piątek, 21 listopada 2014

Miejsce do pracy Bożeny Gałczyńskiej-Szurek

Kiedy Grażynka rzuciła hasło, żeby sfotografować swoje miejsce pracy i w dodatku padło słowo biurko, poczułam się zawstydzona. Zamiast biurka mam mały zabytkowy stoliczek, a ciasny kąt, w którym piszę, jak na miejsce pracy pisarza prezentuje się nad wyraz skromnie. Sęk w tym, że tylko tam potrafię pisać książki. Nie dość, że jest ciasno, to jeszcze ze zdjęcia można by wywnioskować, że to nie ja, a wiolonczela pisze powieści. Rzecz w tym, że bez niej czuję się zagubiona. Odkąd pamiętam, zawsze była pod ręką. Przywykłam do niej. Dopiero wtedy, gdy „siedzimy razem w kącie”, a właściwie, gdy ona stoi obok - łapię natchnienie. I tu zaczynają się problemy. Mnie nie przeszkadza, że jest trochę ciasno, jednak ten widok wszystkich drażni. Teściowa robi delikatne uwagi, że skoro miejsca w domu nie brakuje, to po co się tak gnieść przy samej szafie? Mąż kusi zakupem porządnego mebla, to znaczy biurka. Wszyscy mają najlepsze intencje, by coś dla mnie poprawić.
Mama męża, Basia, tak bardzo się przejmuje moim pisarstwem, że wciąż wymyśla i proponuje mi różne rozwiązania tej, w jej odczuciu, nad wyraz niekomfortowej sytuacji. Przestawia pod moją nieobecność instrument, zbiera i chowa porozstawiane wszędzie aniołki, sprząta ze stolika góry czekoladek. Wszystko po to, by mi stworzyć więcej przestrzeni i ułatwić pracę.

Mam naprawdę miłą teściową, ale gdy tylko zamkną się za nią drzwi, wiolonczela i aniołki wracają na swoje miejsce, a ja otwieram nowe pudełko czekoladek i dopiero wtedy, o ile jestem sama, zaczynam pisać. 
Bożena Gałczyńska-Szurek




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz