wtorek, 21 października 2014

Jesienny pies - Piotr Olszówka


 Usłyszałem charakterystyczne szuranie pazurami po parkiecie... Do pracowni wtoczyła się Nana. Potrafi ona wpaść, wejść, wbiec, wskoczyć, wjechać (na dywanie, z Pumą pod brzuchem), wkroczyć, wparować, wleźć... a tym razem się wtoczyła. Klapnęła ciężko na dywanik, oparła melancholijną mordę na łapach i zerknęła na mnie, czy zwracam uwagę na swojego pieska.
Udałem, że nie zwracam.
- Yyyypfffźźźśśśśffff... - westchnęła i podparła się policzkiem na obydwu łapach. Machnęła ogonkiem z boku na bok tak ciężko, jakby był co najmniej z ołowiu.
Nie mogłem dłużej pozostawać obojętny... O tej porze dnia Nanusia śpi w ciemnościach pod kanapą albo leży na plecach na swoim oficjalnym posłaniu. Jeśli w ogóle się ruszyła, to powód był piesko poważny.
- Co się stało, Nanusiu? - odwróciłem się w jej stronę.
W orzechowych oczkach zabłysło coś jakby łza (co nie oznacza smutku ale bardzo uczuciowo wygląda). Opuściła uszy na boki, nabrała nostalgicznego wyglądu i westchnęła znowu:
- Jesień....
- Ano jesień. To źle?
- Tak smutno...
Znałem te objawy. Od czasu do czasu nostalgia jesienna napada i ludzi.
- Mogę w tym pokoju pokazać przynajmniej jedną osobę, która godzinę temu biegała jak glupia i skakała na łeb w każdą kupę suchych liści na alejce.
- Kogo? - Nana obejrzała się na boki...
- Ciebie. Godzinę temu machałaś ogonkiem jak samolot śmigłem. Dziwne, że nie pofrunęłaś. A teraz ci tak strasznie smutno?
Nastawiła uszy w sposób wskazujący na intensywne myślenie.
- Jakoś tak mi się teraz zrobiło smutno. Bo drzewa łysieją... i liście się robią jak amstaffy... - znowu zrobiła minę nostalgiczną a do tego użyła porównania... Psy nie bawią się poezją, sprawa wyglądała poważnie. Ale musiałem coś wyjaśnić.
- Liście jak amstaffy? Takie brązowe i w paski?
- Nie. Takie ciężkie, że spadają z drzew. - sprecyzowała.
Wyglądało to jeszcze poważniej niż na początku. Nana kocha od kilku lat pewnego starszego amstaffa, na jego widok biegnie z daleka piszcząc, tuli uszy, biega wokół na tylnych łapkach i liże go z wielkim zaangażowaniem. Ten pies wygląda jak uosobienie mitu o psie-mordercy, ale przy niej zaczyna skomleć i rozkrochmalać się w bardzo wyrazisty sposób. To dowód potęgi miłości, który zauważają nawet osoby postronne i niezbyt zainteresowane psami. Uczucie Nanusia rozszerzyła na buldogi wszelkich kolorów i rozmiarów, boston-teriery oraz połowę bokserów. Może nie aż tak wylewnie ale wyraźnie woli je od innego towarzystwa.
Musiałem wyjaśnić, czy ten napad poetyckości u Nany wywołała jakaś rewolucja w uczuciach i czy wszystko z nią w porządku.
- Co do amstaffów.... jak tam z twoim ukochanym?
- Słabiej pachnie... - powiedziała tak rozdzierająco, że udzieliła mi odrobiny swojego smutku. Chyba właśnie w tym tkwiła przyczyna jej nastroju... Drążenie tematu mogło pogorszyć sprawę, na szczęście wiedziałem jak zareagować. Skoro ludzkim kobietom zakupy poprawiają nastrój - nie ma powodu, żeby nie pomogły psiej pannie.
- Za godzinę pójdę do sklepu, możemy razem odwiedzić panią Bogusię.
Nana usiadła jak wystrzelona sprężyną. Uwielbia sklepik dla zwierząt i jego właścicielkę. Początkowo podejrzewaliśmy, że to zamiłowanie do artykułów żywnościowych ale od dawna już wiemy, że mamy do czynienia z uczuciem bezinteresownym i głębokim. Nie raz dostawała przysmaczek, który zostawiała na podłodze i pędziła za ladę, żeby się poprzytulać.
- Chodźmy teraz!
- Nie. Najpierw muszę skończyć kilka rzeczy. A potem pójdziemy po owoce i odwiedzimy przy okazji panią Bogusię.
Znowu nastawiła uszy w pozycję MYŚLENIE TWÓRCZE. A potem nagle złożyla uszy, opuściła brwi, pomerdała ogonkiem i przybrała wygląd zaokrąglony i niewinny.
- A mogę dostać to ciasteczko ze stołu? Będzie mi łatwiej poczekać...
- Nie mam ciasteczka. To winogrona. Takie zielone owoce. Nie lubisz ich.
- Skąd wiesz, skoro nie próbowałam?
- Bo próbowałaś. Wczoraj i przedwczoraj. Nie smakowały ci.
- Nie pamiętam. Muszę sprawdzić. - jak zwykle, kiedy w grę wchodziło jedzenie, Nana przybierała coraz inteligentniejszy wyraz. Obecnie wyglądała równie sprytnie jak Lis Witalis. Uznałem, że nie zbiednieję od jednego winogronka polizanego i wyplutego na podłogę, przynajmniej dopóki będę pamiętał, żeby je podnieść i wyrzucić zamiast wdeptać w dywan.
- Siadaj. Masz.
Wzięła owoc w zęby delikatnie... ale już widziałem, że przypomniała sobie wszystkie poprzednie próby zjedzenia winogron.
- Błe. Niedobre. A tobie smakują?
- Ja je lubię. I mają mnóstwo witamin.
- Nie mają. Nie widzę ich.
Już kilka razy poruszaliśmy temat witamin, psina nijak nie może zrozumieć, o co z nimi chodzi.
- Witamin nie widać. Ale są w każdym owocu.
- Wcale nie w każdym. A jak są, to ja je widzę. I jest tylko jedna albo dwie w jednym owocu.
Acha, rozmowa zaczyna być konkretna.
- Nanusiu, a jak wyglądają te witaminy?
- Są takie małe, zielonkawe z dwiema czarnymi kropkami na końcu, wyłażą z dziurki w jabłku i tak się śmiesznie ruszają.
- To są robaczki.
Zmarszczyła czoło.
- A co to za różnica?
- Witaminy to takie coś w rodzaju soku w owocach. Dobre dla zdrowia. Są bardzo różne. Nawet jest taka, która się robi na kocim futerku od słońca.
Zastrzygła uszami. Zamyśliła się i wstała.
- Słabo się czuję od tej jesieni. Chyba potrzebuję witamin. - oświadczyła i energicznie ruszyła do drzwi.
- A ty dokąd? nie wolno ci grzebać w lodówce.
- Wiem. Nie idę do lodówki, bo ona nie zawiera witamin.
- To dokąd?
- Wylizać kota.

2 komentarze:

  1. Wspaniały tekst..Znam te reakcje psa...smutne,wesołe oczy i reagowanie na słowa...Świetnie napisane...podpatrzone.Tekst z duszą.!!

    Danuta

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję... ale ja te teksty pisze po prostu z Naną. Lubię z nią gadać, zawsze mówi coś ciekawego.

    OdpowiedzUsuń