pól, pojawiły się na horyzoncie pierwsze wierzchołki gór. Kiedy Franio usłyszał, że za kilka dni wyjeżdżają z Mamusią na wakacje, najpierw się ucieszył, a potem jego entuzjazm nieco przygasł. − Franio, kochany – głos Mamusi był jak zwykle kojący – Za trzy dni wyjeżdżamy w Pieniny, do babci Józi. Zobaczysz, spodoba ci się. Będziesz miał do towarzystwa nie tylko Bonifacego i Ryszarda Odważnego, ale także małą Anielkę. Zobaczysz, wnuczka babci Józi to bardzo miła dziewczynka. - No, tego nie byłbym taki pewny, pomyślał Franio. Miał już kilka razy do czynienia z dziećmi sąsiadów. Lubił je bardzo, ale nie przepadał za ich natarczywością. Miał nadzieję, że Anielka nie będzie przynajmniej łapała go za ogonek. No i w końcu, powoli zbliżali się do celu. Wąska dróżka, która prowadziła do domu babci Józi, zachwyciła Frania. Po obu jej stronach stały piękne domy, zapraszające przybywających gości w swoje progi. Przydomowe ogródki zachęcały do spacerów. - O, pomyślał Franio, jak tylko dotrzemy od razu ruszę pozwiedzać.Domek babci Józi był niczym wyjęty z opowieści o „Ani z Zielonego Wzgórza”. Stary, dwupiętrowy. Pomalowany na biało z zielonymi okiennicami zamiast bezdusznych żaluzji, których Franio nienawidził. Na parapetach, tak na zewnątrz, jak i w środku, królowały kolorowe doniczki z jeszcze bardziej kolorowymi kwiatkami. Z przodu domu rosła kwiatowa łąka. Ostre zapach, jakie roznosiły się dookoła, wierciły Frania w nosie.− Aaapsik, aaapsik, aaaapsik – kichnął raz za razem.− O, czyżby kotek miał uczulenie – w drzwiach stanęła sześcioletnia dziewczynka. Na rękach trzymała szarego kota. Jego ogon niebezpiecznie się poruszał. Franio spojrzał mu w oczy. Jego starszy kolega powoli tracił cierpliwość. W samą porę Anielka postawiła Ryszarda Odważnego na ganku i z uśmiechem na twarzy ruszyła w stronę Frania, który przytulił się do Mamusi.− Stary, jak dobrze, że jesteś – szepnęło mu duże, szare kocisko – Przyda się zmiennik, bo my z Bonifacym już nie wyrabiamy.Po tych słowach, Ryszard Odważny oddalił się majestatycznie. A więc, pozostało mi już tylko poznać babcię Józię i Bonifacego, pomyślał Franio. Jakby, czytając w jego myślach, w drzwiach pojawiła się starsza pani. O!, nie tak ją sobie wyobrażałem, przemknęło Franiowi przez myśl. Miała być babcia, a jest dama. Mamusia najwyraźniej zapomniała wspomnieć, że babcia Józia wymyka się utartym stereotypom. Zamiast fartucha, nosiła dobrze skrojoną sukienkę. Oczywiście nie ubierała tradycyjnych kapci, ale pantofelki na małym obcasiku z kokardką z przodu. Zamiast ciasnego koku, każdego ranka starannie układała fryzurę, korzystając z lokówki i innych zdobyczy fryzjerstwa. A kiedy sprzątała, obowiązkowo zakładała rękawiczki, żeby nie zniszczyć pomalowanych paznokci i zachować młodość dłoni jak najdłużej. Żeby było jednak jeszcze dziwniej, wspaniale gotowała, o czym fama niosła się, jak Pieniny długie i szerokie. I równie dobrze piekła, o czym Franio mógł się przekonać zaraz w dniu przyjazdu, bo kiedy razem z Mamusią weszli do domu, w nozdrza uderzył go zapach świeżo upieczonego ciasta. − Zrobiłam tort z truskawkami. Lubicie, prawda? - babcia Józia już krzątała się przy starym, białym kredensie, na którym ułożono wykrochmalone serwetki.− Kawusia? - zwróciła się do Mamusi – A ty, słodziutki z pewnością napijesz się mleczka? - mówiąc to, pogłaskała Frania po pyszczku. - Pytanie, pomyślał Franio. − Zobaczysz, kotusiu – ciągnęła dalej, głaszcząc jego lśniące futerko – Będzie ci smakować. Prosto od naszej Krasuli.Ciekawe co, to takiego ta krasula, znowu przeleciało Franiowi przez myśl. Pewnie, gdyby krówka babci Józi nazywała się Łaciata, skojarzyłby od razu, a tak musiał poczekać do momentu, aż Ryszard Odważny i Bonifacy, zaprowadzą go do stojącej nieopodal domku, obory. Na spacer jednak w towarzystwie starszych kolegów musiał nieco poczekać, co trochę wytrąciło go z równowagi. W kuchni pojawiła się bowiem Anielka. Czekała z wielką niecierpliwością, aż Franio wypije wyśmienite mleczko. − Czy mogę się z nim pobawić? - zapytała, ale innej odpowiedzi niż twierdzącej nie oczekiwała. Mamusia przytaknęła głową. Anielka wyciągnęła ręce i przytuliła Frania do siebie. I tak już zostało przez kolejne dwie, a może nawet trzy godziny. - Nawet bym się nie skarżył, myślał sobie Franio, zadzierając łebek do góry, - żeby Anielka drapała mnie pod brodą, ale z tą przeprawą przez mostek i wychylanie się nad nim, żeby zobaczyć rzekę, było ponad moje siły. Przecież ja panicznie boję się wody.
Tego jednak Anielka wiedzieć nie mogła, 
a jak każde dziecko lubiła szum rzeki, w której moczyła stopy, siadając na ogromnych kamieniach, leżących na brzegu. W upalne dni, takie jak ten, zimna, rzeczna woda była niczym zbawienie, ale nie dla Frania.Babcia Józia mieszkała bowiem tuż pod Trzema Koronami, które majestatycznie strzegły, leżących u jej stóp domków. Szum przepływającego Dunajca koił skołatane nerwy mieszczuchów, wpadających tutaj na krótki odpoczynek. Jeszcze w domu, zanim wyruszyli, Mamusia zapowiedziała, że wybierze się na spław Dunajcem, a potem do zamku w Nidzicy i Czorsztynie. - No, zamki to bym chętnie pooglądał, mruczał Franio do siebie, ale wchodzić do łódki i płynąć rwącą rzeką? Nie, to nie na moje nerwy. Miał nadzieję, że o rzece usłyszy tylko w opowieściach, a tu już pierwszego dnia, zetknął się z nią zadziwiająco blisko. W końcu Anielka zostawiła go na chwilę samego. Tylko na to czekał. Po pierwsze musiał odreagować te kilka chwil na mostku, a po drugie chciał pogadać z kotami babci Józi. Śmignął zatem pomiędzy nogami Mamusi, zahaczył ogonkiem o buty babci Józi i ruszył na poszukiwanie Ryszarda Odważnego i Bonifacego.− O znalazł się mieszczuch – ryknął śmiechem czarny jak smoła kocur – Jestem Bonifacy –  przedstawił się niepytany - Tak, mam na imię po kocie z bajki dla dzieci i nienawidzę, jak mnie pytają o Filemona. Więc nie rób tego! - w głosie Bonifacego słychać było groźbę – A to jest Ryszard Odważny, prawie jak Ryszard Lwie Serce – kocur śmiał się do rozpuku. Wreszcie spoważniał i zapytał - O ile wiem, miałeś już przyjemność, prawda?− Prawda, dobrze, jestem Franio – odpowiedział jednym tchem Franek.− Nie lubimy nowych, to tak dla twojej informacji, ale tym razem odpuścimy, bo jesteś w samą porę, żeby zabawić Anielkę – Bonifacy sapnął złowrogo.− To miła dziewczynka, ale za bardzo kocha kotki – Ryszard Odważny parsknął śmiechem.− Ale ja myślałem, że trochę odpocznę na świeżym powietrzu – Franio czuł się zawiedziony. − Kochany to nie kurort, tylko wieś zabita dechami, gdzie ty tu chcesz odpoczywać? - widać było, że Bonifacy jest autentycznie zdziwiony zachwytem, jaki we Franiu budziła okolica. − Ale wiesz, zawsze możesz się pomodlić o trochę spokoju. Pod gołym niebem. Poobserwuj gwiazdy, a jak jakaś będzie spadać, to szybko wypowiedz życzenie. Kto wiem, może się spełni? – zaśmiewając się z żartu, dwa stare kocury, ruszyły przed siebie w znanym tylko sobie kierunku, zostawiając Frania samego. Zbliżał się wieczór. Babcia Józia przygotowywała kolację, Mamusia rozpakowywała walizki, a Anielka szukała kotów. − Kici, kici, kici – Franio słyszał, jak dziewczynka zbliżą się w jego stronę. Rozejrzał się dookoła i czmychnął do sadu, rosnącego tuż za domem. Rozłożył się wśród gałęzi jabłonki i postanowił poczekać, aż niebo usieje się gwiazdami. Czasami przecież najgłupsze rady, potrafią być bardzo pomocne. Czekał i czekał, ale żadna z nich nie chciała spaść. W końcu ruszył w stronę domu, tym bardziej że Mamusia wołała go od kilku chwil. Jeszcze zacznie się niepokoić, pomyślał. Zanim wszedł na ganek, ostatni zerknął w górę. − O, rany! - aż krzyknął z radości – Moja gwiazdka.Szybko zamknął oczy i po cichu, żeby nie zapeszyć, wypowiedział życzenie.
- Kochana gwiazdko, 
mówił powoli, spraw, żebym mógł poczuć się, jak król. Żebym nie musiał nic robić i żeby nikt mi nie przeszkadzał. Żeby dzieci mi nie przeszkadzały i w ogóle, żebym miał święty spokój.− No, gdzie ty się podziewasz? – Mamusia wzięła Frania na ręce – Pora do domu. Już późno. Jutro też jest dzień. Racja, jutro też jest dzień, pomyślał Franio, moszcząc się wygodnie na łóżku, tuż obok Mamusi. Zasnął szybko. Był zmęczony, nie tylko podróżą, ale i ogromem wrażeń, jakie dziś na niego spadły. Obudziły go dziwne odgłosy. - Czyżby targ?, pomyślał i powoli otworzył oczy. Skoczył na równe łapki i otworzył pyszczek. − Zamknij buzię, bo ci muchy nalecą.Odwrócił się w stronę mówiącego. Spojrzał na dziwnego kota. Miał futerko, a jakby go nie było. Pyszczek też miał jakiś taki dziwny, a na karku, zamiast obróżki przeciw kleszczom, mienił mu się gruby złoty wisior, wysadzany szlachetnymi kamieniami. − Co to? Gdzie jest Mamusia!? Gdzie Anielka? I Babcia Józia? I Bonifacy? Ryszardzie Odważny!!! - zawołał przerażony Franio. − Nie drzyj się – dziwny kot był wyraźnie zdegustowany – Nam, świętym kotom bogini Bastet nie wypada wpadać w histerię. I co zrobiłeś ze swoimi klejnotami. Psametyk będzie niepocieszony. Wiesz, że chociaż skarbiec świątyni jest pełny, on jest strasznym sknerą. - Co to? -  myślał Franio panicznie. - Gdzie ja jestem? To sen? Tylko sen?, powtarzał w duchu. Kiedy jednak słońce zaczęło grzać niemiłosiernie, doszedł do wniosku, że to jednak nie koszmar, a najprawdziwsza jawa.. Tylko spokojnie, tylko spokój nas uratuje, powtarzał, co jakiś czas. Trzeba wykorzystać sytuację, dodawał sobie otuchy. Pozwiedzać. Zapoznać się z okolicą. Może to tylko niewybredny żart Bonifacego i Ryszarda Odważnego, żeby mnie nastraszyć. Sami zresztą przyznali, że nie lubią nowych. A tym bardziej miastowych. Zobaczysz, Franio, pocieszał się, będzie dobrze.− A tu jesteś, Onnofrisie – starszy mężczyzna w białych szatach, schylił się w strony Frania – Jak zwykle znikasz na całe dnie. I jak zawsze wracasz bez naszyjnika. Co ja mam z tobą zrobić? - Psametyk utyskiwał.
Ten kot doprowadzał go do czarnej rozpaczy. Który to już raz 
z kolei wraca do świątyni potargany i bez klejnotów?  Mimo tego pogłaskał łebek Frania, po czym podniósł go i tuląc do siebie, skierował się w stronę sali wypełnionej kolumnami. Franio patrzył szeroko otwartymi oczami. Minęli jedną salę, potem dwa duże pylony, potem mniejszą izbę, w której kolejny kapłan, oporządzał figurę kobiety o głowie kota. - Dziwne, pomyślał Franio. Do jego nozdrzy doleciały ostre aromaty. Rozejrzał się, szukając, miejsca skąd dochodziły i w ostatniej chwili zauważył, że kapłana trzymającego w ręce fiolkę z olejem, którym obmywał rzeźbę kobiety-kota.- Co to za miejsce?, pojawiło się w głowie Frania. Tymczasem mijali kolejne sale i kolejne pylony, a nawet ogromny dzieciniec pośrodku, którego w słońcu błyszczały wody niewielkiego jeziora. Tylko nie do wody, pomodlił się Franio. Całe szczęście kapłan minął zbiornik i wszedł do ciemnego korytarza, oświetlonego lampkami oliwnymi. Szli w dół, pokonując kilka schodów. Wreszcie oczom Frania ukazał się widok niezwykły, niecodzienny. Przepiękne rzeźby ze złota. Złote łoże o wezgłowi w kształcie lwich pysków, tron z oparciem inkrustowanym szlachetnymi kamieniami, posągi kotów, małe rzeźby króla na polowaniu. Czegóż tam nie było? Kielichy, lamy, tace, broń, ale najwięcej było biżuterii. − Ten – powiedział kapłan i sięgnął po piękny łańcuch z kolorowych koralików – Ten, będzie pasował idealnie – mówiąc, to zawiesił go na karku Frania.- Ciężki, pomyślał Franio, nie masz czegoś lżejszego? Kapłan najwyraźniej nie przejmował się wagą wisiora, bo skierował się z powrotem w stronę schodów. Udali się do wielkiej sali, gdzie na wygodnych fotelach, łożach i leżankach, w cieniu drzew i wachlarzy, wylegiwały się inne koty. I tak minął Franiowi cały dzień. I noc. I znowu dzień. Każdego kolejnego dni, karmiono go wybornymi produktami. Wachlowano, żeby nie było mu zbyt ciepło. Zmieniano nawet biżuterię. Nikt jednak się z nim nie bawił, nie tulił i nie głaskał. Za murami świątyni słyszał wrzaski rozweselonych dzieci. Czas spędzał na modlitwach. Modlił się cały czas, żeby wrócić do domu. Tak bardzo tęsknił za Mamusią i innymi.Wreszcie, pewnego wieczoru, po cichu, żeby nie zbudzić innych kotów, wyszedł na dach świątyni. Spojrzał w niebo. Było czyste i gwieździste. − Gwiazdko, gwiazdko! Jesteś tam? - zapytał. Odpowiedziała mu cisza. Gwiazdy mrugały do niego, ale żądna nie chciała spaść. Siedział tak całą noc, ale nic się nie wydarzyło. Postanowił, że musi coś zrobić. Może w innym miejscu, nocą, gwiazdy będą spadać. Wymknął się zatem ze świątyni i ruszył przed siebie. W drodze, dla zabicia czasu, podbiegał do dzieci, żeby się z nimi pobawić, ale one, zamiast wziąć go na ręce, ustępowały mu drogi. Tak samo zresztą robili dorośli. Dziwne to wszystko, myślał Franio, idąc przed siebie. Czuł się niezwykle samotny. Potrzebował bliskości, a tu nie potrafił jej znaleźć. Ciepły, męski głos, tłumaczący coś spokojnie, zainteresował go na tyle, że zboczył z głównej drogi i ruszył w jego kierunku. Kiedy wyszedł zza pagórka, jego oczom ukazała się gromadka dzieci, trzymająca na kolanach zwoje papirusu i przybory pisarskie. Starszy mężczyzna, gładko ogolony, w ciężkiej peruce z czarnych warkoczyków, mówił:− Te oto atrybuty skryby zapewnią wam w przyszłości szacunek, poważanie i pomyślność. Nigdy nie zapominajcie strzepnąć kropli inkaustu na cześć Imhotepa, zanim zaczniecie pisać. On weźmie was pod swoją opiekę i wysłucha waszych próśb.- To coś do mnie!, przemknęło Franiowi przez myśl. Może ten Imhotep wysłucha także mnie? Nie myśląc wiele, ruszył biegiem w stronę starszego jegomościa. − Miau, miau – patrzył na niego wyczekująco.− A cóż ty tu robisz, tak daleko od domu? - zapytał nauczyciel. Chłopcy przerwali pisanie, patrząc na ślicznego kotka. − Miau, miau – Franio tłumaczył, że doszło do strasznego nieporozumienia i, że gwiazdka źle zrozumiała jego życzenie. − Zawsze wszyscy przychodzą do mnie, do starego Rademenesa po radę. Co we mnie jest takiego, że lgną do mnie jak muchy do miodu? – uśmiechnął się mimo tego, a potem pogłaskał Frania – Idź do świątyni – powiedział poważnie głosem, nieznoszącym sprzeciwu - Wróć do domu. Nie tędy droga. Franio spuścił głowę. Czy nikt nie potrafi mu pomóc w tym dziwnym, gorącym miejscu? Ruszył w stronę świątyni. Z dwojga złego, jeżeli będzie musiał zostać tu na zawsze, wolał zacisze wielkiej sali, niż parne i gwarne uliczki miasta. Wszedł do sali, szukając cienia. Tylko kilka kotów podniosło głowy. Szybko jednak wróciły do spania. I dobrze, nie miał ochoty na pogaduszki. Schował się za ogromną donicą i zamknął oczy. Nie chciał, żeby inni widzieli jego smutek. Sen zmorzył go bardzo szybko. Był wyczerpany. Chciało mu się strasznie płakać. − Franio! Franio! Ty śpiochu – głos Mamusi dochodził z oddali.Franio otworzył oczy. O, na Rademenesa, jestem w domu! Mamusia!, krzyczał w myślach. Hurra! Mamusia!, powtórzył. Zerwał się na cztery łapki, minął znudzonych Bonifacego i Ryszarda Odważnego, i pędem pobiegł szukać Anielki. − Franuś – Anielka bawiła się w ogrodzie. Wzięła go na ręce i zaczęła tarmosić futerko.- Jak dobrze, pomyślał Franio. Już nigdy nie będę narzekać, że ktoś mnie tuli i głaszcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz