piątek, 17 stycznia 2014

Konkurs Świąteczny III miejsce - Joanna Jagieła "Opowiadanie świąteczne"


Opowiadanie świąteczne

Cisza - niezmącona, podniosła, prawie magiczna, towarzyszyła dziś, niemal na krok, zgarbionej i chudej postaci, która człapała powoli i niepewnie wzdłuż zaśnieżonej i ciemnej ulicy. Tylko gdzieniegdzie drogę rozświetlało słabe światło latarni. Tak jakby wszystko dziś wokół zmówiło się odpowiednio, by stworzyć wspólnie prawdziwie świąteczną atmosferę. Śnieg padał, w radio śpiewały przepiękne kolędy i pastorałki, ludzie, jak zwykle w tym dniu, byli dla siebie niezwykle wyrozumiali i mili. Wokół panował podniosły nastrój wyczekiwania. Tylko na co? Nic już nie jest przecież takie samo. Gdy obok zabraknie ukochanej osoby, tęsknota przysłania swym ogromnym cieniem, każdą możliwą radość. Nawet człowiekowi nie chce się wstawać z łóżka. Bo po co? I dla kogo? Żeby samotnie wypić kubek ciepłego mleka? E tam, bez sensu.
Starsza zgarbiona pani, idąc powoli w stronę pustego domu, rozmyślała dokładnie w ten sposób. Co chwila przystawała. To zaglądała ciekawie do okien sąsiadów, to obserwowała padające wokół płatki śniegu. Słowem - wszystko, by tylko przedłużyć swój powrót do domu. Od śmierci Stanisława nie lubiła swojego mieszkania. Nienawidziła tych wszystkich rzeczy, które przywoływały piękne, acz bolesne wspomnienia. Dziś mijało dokładnie pół roku, odkąd ukochany mąż i przyjaciel, opuścił ją, pozostawiając ogromną i pogłębiającą się z dnia na dzień, pustkę w sercu. Nie potrafiła bez niego żyć. Stanisław od zawsze towarzyszył jej w życiu, służąc pomocną radą i ciepłym słowem. Już dawno, jak ta szekspirowska Julia, popełniłaby pewnie zbrodniczy czyn, by móc znaleźć się ponownie w jego cudownym i silnym objęciu, gdyby była jednak ciut młodsza. Teraz, jest już za stara na tak wariackie zachowania. Pod koniec życia stworzyłaby tylko pretekst do niepotrzebnych plotek i zburzyłaby cały swój chrześcijański dorobek, który pieczołowicie budowała przez całe życie. Pani Zofia, bo tak nazywała się starsza pani, odczuwając w starych już kościach, nasilający się z minuty na minutę mróz, postanowiła jednak powoli wracać do pustego domu. W końcu Wigilia zobowiązuje – mimo samotności, nie może, ot tak, zaprzestać jej obchodzić. Zresztą, w spiżarni na podłodze czeka na nią cały garnek przepysznej zupy grzybowej, którą już wczoraj ugotowała specjalnie na wieczerzę. Oczywiście, grzybki uzbierała sama, własnymi spracowanymi rękami, w zeszłe lato. Zresztą, w ubiegłym roku był tak ogromny ich wysyp, że zaczęła sprzedawać grzyby na pobliskim ryneczku. Nie z chytrości, tylko z nudów, rzecz jasna. Bo co tu robić samemu w słoneczne, letnie popołudnia?
Tak usilnie rozmyślając, pani Zofia doszła w końcu pod swój malutki domek, schowany pod zasypanym obficie drzewem. Malutkie okienka z ładnymi, zielonymi okiennicami, położony w zeszłe lato jeszcze świeży tynk w kolorze groszku oraz rzeźbiony, drewniany płotek sprawiały, że domek pani Zofii, mimo swoich niewielkich rozmiarów, wyglądał bardzo miło i zachęcająco.
Starsza pani, otrzepując energicznie swoje zaśnieżone buty pod domem, dostrzegła nagle w drzwiach wejściowych, coś niepokojącego. Klapa, którą niegdyś Stanisław zamontował dla ich kota Filona, zawsze zamknięta, dziś była niebezpiecznie odchylona. Pani Zofia – jak zwykle w takich chwilach – niepewna i wystraszona – postanowiła zawrócić i skierować swoje kroki wprost na pobliską komendę policji. Ale zaraz, zaraz. Przecież klapa jest tak małych rozmiarów, że nawet dziecko nie byłoby w stanie się przez nią przecisnąć. Kobieta szybko podjęła decyzję. Wejdzie cicho do domu -jakby nigdy nic, zaopatrzy się, mimo wszystko, w miotłę i pójdzie na przeszpiegi, by znaleźć intruza, który wtargnął do jej domu. Pani Zofia, delikatnie przekręciła klucz w zamku i cichutko uchyliła drzwi. Wtem, przed oczyma zobaczyła w swojej spiżarni dużą jasną masę, pełną splątanej sierści w kolorze jasnego piasku. Intruz, jakby nigdy nic, częstował się w najlepsze wprost z dużego garnka, przepyszną wigilijną zupą grzybową. Pani Zofia aż krzyknęła z oburzenia! Precz! I bezmyślnie zaczęła okładać miotłą zdziwionego psa. Lecz ten, niezrażony jej zachowaniem, jadł dalej, by dopiero po chwili uciec z zasięgu jej wzroku, wprost do sąsiedniego pokoju. Wskoczył spokojnie na kanapę starszej Pani i ułożył się na dużej, bawełnianej poduszce. Kobieta aż przetarła oczy ze zdumienia, widząc pysk tego bezczelnego psa na poduszce, która należała do jej ukochanego Stanisława. Przecież to jest własność męża! Co za niewychowany, okropny kundel! Najpierw zajada się moją jedyną potrawą wigilijną, by później położyć się wygodnie na łóżku.
Z powodu ogarniającej ją bezsilności, starsza Pani, jakby nigdy nic, zaczęła rozpaczliwie płakać. Pies, który był psem, mimo wszystko, bardzo grzecznym i kulturalnym, skrępowany nagłym wybuchem starszej Pani, postanowił zainterweniować. W końcu, nie przez przypadek, ostatniej nocy został uratowany przez miłego, starszego pana, imieniem Stanisława. Staruszek przyszedł równo o północy i cichutko, prawie bezgłośnie, uwolnił go z krępujących i zimnych łańcuchów, do których był przywiązany przez ostatnie 6 miesięcy. Uratował go, a on jest psem honorowym, dlatego, jak obiecał wczoraj starszemu panu, zaopiekuje się jego żoną tak doskonale, że staruszka już nigdy nie odczuje przygnębiającego uczucia samotności. Pies, postanowił działać od razu. Szczeknął zachęcająco i radośnie, po czym pobiegł do sąsiedniej izby, by przynieść swojej nowej Pani, jej ulubione puchowe kapcie. Wiedział doskonale, które należą do niej, w końcu ma w posiadaniu węch pierwsza klasa! Kobieta, widząc w zębach paskudnego kundla, swoje pantofle, jęknęła cicho. Pies jednak się nie poddawał. Postanowił przynieść jej nową niespodziankę. Wchodząc po raz pierwszy do domu, widział w spiżarni, w samym jej rogu, malutką nieżywą już mysz. Tak. Staruszka na pewno się ucieszy, gdy zobaczy, jakim jestem doskonałym myśliwym! Pomyślał pies. Odtąd, pewnie będę mógł towarzyszyć jej podczas letniego grzybobrania, by później zjeść całą miskę przepysznej zupy grzybowej, którą Pani przygotuje.
A co na to staruszka? Pani Zofia siedziała już cicho i spokojnie w swoim fotelu, głęboko rozmyślając. Czy to nie przypadek, że akurat dziś, gdy minęło dokładnie pół roku od śmierci Staszka, pojawia się ten dziwny pies w moim domu? Narobił hałasu i bałaganu, ale przynajmniej jakoś radośniej i cieplej mi na sercu. Może lepiej, żeby został jednak w domu. Zresztą, nie wypada go nawet wypuszczać na zewnątrz, gdy za oknem siarczysty mróz i nieprzenikniona ciemność. Zostanie. Tylko dziś. W końcu Wigilię mamy, a przecież Biblia doskonale mówi, że należy zapraszać w swoje progi wszystkich potrzebujących. Bo w rzeczywistości, człowiek nigdy nie jest prawdziwie samotny. Na świecie, jest przecież mnóstwo istot, które tak samo jak ja, potrzebują czyjegoś ciepła i pokrzepiającego dotyku. Istotą jest, by nie zamykać swojego serca na innych. Nie odgradzać się ciężkim i grubym murem, tłumacząc się smutkiem i samotnością. Należy wyjść do ludzi z wyciągniętą dłonią i czekać, zawsze cierpliwie czekać, by móc komuś pomóc w potrzebie. A wtedy uśmiech, najszczerszy i najpiękniejszy, bo pochodzący wprost z głębi serca, sam, mimowolnie i bez naszej wiedzy, pojawi się na twarzy.
Tak, człowiek nigdy nie jest prawdziwie samotny...

JOANNA JAGIEŁA

3 komentarze:

  1. Pięknie, Pani Joanno:-), gratuluję:-)!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekne..i tak dobrze sie czyta, az zal, ze tak krotko. Czekamy na wiecej. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń