wtorek, 11 lutego 2014

Pamiętniki kota Bartłomieja część 3 - Iwona Mejza


Gdy miałem całe dwa lata uznałem, że powinienem zobaczyć jak wygląda świat na innych ulicach. To były niebezpieczne wyprawy czynione w ścisłej tajemnicy przed mamą i siostrą. Mama nigdy by mi nie pozwoliła oddalić się w tak niebezpieczne rejony, z kolei Miki chciałaby na pewno iść ze mną, a na to nie mogłem pozwolić. Jedna z tych wypraw szczególnie zapadła mi w pamięci. Na wyprawach, jak to na wyprawach cały czas poznawałem nowych kolegów. Szary Pręgowany, Cezar, Kiciulek i Przylepa. Z Kiciulkiem łączyło nas wspólne zamiłowanie do podróży i odkrywania nowych terytoriów. Czasami on przychodził do mnie, czasami ja zaglądałem do niego i wspólnie ustalaliśmy plan marszruty. Najczęściej spotykaliśmy się wczesnym rankiem, gdy dookoła panowała jeszcze senna cisza. 
Ten ranek miał być podobny do tych, które już razem przeżyliśmy. Spotkanie w garażu, wspólne śniadanie i planowanie dokąd tym razem oczy i łapy nas poniosą. Byliśmy przyzwyczajeni do tego, ze w czasie naszego śniadania pani Kiciulka wyjeżdża do pracy, zostawiając nam do dyspozycji cały garaż. Siedzieliśmy w kącie czekając aż wyjedzie i przełykając ostatnie kęsy posiłku. Zamierzaliśmy wtedy wybrać się na okoliczne łąki, gdzie podobno można było obserwować żaby. Nigdy jeszcze nie widziałem żaby z bliska. Kiciulkowa pani wyjechała samochodem i słyszeliśmy jak z kimś rozmawia. Potem powinna wsiąść do samochodu i pojechać do pracy, tymczasem , jak nigdy dotąd usłyszeliśmy skrzypienie drzwi i nagle w garażu zapadła absolutna ciemność. Byliśmy uwięzieni! Pani nas zamknęła i pojechała! Jak ona mogła tak zrobić?! Spojrzeliśmy po sobie zmartwieni. Z naszej wyprawy nici. Całe szczęście, że mieliśmy pod dostatkiem jedzenia i picia, oraz nadzieję, że pani zaraz wróci i otworzy nam drzwi. Gdy po jakimś czasie, nie mieliśmy zegarków, a i słońce było poza naszymi oczami, nic się nie zmieniło, zaczęliśmy wołać o pomoc. Bo cóż my biedni zrobimy jeżeli Kiciulkowa pani wyjechała na dłużej? Na dwa dni, a może tydzień. Już wyobrażałem sobie siebie i Kiciulka wychudzonych, nie ruszających łapkami, z języczkiem szorstkim i spragnionym chociażby kropli wody. Rozpłakaliśmy się obaj bezsilni wobec przerastających naszą wyobraźnię zdarzeń. W końcu przytuleni do siebie usnęliśmy. W ten sposób minęło kilka godzin. 
Gdy się obudziłem Kiciulek nadal spał, a garaż był nadal zamknięty. Uświadomiłem sobie co w tej chwili czuje moja mama i Miki i wszystkie moje pańcie. Pewnie szukają mnie i nawołują całe zrozpaczone, że już nie żyję, albo zostałem uprowadzony przez złych ludzi. Dałbym wszystko by je uspokoić. Kobiety mojego życia, takie kochane. Słyszałem za drzwiami garażu jakieś głosy, szum silnika, wydawało mi się, że rozpoznaję głos mojej pańci. Otrzepałem się i przygładziłem włosy. Nie chciałem wyglądać jak ostania bieda, by nie sprawiać bólu mojej pani. Pamiętam jaki byłem szczęśliwy gdy zobaczyłem je obie; panią od Kiciulka, który nie wiadomo kiedy zawisł w jej ramionach i moją panią wyciągającą do mnie ręce. Przytuliłem się, przyrzekając sobie w duchu, że to była moja ostatnia tak daleka i niebezpieczna wyprawa. Słyszałem jak Kiciulkowa pani mówi, że jak wyjeżdżała to nas nie zauważyła, ale spieszyła się bardzo, nagły telefon i tak mechanicznie przymknęła ten garaż. Zazwyczaj go właśnie przymyka, no dzisiaj tak mocniej. Zdarzyło się. 
Nie zamierzam przytaczać co usłyszałem od mamy i od siostry. Pani była tak ucieszona, że jestem z powrotem, że darowała mi wyrzuty. Swoje wiedziałem. Co dom to dom. Najwyżej, no najwyżej wyjdę sobie na ulicę, poleżę przy chodniku obserwując samochody. Coś mi się od życia należy. Przez kilka następnych tygodni siedziałem jak trusia. Najcięższym zadaniem było przebłaganie Miki, która obraziła się na mnie. Ona też chciała obserwować żaby i zdobywać obce terytoria, a ja ją zostawiłem. Było ciężko. 



Moja siostra jest kochana, ale charakter ma niełatwy. Nie dość, że w ramach przeprosin musiałem zmywać za nią nasze talerzyki, to jeszcze musiałem jej towarzyszyć w wyprawach na myszy. Moja siostra to znana obserwatorka gryzoni. Jeżeli uda się jej znaleźć miejsce, w którym przebywają gryzonie, czasami są to myszy, czasami nornice, zdarzyły się nawet orzechówki, to nic i nikt nie jest w stanie odwrócić jej uwagi. Siedzi i czeka aż wyjdą. Siedzi godzinę, dwie, trzy. Bez jedzenia i bez picia. Czasami w pełnym bezruchu, zamiera nad okrągłą dziurą. Czeka. Ja razem z nią, w ramach pokuty. Cały zdrętwiały, znudzony. Jak sobie teraz przypominam tamte chwile z młodości to nadal czuję ścierpnięte łapy i lekką senność, która mi zawsze wtedy towarzyszyła. Potem skok adrenaliny, gdy w otworze pokazywała się głowa rezolutnego przedstawiciela mysiego gatunku. Oczy jak dwa koraliki badawczo wodziły wokół, napotykając nieruchome spojrzenie mojej siostry. Czasami gryzoń znikał w wygodnej i bezpiecznej dziurze, czasami nie zdążał, a wtedy zaczynała się zabawa mojej siostry, uwielbiającej tego typu sporty. Zazwyczaj po jakimś czasie Miki odpuszczała, a wykończona mysz znikała w dziurze, nie rozumiejąc jakim cudem umyka z życiem. Taka to jest moja siostra. Lubi się pobawić, ale wszystko z umiarem i bez krzywdy dla innych.

Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz