czwartek, 6 lutego 2014

Recenzje z Kropką - Szczęśliwy pech” Iwony Banach


Co tu kryć, lubię książki, przy których zaczynam myśleć lub które mnie bawią. Właśnie trafiłam na „Szczęśliwy pech” Iwony Banach. Dziwne rzeczy wyczynia z człowiekiem ta książka. Powinnam ją była czytać w jakimś bardziej stabilnym miejscu, bo kiedy śmiałam się jak opętana, moja wersalka wydawała z siebie podejrzane dźwięki, które wyraźnie irytowały usiłującą spać Kropkę. Udało mi się przy tym zakrztusić herbatą (uprzedzam – nie tykać żadnego pożywienia przy czytaniu, bo będzie nieszczęście), rąbnąć łepetyną w półkę (bo zapomniałam, że ona tam jest i tylko czeka na okazję) i dostać czkawki ze śmiechu. Przez dwie godziny nie byłam w stanie oderwać się od lektury, a kiedy skończyłam, ledwo zipałam. Obrażona Kropka zdecydowała się odciąć od źródła denerwujących ją dźwięków i zakryła uszy łapami. Ja zaś złapałam oddech i nieco się zestresowałam. Zestresowałam się, bo doszłam do wniosku, że w zasadzie tak serdecznie rechotałam z samej siebie. Bohaterka książki bowiem jest chodzącym nieszczęściem. Demoluje wokół siebie wszystko, co napotka, a wszelkie istoty żyjące skazane są przynajmniej na poważne urazy. Jeśli jestem do niej podobna, to raczej nie powinien być to powód do takiej eksplozji radości.
Pełna poczucia winy zerknęłam na Kropkę, która akurat przeciągała się rozkosznie i humor mi się nieco poprawił. Zaraz! Nie jest tak źle! Wszak moje ekscesy odbijają się tylko na mnie! Nie jestem szkodliwa dla otoczenia! Ot, zlecę ze stołka czy drabinki, moja głowa przeprowadzi nieplanowane spotkanie na szczycie z drzwiami łazienki, które złośliwie się otworzą, gdy przechodzę, walnie mnie otwarte okno, kiedy odkurzam, kanty mebli nabiją mi parę siniaków, ale wszystko, co żywe, jest przy mnie bezpieczne. A ostatnio nawet jakby sprzęty domowe złagodniały wobec mnie. W dodatku mąż przezornie schował gwoździe, więc nie mogę uprawiać ulubionego zajęcia. Bo – nie wiem, czemu – uwielbiam ozdabiać ściany gwoździami. Nie po to, żeby tam tkwiły bez powodu. Nie. Ja sobie ten powód bez problemu wynajdę. Coś do zawieszenia zawsze się w domu znajdzie. Teraz nie mam dostępu do gwoździ, a samo machanie młotkiem mnie nie satysfakcjonuje. Szkoda. Uprawiałam zagważdżanie ścian z dużym zaangażowaniem.
Bardzo mnie pocieszył fakt, że gdzieś we mnie tlą się jeszcze resztki altruizmu. Krzywdę robię wyłącznie sobie, oszczędzając rodzinę i Kropkę.
A książkę polecam wszystkim serdecznie. Włoch, który dość specyficznie próbuje porozumiewać się po polsku, też Was ubawi.


Małgorzata Kursa

1 komentarz:

  1. Ja coraz częściej przekonuje się, że na własnym podwórku mam autorów, którzy potrafią czarować słowem

    OdpowiedzUsuń