czwartek, 13 lutego 2014

Pamiętniki kota Bartłomieja część 4 i ostatnia - Iwona Mejza


Lata płynęły coraz szybciej i z małego kotka stawałem się dużym i pięknym kocurem. Ważyłem już siedem kilogramów i zachwycałem wszystkich urodą i zwinnością. Zimą brodziłem po pachy w śniegu i obrzucałem się kulkami z Miki i z mamą Jakubiną. Czasami do zabawy przyłączał się Cezar. Niestety Cezar miał zapędy wodzowskie i zabawa z nim kończyła się szybko. Ciepłe lata upływały nam na opalaniu się, zabawie, i wzajemnym droczeniu się. Czasami do zabawy przyłączał się pan Nero, a pan Asko kibicował nam zza płotu. Pan Nero coraz częściej mówił, że się starzeje i czas zajrzeć, jak wygląda życie po drugiej stronie tęczy. Był piękny czerwcowy dzień gdy pan Nero wybrał się na zwiedzanie tej pięknej krainy, nam na razie niedostępnej. Mama tłumaczyła nam, że nadszedł czas na rozstanie, ale to oznacza tylko tyle, że pan Nero niewidoczny dla nas jest wśród nas nadal i nadal obserwuje jak się bawimy, jak się kłócimy i jak śpimy. Jest obecny duchem. 
Długo nie trwało, gdy na podwórku pojawiły się dwie nowe właścicielki bud i misek, tym razem panie Dina i Stella. Pani Dina była wtedy bardzo młoda, mówiła, że ma niecałe trzy miesiące, czyli była jeszcze dzieckiem. Jaka ona była wesoła i beztroska! Pierwsze kontakty mieliśmy bardzo pozytywne, do momentu, gdy przypomniała sobie, że pochodzi z rodziny terierów i trochę się tym przejęła. Bo jakże to tak, pies przeznaczony do polowania, do łowienia będzie się bawił z tymi na których powinien chociażby dla rozrywki szczekać? Czekały nas ciężkie chwile okraszone momentami wzajemnej sympatii. 
Pani Stella była całkiem inna. Miała za sobą ciężkie życie i bardzo cieszyła się, że trafiła do pełnej miłości rodziny. Gdy pani Dina nie widziała, bawiliśmy się razem i baraszkowali, podjadając ze wspólnej miski co lepsze kąski. Teraz wiem, że pani Dina dobrze wiedziała o naszych zabawach tylko nie chciała tracić twarzy i dlatego udawała, że śpi, albo że jest zajęta czym innym, niezwykle ważnym. W każdym bądź razie życie ułożyło się nam spokojnie i nadal mogliśmy się wszyscy cieszyć pełnią bezpieczeństwa i miłości. 
Wtedy też przeżyłem pierwszy świadomy kontakt z lecznicą i lekarzami pracującymi w tej lecznicy. Do tej pory to do nas przychodził pan doktor raz w roku i robił nam zastrzyk. Tak na dzień wcześniej już przeczuwaliśmy, że będzie się działo. Pani dzwoniła i umawiała się na kawę. Oj my dobrze wiedzieliśmy co się za tą kawą kryje, ale nie było zmiłuj. Zresztą po latach jestem pani wdzięczny, nie musiałem odwiedzać lecznicy, przeżywać stresu na widok tych wszystkich wilczurów i dobermanów siedzących w kolejce i ostrzących sobie zęby na takich biedaków jak ja. U nas było inaczej. Do czasu.
Trzeba trafu, że pewnego zimnego dnia zawitała do nas matka z dziećmi. Sterana życiem poszukiwała jakiejś komórki, czy chociażby zadaszenia i odrobiny jedzenia by nakarmić i ogrzać swoje dzieci. Była u kresu sił, gdy znalazłem ją leżącą pomiędzy zagonami kapusty. Dzieci przytulone do jej piersi spały, ona ledwo oddychała. Była taka ładna. Nie wiedziałem co robić, ale wiedziałem, że bez mojej pomocy ta piękna istota nie przetrwa następnego dnia. Nie mówiąc nic mojej mamie i siostrze poszedłem prosto do pani. Wyciągnąłem ją do ogrodu pod pozorem wspólnego spaceru. Pani była przyzwyczajona, że lubię jak tak sobie wspólnie obchodzimy ogród i sprawdzamy jakie rośliny wykiełkowały, jakie już zakwitły. Co się zmieniło. Trochę narzekała, że musi przerwać gotowanie obiadu, ale nie ustępowałem. Czasami dobrze jest mieć opinię rozpieszczonego kocurka. 
Szliśmy razem rozglądając się, zaczynało mżyć, robiło się bardzo nieprzyjemnie. Chciałem by wszystko wyglądało naturalnie. Szedłem wolno, przy grządkach markując chęć zrobienia siusiu. Poszedłem kawałek dalej i na widok nieznajomej kocicy udałem zaskoczenie. Zawołałem panią by podeszła bliżej. Kamień spadł mi z serca jak zobaczyłem, że pani pochyla się nad szarą pięknością i głaszcze ją powoli pytając: - A skąd ty tutaj przyszłaś? I to z dziećmi! Co ja z tobą zrobię? – Uważałem sprawę za załatwioną przynajmniej na razie. Pani przyniosła mleko, do mleka wdrobiła bułeczkę i tym nakarmiła szarą kocicę i jej dzieci. 
Potem były następne posiłki i następne, aż Mimi, bo tak szara kocica dostała na imię, zadomowiła się u nas. Dzieci odkarmione i wesołe powędrowały do nowego domu dwie ulice dalej, tak, że Mimi wiedziała, ze są bezpieczne. Najgorzej stosunki ułożyły się pomiędzy Mimi a moją siostrą Miki. Najważniejsze dla mnie kobiety nienawidziły się wzajemnie i żadne moje pertraktacje nie odnosiły skutku. Robienie sobie na złość stało się pasją i treścią ich istnienia. Reszta spraw straciła na znaczeniu. Byłem zrozpaczony. Kochałem moją siostrę i nie wyobrażałem sobie życia bez niej, ale byłem także pod ogromnym urokiem szarej damy. Nie wyobrażałem sobie życia bez nich! Któregoś dnia Mimi zniknęła. Byłem zrozpaczony, a Miki triumfowała, twierdząc, że Mimi sama opuściła nasz dom. To nie była prawda, Mimi nigdy by mnie nie zostawiła samego. Potrzebowała opiekuna, potrzebowała pomocy i mojego oddania. 
Sprawa wyjaśniła się na następny dzień. Pani nasza nie wytrzymała tych swarów i awantur, i oddała Mimi do dobrego, przyjaznego domu, gdzie nie było innego kota i Mimi mogła sobie spokojnie żyć. Za to ja myślałem, że tego nie przeżyję. Jak to możliwe bym już nigdy nie miał się zobaczyć z tak kochaną przeze mnie istotą. Uświadomiłem sobie, że nigdy nawet jej nie wspomniałem ile dla mnie znaczy i kim naprawdę jest. Byłem rozżalony na panią, że mogła mi zrobić coś takiego! Nie upłynęły dwa dni gdy okazało się, że Mimi uciekła z tamtego domu. Tęskniła! Przybyła do nas z powrotem dopiero po dwóch tygodniach, wymęczona i schorowana, ale szczęśliwa, że wróciła. Ja też byłem szczęśliwy. Z tego szczęścia właśnie, biegnąc za Mimi pośliznąłem się i złamałem sobie palec. O rany jak bolało! Nigdy bym nie pomyślał, że złamany palec może boleć aż do zemdlenia. Skończyło się na tym, że pierwszy raz musiałem jechać do lecznicy i poddać się zabiegowi operacyjnemu. Palec był oderwany, nie złamany, pan doktór musiał zrobić z nim porządek. Po powrocie do domu musiałem wkładać taką irchową skarpetkę zabezpieczającą moją łapkę przed zakażeniem. Mówi się trudno, przez wszystko trzeba przejść. Najważniejsze, że byliśmy razem. 


Moja siostra Miki

Miki powoli, bo powoli, ale zaakceptowała Mimi. Udawała, że jej nie widzi i miała do mnie ogromny żal, tak jakbym ją zdradził. Nie czułem się z tymi wyrzutami siostry dobrze, zwłaszcza, że trochę racji w nich było. Już nie sypialiśmy razem po obiedzie i czyściliśmy sobie nawzajem uszu, bo z kolei Mimi była zazdrosna. Tak żyliśmy wszyscy razem cztery lata, aż któregoś dnia serce Mimi nie wytrzymało i dołączyła do pana Nera po drugiej stronie tęczy. Ja także coraz częściej czuję, że nadchodzi czas by połączyć się z nimi i też zaznać innego życia. Cieszę się na myśl o tym, że znowu zobaczę Kiciulka, którego nie ma wśród nas od wielu lat, i Kleopatrę, o której napiszę za chwilę. Zobaczę Rudzielca, wielbiciela motyli i Bąbla, któremu los nie sprzyjał. Zobaczę się z panią Diną, która musiała odejść od nas nagle złożona ciężką chorobą. Ciekawe czy dalej poluje na zaskrońce? 
Zobaczę wszystkich moich przyjaciół i znajomych. Znowu jak w młodości będziemy się bawić na zielonych, pokrytych rzeżuchą łąkach. Wąchać kwiaty i wylegiwać się do woli. Na razie zamierzam dokończyć kronikarskie obowiązki i tak jak obiecałem wszystkim moim najbliższym i bliskim poświęcić choć po parę słów. 
Kleopatra pojawiła się na naszej ulicy znienacka. Podobno kiedyś miała dom i rodzinę. A potem wszystko się skończyło. Jedna przejażdżka samochodem z panem, otwarcie okna i porzucenie. Kleopatra długo nie mogła dość do siebie. Kompletnie nie rozumiała co się stało!? Jak ogłuszona chodziła wzdłuż naszej ulicy aż natknęła się na mnie. Leżałem sobie jak zawsze przy brzegu ulicy, przytulony do krawędzi chodnika i obserwowałem zwyczaje mrówek. Były do mnie przyzwyczajone, więc nawet nie zwracały uwagi na to co się dzieje dookoła pewne, że w razie czego ostrzegę je przed niebezpieczeństwem. 
No więc leżałem sobie i drzemałem, patrząc spod wpółprzymkniętych powiek czy coś nie jedzie. Był spokój. Nagle doszło do mnie ciche zawodzenie i zobaczyłem przed sobą czarną piękność. Wyglądała tak jak królowa Kleopatra. Zapytałem co się stało i skąd przybywa. Nie mogłem uwierzyć, że zdarzają się takie historie. Wcześniej Mimi, teraz Kleo. Poradziłem jej, żeby podeszła do sąsiadów. Wiedziałem, że to porządni ludzie, bez kota i bez psa. Była szansa, że ją przygarną. Gdyby się nie udało poszlibyśmy do mojej pani. 
Kleopatra miała szczęście i znalazła dom na długie lata, ale i tak większość czasu spędzała ze mną. Razem jadaliśmy śniadania, a nierzadko i obiady. Była bardzo zaborcza i agresywna. Porządna była z niej kocica, tylko bała się by znowu ją jakieś nieszczęście nie spotkało. Bardzo mi jej momentami brakuje. Tej jej zadziorności i nieustępliwości, tej skłonności do stawiania na swoim. Teraz najwięcej czasu spędzam z moim przyjacielem i oczywiście nadal z dziewczynami. Z moją mamą i moją nadal ukochaną siostrą, oraz ze Stellą. Ona tak jak i ja lubi marzyć i snuć wspomnienia. Lubi słuchać jak opowiadam o czasach, gdy na podwórku rządził pan Nero. Teraz wszystko pootwierane, wchodzę na podwórko kiedy chcę, a czasami Stella zajmuje moje miejsce na wycieraczce przed domem. Bardzo się lubimy.
Mój przyjaciel jest o wiele lat młodszy ode mnie. Ma na imię Towdy i mówimy do niego Tołdi. 


Tołdi - przyjaciel. Parapet okienny to jego ulubione miejsce do spania, gdy słońce grzeje.

Razem chodzimy po ogrodzie, razem jadamy i razem śpimy. Tak bezpieczniej zwłaszcza wtedy, gdy na nasz teren usiłują wedrzeć się obce kocury. Ja już nie mam siły na obronę terenu, a Tołdi jest jeszcze w pełni sprawny i zadowolony z tego, że ma większy teren niż inni. Czasami trochę się szarogęsi, ale i tak miły z niego kolega. Cieszy się , że razem spędzamy zimy. Gdy byłem młodszy noce spędzałem w domu, no chyba, że udało mi się wyrwać spod skrzydeł pani. 
Gdy się zestarzałem i przestałem wędrować w świat, zwłaszcza odkąd zrobili nowe ogrodzenie i niestety wszystkie dziury zniknęły, siedzę na moim terenie. Już nie zaszaleję, dlatego mogę zostać na dworze na noc. Uparłem się i chcę zasmakować normalnej kociej egzystencji pod gwiazdami. Mama i Mikunia śpią w domu. Mikunia chciałaby się wyrwać ale pani jej nie pozwala, a i mama woli jak śpią razem. Ja mam teraz wolność. Kiedy chcę mogę być w domu, kiedy zechcę mogę wyjść. Przywilej starości. Teraz siedzę w domu. Znowu byłem tak zaziębiony, że przestraszona pani zadzwoniła do doktora i zaczęło się. Zastrzyki, antybiotyki, leki na wzmocnienie. Specjalne jedzenie. Otulanie kołderką. Nie wiedziałem dokąd mam uciec. Kocham moje panie, ale czasami bywają nadopiekuńcze.
Teraz wykorzystuję czas na pisanie, wiedząc, że pamięć bywa ulotna. Dzisiaj pamiętam, jutro już mogę zapomnieć imiona moich bliskich i najbliższych. Pisząc te wspomnienia mam pewność, że przetrwa imię mojej kochanej Mimi, Kleopatry, pana Nera i wielu, wielu innych. Mam nadzieję na jeszcze długie i szczęśliwe życie. Gdy się zakończy bez żalu przejdę na drugą stronę tęczy i z tej krainy wiecznej zabawy i szczęśliwości będę się opiekował tymi którzy pozostali w teraźniejszości, wiedząc, że prędzej czy później dołączą do mnie i znowu będziemy razem.


Spisał kot Bartłomiej roku pańskiego 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz