sobota, 8 lutego 2014

Pamiętniki kota Bartłomieja część 1 - Iwona Mejza


Czując, że zbliżam się do kresu mojej ziemskiej wędrówki postanowiłem dla pamięci potomnych spisać dzieje moje i mojej rodziny, by sława imion mi bliskich nie przepadła w mrokach przeszłości. Piszę nocami, gdy w domu zapada cisza i słychać tylko oddechy najbliższych. Wtedy wyciągam stary, splamiony tuszem kajet i drżącą ze starości łapą sięgam po pióro, by skreślić choć parę słów.
Długo myślę, zastanawiając się od czego zacząć, co pominąć skromnym milczeniem, a co spisać. A może nie pomijając niczego, tak jak to robią ludzie niekoniecznie zasłużeni napisać o wszystkim? Tylko, też myślę głęboko, czy ja, stary kot, pamiętam wszystko? Czy pamiętam tak by nikogo nie skrzywdzić i nikogo nie pominąć, by pozostać sprawiedliwym? Nie wiem, nie wiem, ale próbować trzeba. Zacznę, tak jak zaczyna się wspomnienia, od dnia narodzin moich i mojego rodzeństwa, wiele, wiele lat temu. Ściskam mocniej w łapie pióro i zaczynam:
Urodziłem się czternaście lat temu, na Galicyjskiej prowincji jako jedno z pięciorga dzieci Kocicy Jakubiny i znanego łamacza kobiecych serc Tygrysa Pięknego. Rodzice moi kochali się bardzo i spędzali ze sobą dużo czasu, razem wędrując na romantyczne spacery przy świetle księżyca, wzdychając do siebie i obdarzając się pełnymi czułości spojrzeniami. Tak, że mogę powiedzieć o sobie i moim rodzeństwie iż jesteśmy dziećmi miłości. Niestety, mój ojciec odziedziczył po swoich arystokratycznych przodkach, tak arystokrata z manier jak i wyglądu, naturę nieco awanturniczą i skorą do nieprzemyślanych decyzji. Pomimo posiadania małżonki i licznego potomstwa ojciec nie porzucił swego stylu życia, nadal skory do bójek i wspólnych z kolegami z kawalerskich czasów wypadów. Z jednego z takich wypadów, zawsze trochę ryzykownych, nasz papa nie wrócił. Na resztę życia pozostaliśmy półsierotami, mając w pamięci niewyraźny portret ojca. Najpierw tęskniliśmy bardzo, potem, z czasem, obraz ojca zacierał się i stawał się prawie nierealnym wspomnieniem. 


Moja mama Kubusia

Mama troszczyła się o nas bardzo. Starannie wybrała dla nas miejsce urodzin i dom, w którym dane mi było przeżyć całe życie.
Początków nie pamiętam, ale na zdjęciach widzę siebie i czwórkę mojego rodzeństwa przytulonych do mamy. Gdy tak patrzę na to zdjęcie prawie namacalnie czuję bliskość mamy, jej ciepło i jej mamin, przesycony mlekiem zapach. Przytulam się do rodzeństwa, ufny i pełen poczucia bezpieczeństwa, nieświadom zagrożeń czyhających na nas za progiem domu. Na razie mamy tydzień i śpimy razem z mamą w ogromnym kartonowym domku wypełnionym przytulnymi kocami. 


Ja i moje rodzeństwo na starej fotografiii...

Jemy, siusiamy i śpimy. Mama wynosi nas z domku po jednym, każdego pewnym gestem chwytając za kark. Trochę się w duchu buntowałem, czując, że potrafię już sam chodzić bez pomocy mamy, ale jej troska przeważała. Każdy dzień to była nauka samodzielności pod kontrolą mamy. Miałem dwie siostry i dwóch braci i bardzo ich kochałem. Każdy z nas był inny i miał inny charakter. Najbardziej wojowniczy i największy był Tygrys, który otrzymał imię po ojcu, a i charakter miał z naszej piątki najbardziej do charakteru taty podobny. Potem bliźniaki rozrabiaki Kaj i Kaja i moja ukochana siostra Miki. Mnie imię nadała Babcia. Zawsze miałem szczęście do kobiet, a oprócz mamy, Babcia była dla mnie jedną z najważniejszych. Kochała mnie i głaskała i rozczulała się nade mną jaki jestem piękny i inteligentny. Powiedziała, że powinienem być mocny jak dąb i nadała mi imię Bartek. Potem Babcia zmieniła zdanie i stwierdziła, że jestem jak Burt Lancaster, taki wielki aktor z Babcinej młodości i że to po nim to imię. Tak mam zresztą wpisane w mojej książeczce. Wszyscy i tak mówią do mnie Bartek, albo zdrobniale Bartuś. Tak żyliśmy z dnia na dzień w poczuciu bezpieczeństwa, dorastając i ucząc się coraz to nowych rzeczy. Gdy mieliśmy dwa miesiące okazało się, że moje rodzeństwo się wyprowadza. Było nam strasznie smutno, bo myśleliśmy, że będziemy już razem do końca życia, ale mamusia wytłumaczyła nam, że tak to już w kocich i nie tylko kocich rodzinach się dzieje i im wcześniej postawimy na samodzielność tym lepiej. Kaja i Kaj mieli ogromne szczęście trafiając na prawdziwą wieś do dużego gospodarstwa. Czekało ich dużo pracy, ale równocześnie mieli zapewnioną przestrzeń życiową, dobre jedzenie i opiekę. Nasza pańcia dopilnowała by trafili do porządnych, lubiących zwierzęta ludzi, by nie działa im się krzywda. Pożegnanie było oblane potokami łez, ale trzeba było żyć dalej. W kilka dni później pożegnał nas pupilek mamusin Tygrys. Przeprowadzał się o kilka ulic dalej od nas, zmieniając życie w domu na życie w bloku. Byliśmy pewni, że sobie poradzi i dalsze życie ułoży się po jego myśli. Pozostaliśmy w domu w trójkę. Mama, Miki i ja. I tak pozostało do dzisiaj. Właśnie wtedy, po przeprowadzce rodzeństwa, w ramach usamodzielniania się dostaliśmy osobne domki do mieszkania. Każdy z domków wyścielony był nowym kocykiem, w każdym mieliśmy nowe poduszeczki. Mój domek był wysoki, tak, że musiałem ćwiczyć przeskoki. Raz przeskoczyłem i drugi raz i trzeci, a potem pomyślałem, aby spróbować wydostać się w całkiem inny sposób. Oglądałem program w telewizji. Zapomniałem napisać, że nasze domki stały w pokoju, w którym także było miejsce telewizora. Wieczorem, a nawet czasami od rana telewizor był włączony i my mogliśmy się z niego uczyć jak się żyje w szerokim świecie. Wtedy zobaczyłem góry i morze. Góry nie takie malutkie tylko podobno jedne z największych na świecie. Nasi wspinali się znowu na Mont Everest, czy coś takiego. Widziałem jak wchodzą na szczyt smagani wiatrem, zmrożeni, mówili, że tak wygląda podejście zimą. Bardzo mi się to podobało, taki prawdziwie męski sport. Pomyślałem, dlaczego nie miałbym się wspinać po kartonowej ścianie mojego domu, zawsze to będzie inaczej niż tradycyjny wyskok. Gdy mama i Miki wyszły razem na spacer, a pańcia była zajęta gotowaniem obiadu, postanowiłem spróbować i zrobić pierwsze podejście. Ściana była stroma, ustawiona pionowo, trudna do zdobycia. Namierzyłem się i wbiłem pazurki w twardy karton. Szło ciężko, ale krok po kroku wspinałem się na szczyt. Gdy dochodziłem do szczytu, to znaczy do krawędzi pudła, miejsca, w którym powinien znajdować się dach, zauważyłem okrągłe okienko. Było niezwykłe. Do tej pory wszystkie okna, które widziałem miały kształt prostokąta, a tutaj koło. Postanowiłem zajrzeć. Przesunąłem przednie łapy ku górze, wbiłem je mocniej w ścianę i zbliżyłem głowę do okrągłej dziury. Widać było przez nią kawałek świata na dywanie. Zbliżyłem się i gnany ciekawością wsadziłem głowę w kuszącą dziurę. Widziałem zielony jak trawa i miękki dywan, widziałem wszystkie pozostawione po naszym posiłku okruszyny i spodeczek z jedzeniem, ustawiony dość blisko. Dopiero na widok jedzenia poczułem jaki jestem głodny. Szarpnąłem głową chcąc ją wyciągnąć z okienka i nagle zawisłem w powietrzu. Łapki wysunęły mi się ze ściany, a głowa pozostała w dziurze. Łatwo było ją wcisnąć, ale trudno wyciągnąć. Nie wiedziałem co mogę zrobić. Z rozpaczą myślałem, że moje młode życie dobiega końca, zaczynało mi brakować powietrza, a na szyi powoli acz nieustępliwie zaciskała się kartonowa obręcz. Ostatkiem sił zacząłem wzywać ratunku, w tych zduszonych kwikach nie rozpoznając własnego głosu. Nagle, gdy już myślałem, że czas się żegnać, drzwi do pokoju otwarły się z impetem i wbiegła rozglądająca się dookoła pańcia. Jeden rzut oka wystarczył jej by zobaczyć w jakim niebezpieczeństwie jestem. Sięgnęła po nożyczki i szybko rozcięła więżącą moją głowę dziurę. Osunąłem się bezwładnie na zaściełające pudełko kocyki. Byłem uratowany. Gdy ocknąłem się pańcia przytulała mnie do siebie tak mocno, że czułem bicie jej serca. Głaskała mnie powtarzając bez przerwy, że napędziłem jej wielkiego strachu, i że nie wie co by beze mnie zrobiło. To było przyjemne. Po tym zdarzeniu nożyczki poszły w ruch, a mój kartonowy domek zrobił się niższy o dziesięć centymetrów. 

Ciąg dalszy nastąpi...

3 komentarze:

  1. Jako wielbicielka kocich historii czekam na ciag dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję w imieniu Bartusia. Ciąg dalszy oczywiście będzie :)

    OdpowiedzUsuń