Kotek Puszek pochodził z bardzo dobrego domu. Nie, nie był rodowodowym kotem, ani nawet takim z pseudohodowli. Był owocem niefrasobliwości człowieka i jedynym synkiem domowej pieszczoszki Szarotki, która poczuwszy marcowy zew wyskoczyła przez uchylone okno („Co jej się do tej pory nie zdarzało NIGDY”), przepadła na trzy dni („Myśleliśmy już, że nie wróci”) a po dwóch miesiącach urodziła się ruda, tłuściutka, ślepa kluska czyli Puszek („No nie podaliśmy jej tabletki, jakoś zapomnieliśmy, kto się mógł spodziewać, taka grzeczna kicia...”).
Miał Puszek szczęście, że człowiek poczuwał się do odpowiedzialności za jego dalszy los, chociaż był kotkiem krnąbrnym i zupełnie nie domowym. Pewnie po tatusiu. Nie pomagały zdolności wychowawcze Szarotki oraz stare wypróbowane kocie metody typu „miękką łapą przez łeb”.
Po pierwsze nie chciał jeść w sposób dystyngowany, tylko po prostu żarł – obojętnie, ile pokarmu było w misce, zaraz był wymieciony do czysta. A gdy Puszka dopadała po obżarstwie niestrawność, to warczał tylko „Odchoruję, a nie daruję” i żarł dalej. Obojętna też mu była wielkość porcji – jakieś granulki ? Jakieś kawałeczki w sosie pasujące do pyszczka ? Pffff... Skrzydło kurze, kawał schabu, skóra od wędzonego boczku, w końcu się przecież zjadało, nie ?
Po drugie – no właśnie, żeby tylko mięsko, żeby tylko ! W robocie były też tabletki na sierść, całe pudełko (ale się potem ludzie ślizgali, jak Puszek zwymiotował całość na podłogę w kuchni...), ugotowane buraki (trzeba było każdy nadgryźć), ziemniaki, cebula, kukurydza i groszek z puszki. A do picia piwo. Najchętniej porter.
Po trzecie – tendencje wolnościowe Puszka przerastały zarówno ludzkie, jak i kocie pojęcie. Co mu się matka natłumaczyła, że za drzwiami jest zimno, brudno, śmierdząco i niebezpiecznie. I tak się rwał na zewnątrz. Czyhał w kącie przedpokoju, a jak tylko drzwi uchyliły się troszeczkę to dawał w długą, mało na schodach sobie łap nie połamał. Nie pomagało używanie spryskiwacza. Puszek ociekał wodą i parł dalej naprzód. Dopiął
A po czwarte był agresywnym, niedotykalskim, wrzaskliwym bydlakiem, a nie żadnym Puszkiem Kanapowcem, Puszkiem Miziakiem, Puszkiem Mruczakiem. Skakał znienacka ludziom na nogi, wbijał kły i pazury w łydkę z całej siły. Nigdy nie przychodził na kolana. Nigdy nie spał z człowiekiem w łóżku. Wyciągane do głaskania dłonie gryzł do krwi. A jak się już raz przytulił, to w swetrze człowieka dziurę wygryzł. No i trzeba dodać, że wył prawie bez przerwy, dniem i nocą niestety.
Nie pomagały syki i pacanie matki kocicy. Ludzkie spryskiwacze, wrzaski, ściery, mopy też nie. Obcięcie jajek nie zrobiło wrażenia. Zaczął tłuc własną matkę, wyrodek jeden...
W końcu wszyscy mieli go dość – i jego pogryzieni ludzie i matka Szarotka, delikatna przecież domowa kicia. Mógł sobie wychodzić i wracać, kiedy chciał.
Został królem podwórka, a potem królem ogrodów przy całej ulicy. Ganiał obce koty i największe psy. Mógł wylegiwać się pod gołębnikami. Ludzie otwierali mu bramki, wykopywali przełazki pod płotami, dzwonili do drzwi jego domu, kiedy raczył wracać, żeby oznajmić jego przybycie. Wystarczyło tylko mocno szturchnąć człowieka w nogę, nadać mu odpowiedni kierunek i już przeszkoda była usunięta, a życzenie króla spełnione. Raz tylko zbyt agresywny pies zagonił go na drzewo, ale wierni poddani zdjęli swego władcę podbierakiem do łapania gołębi. Zjechał na dół w kasiorku jak panisko.
Nie był dobrym władcą. Nie zezwalał ludowi na głaskanie królewskiego futra. Gryzł ręce próbujące go podrapać za uchem. Rządził strachem i terrorem niestety.
Imperator Puszek w dziewiątym roku swego panowania postanowił rozszerzyć swoje włości o park po drugiej stronie ulicy. Nic nie stało na przeszkodzie, jedynie owa ulica właśnie. Myślimy, że nasz osobliwy puchaty Pan poczuł się tak pewnie, że uznał, iż samochody również da się zastraszyć.
Nie udało się.
Królewski grób znajduje się pod krzakiem róży, który za życia Pan nasz sobie umiłował.
Mimo, że był agresorem i despotą płakaliśmy po nim.
Tak oto pamiętajcie ludzie – kotki sterylizować, okna siatkować, na zewnątrz przy drodze ruchliwej nie wypuszczać !
I wy małe kotki pamiętajcie – szanować matki swe kocie i ludzkie, słuchać ich, nie gryźć, nie pyskować, łapy na matkę nigdy nie podnosić. Alkoholu i rzeczy niejadalnych nie spożywać.
A do kocich królów – nie pchajcie się za daleko, zawsze gdzieś jest ten silniejszy od was.
Po pierwsze nie chciał jeść w sposób dystyngowany, tylko po prostu żarł – obojętnie, ile pokarmu było w misce, zaraz był wymieciony do czysta. A gdy Puszka dopadała po obżarstwie niestrawność, to warczał tylko „Odchoruję, a nie daruję” i żarł dalej. Obojętna też mu była wielkość porcji – jakieś granulki ? Jakieś kawałeczki w sosie pasujące do pyszczka ? Pffff... Skrzydło kurze, kawał schabu, skóra od wędzonego boczku, w końcu się przecież zjadało, nie ?
Po drugie – no właśnie, żeby tylko mięsko, żeby tylko ! W robocie były też tabletki na sierść, całe pudełko (ale się potem ludzie ślizgali, jak Puszek zwymiotował całość na podłogę w kuchni...), ugotowane buraki (trzeba było każdy nadgryźć), ziemniaki, cebula, kukurydza i groszek z puszki. A do picia piwo. Najchętniej porter.
Po trzecie – tendencje wolnościowe Puszka przerastały zarówno ludzkie, jak i kocie pojęcie. Co mu się matka natłumaczyła, że za drzwiami jest zimno, brudno, śmierdząco i niebezpiecznie. I tak się rwał na zewnątrz. Czyhał w kącie przedpokoju, a jak tylko drzwi uchyliły się troszeczkę to dawał w długą, mało na schodach sobie łap nie połamał. Nie pomagało używanie spryskiwacza. Puszek ociekał wodą i parł dalej naprzód. Dopiął
A po czwarte był agresywnym, niedotykalskim, wrzaskliwym bydlakiem, a nie żadnym Puszkiem Kanapowcem, Puszkiem Miziakiem, Puszkiem Mruczakiem. Skakał znienacka ludziom na nogi, wbijał kły i pazury w łydkę z całej siły. Nigdy nie przychodził na kolana. Nigdy nie spał z człowiekiem w łóżku. Wyciągane do głaskania dłonie gryzł do krwi. A jak się już raz przytulił, to w swetrze człowieka dziurę wygryzł. No i trzeba dodać, że wył prawie bez przerwy, dniem i nocą niestety.
Nie pomagały syki i pacanie matki kocicy. Ludzkie spryskiwacze, wrzaski, ściery, mopy też nie. Obcięcie jajek nie zrobiło wrażenia. Zaczął tłuc własną matkę, wyrodek jeden...
W końcu wszyscy mieli go dość – i jego pogryzieni ludzie i matka Szarotka, delikatna przecież domowa kicia. Mógł sobie wychodzić i wracać, kiedy chciał.
Został królem podwórka, a potem królem ogrodów przy całej ulicy. Ganiał obce koty i największe psy. Mógł wylegiwać się pod gołębnikami. Ludzie otwierali mu bramki, wykopywali przełazki pod płotami, dzwonili do drzwi jego domu, kiedy raczył wracać, żeby oznajmić jego przybycie. Wystarczyło tylko mocno szturchnąć człowieka w nogę, nadać mu odpowiedni kierunek i już przeszkoda była usunięta, a życzenie króla spełnione. Raz tylko zbyt agresywny pies zagonił go na drzewo, ale wierni poddani zdjęli swego władcę podbierakiem do łapania gołębi. Zjechał na dół w kasiorku jak panisko.
Nie był dobrym władcą. Nie zezwalał ludowi na głaskanie królewskiego futra. Gryzł ręce próbujące go podrapać za uchem. Rządził strachem i terrorem niestety.
Imperator Puszek w dziewiątym roku swego panowania postanowił rozszerzyć swoje włości o park po drugiej stronie ulicy. Nic nie stało na przeszkodzie, jedynie owa ulica właśnie. Myślimy, że nasz osobliwy puchaty Pan poczuł się tak pewnie, że uznał, iż samochody również da się zastraszyć.
Nie udało się.
Królewski grób znajduje się pod krzakiem róży, który za życia Pan nasz sobie umiłował.
Mimo, że był agresorem i despotą płakaliśmy po nim.
Tak oto pamiętajcie ludzie – kotki sterylizować, okna siatkować, na zewnątrz przy drodze ruchliwej nie wypuszczać !
I wy małe kotki pamiętajcie – szanować matki swe kocie i ludzkie, słuchać ich, nie gryźć, nie pyskować, łapy na matkę nigdy nie podnosić. Alkoholu i rzeczy niejadalnych nie spożywać.
A do kocich królów – nie pchajcie się za daleko, zawsze gdzieś jest ten silniejszy od was.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz