wtorek, 11 listopada 2014

OLIVIER TRUC „OSTATNI LAPOŃCZYK” ***


KSIĄŻKA PRZEKAZANA PRZEZ WYDAWNICTWO CZARNA OWCA
Przedziwna książka. Przyznam uczciwie: z początku myślałam, że nie dam rady, że odłożę po kilkudziesięciu stronach. Bo cóż nas mogą obchodzić konflikty pomiędzy hodowcami reniferów na zimnej, odległej – nie tylko geograficznie, ale też kulturowo – północy? A jednak… coś było w materii słownej tej powieści takiego, co nie pozwoliło mi zrezygnować, brnęłam więc dalej i dalej, aż w pewnej chwili... poczułam się zafascynowana. Zaczarowana.
Kraina, gdzie przez czterdzieści dni trwa noc polarna, a po niej słońce wschodzi na zaledwie godzinę czy dwie. Gdzie trzydziestostopniowe mrozy to zwyczajna sprawa, a dwadzieścia to już łagodna temperatura. Gdzie przez pustkowia śniegu i lodu poruszać się można tylko skuterem śnieżnym. Ewentualnie na nartach. Bo nic innego nie przejedzie. Gdzie pasterze nadal mieszkają w namiotach zwanych gumpi i żyją niemal tak samo jak setki lat temu. Gdzie wciąż żywe są szamańskie tradycje, wyśpiewywane w pradawnych lapońskich pieśniach – joikach. Przy wtórze tradycyjnych lapońskich bębnów… I właśnie o jeden z takich bębnów chodzi w tej opowieści. Z lokalnego muzeum znika tajemniczo zabytkowy bęben, a wkrótce potem zamordowany zostaje jeden z hodowców reniferów, człowiek, który nie cieszył się co prawda najlepszą opinią w swoim środowisku, ale… znał się na lapońskich bębnach jak mało kto. Śledztwo w obu tych sprawach podejmuje tzw. Policja Reniferów, reprezentowana przez parę funkcjonariuszy, z pozoru niedobraną, a jednak doskonale się rozumiejącą: policjanta przed emeryturą – który z pochodzenia jest Saamem czyli Lapończykiem – oraz energiczną młodą policjantkę, Norweżkę. Oboje czują, że w istocie jest to jedna i ta sama sprawa. I nie spoczną, dopóki jej nie wyjaśnią, pomimo kłód rzucanych pod nogi, gróźb i szykan. Zwłaszcza, gdy dowiedzą się, że źródła całej tej historii tkwią w przeszłości i wiążą się z poszukiwaniem pewnej kopalni. A droga do niej została „zapisana” w symbolice zaginionego bębna. Za jaką mrzonką uganiały się pokolenia odkrywców i awanturników, szkodząc przy okazji autochtonicznej ludności? Jakich złóż szukali? Złota?... A może czegoś znacznie groźniejszego??... 
I jaką rolę odegrał w tej sprawie tajemniczy, kontrowersyjny, prawie legendarny wśród Saamów hodowca, zwany Aslakiem?
Francuskiemu pisarzowi i dziennikarzowi udało się w piękny sposób zobrazować życie mieszkańców Laponii – tej współczesnej, i tej dawnej, zachowanej w tradycji i przekazie. Ich wierzenia, obyczaje, sposób myślenia, ich walkę o przetrwanie w warunkach trudnych nie tylko z natury. Znalazłam tam zdanie, że Lapończycy są ostatnim z europejskich ludów pierwotnych. Trudno im w obecnej rzeczywistości pozostać sobą, a jednocześnie żyć w cywilizacji narzuconej, owszem, przez innych – lecz przecież kuszącej, bo przynoszącej przynajmniej minimum wygód i poczucia bezpieczeństwa. Lecz czy naprawdę? Czy w lesie, w górach, na pustkowiu, w kilkudziesięciostopniowych mrozach, gdy każdy krok i każdy oddech wymaga od człowieka maksimum wysiłku - czy cywilizacja ma tak naprawdę coś do zaoferowania?...
Ci ludzie wciąż żyją w zgodzie z naturą. Dbają o swoje renifery, bo to ich największe bogactwo. I choć zwierzęta te hodowane są przede wszystkim dla mięsa, mleka i futra – Saarowie szanują je. To ich odróżnia od naszej „kultury”, w której szanujemy tylko samych siebie.
Na szczególną uwagę zasługuje wątek Aslaka – tytułowego ostatniego prawdziwego Lapończyka. Który się cywilizacji "białych ludzi" nie kłaniał. A zakończenie powoduje, że zostajemy bezradni, wzruszeni, oszołomieni, z tysiącem myśli i emocji, które nieprędko przeminą.
Polecam gorąco. Trzy zasłużone gwiazdki dla niezwykłej powieści.

(Anna Klejzerowicz)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz