niedziela, 9 lutego 2014

Pamiętniki kota Bartłomieja część 2 - Iwona Mejza


Rosłem, więc widziałem więcej i kartonowy domek przestał mi wystarczać. Poza tym coraz częściej wychodziłem na pole, do ogrodu. Zwiedzałem okolice wraz z Miki pod czujnym okiem mamy i naszych opiekunek. Najpierw, to pamiętam bardzo dobrze, Mikunia i ja byliśmy wsadzani do takiego wielkiego koszyka z miękkiego plastiku. W tym koszyku pańcia nas przenosiła, a mama zawsze szła obok. Potem byliśmy stawiani na ziemi i przykrywani od góry tym koszykiem, po to, jak tłumaczyła nam mama byśmy się oswoili z otoczeniem. Dość szybko zaczęliśmy być wypuszczani na zewnątrz koszyka, zawsze pod nadzorem. Dopiero wtedy mieliśmy szansę poznać także innych domowników, to znaczy psa Nera. Nero był już wtedy starszym panem, o nieco rozwichrzonym wyglądzie. Urody przeciętnej, sierść miał godną pozazdroszczenia, gęstą, czarną, kręcącą się. Trzymaliśmy do niego dystans, chociaż kusiło nas zaglądnąć na podwórko, sprawdzić jak ma urządzoną budę. 
No i któregoś dnia doczekaliśmy się. Pan Nero wyszedł do ogrodu, by urwać sobie marchewki, całe życie podobno miał ciągoty wegetariańskie, wtedy, skradając się prześliznęliśmy się przez uchyloną bramkę. Było warto. Podwórko z bliska było całkiem inną przestrzenią niż ogród. Buda pachniała starym psem i poczuciem bezpieczeństwa, w środku wyłożona wygodnymi, miękkimi swetrami. Ach! jakbyśmy się tam chętnie przeprowadzili, ale nie było czasu, trzeba było szybko spenetrować pozostałe zakątki podwórka. Miejsce dookoła budy było wyłożone płytami chodnikowymi nagrzanymi przez słońce. Dużą część podwórka porastała zielona, pachnąca trawa. Brodziliśmy w niej, oszołomieni tym ogromem zieleni .Najbardziej kusił nas otwarty domek zwany komórką. Drzwi były uchylone, nic tylko zwiedzać! Wszedłem do środka. Na podłodze stało całe mnóstwo doniczek, jakieś wiadra, worki, i inne nieznane mi przedmioty zajmowały całą powierzchnię podłogi. Do góry, do sufitu przystawiona była drabinka, taka zwyczajna, drewniana. Podniosłem wzrok i ujrzałem sufit z desek. Tak się gapiłem jakbym te wszystkie cuda pierwszy raz na oczy widział, co zresztą było prawdą, gdy nagle usłyszałem syknięcie mojej siostry. W ten sposób przestrzegała mnie przed niebezpieczeństwem. No tak… tego nie przewidziałem. Obróciłem się powoli teraz już czując wyraźnie nieco cuchnący oddech starszego pana. To Nero stał tak blisko mnie, że nie miałem już żadnej możliwości ruchu. Cały przerażony ujrzałem wyszczerzone zęby i usłyszałem pełne irytacji pytanie: - Ty, ty mały, czy ty nie wiesz, że to mój teren? Zwiewaj stąd, ale już! – Nero nie miał ochoty na żarty. Wiedział, że od początku musi na nas wymusić dyscyplinę bo inaczej wejdziemy mu na głowę i do budy. Znowu wyszczerzył zęby, a ja wiedziony instynktem uniosłem łapkę i uderzyłem go pazurkami w nos. Nie chciałem zrobić nic złego, tak mnie poniosło. Przeraziłem się widząc jak moja łapka się czerwieni, a po nosie Nera spływa krew. W jednym momencie zrozumiałem, że muszę uciekać. Nero stał jak wmurowany, kompletnie nie spodziewał się, że coś takiego zrobię, gdy wydał głos myślałem, że ogłuchnę. Moja siostra nie była gorsza i darła się tak jakby to ona miała pierwszy kontakt z panem Nerem, a nie ja. Nie czekając wbiegłem na drabinę i nie odwracając się dobiegłem do samej góry ułożonej z desek. Pachniało sianem, a między dachem a deskami było bardzo mało przestrzeni. Dopiero gdy poczułem się bezpieczny, zacząłem wzywać pomocy. Po chwili wyczerpany strachem zamilkłem. Już nie byłem niczego ciekawy, chciałem tylko by przyszła moja pańcia i mnie uratowała. Czekałem długo. Najpierw usłyszałem głosy. To wszystkie panie, łącznie z Babcią zgromadziły się na podwórku. Widziałem jak mnie szukają, zaglądając we wszystkie zakamarki. Chciałem krzyknąć, że jestem, że tutaj, popatrzcie do góry! Głos uwiązł mi w gardle. W końcu usłyszałem skrzypienie drabiny, a znajome ręce wyciągnęły się do mnie. Po chwili przytulony schodziłem na dół. Usłyszałem jak zdziwiona pani mówi: - popatrz, cały i zdrowy. Ciekawe jakim cudem, skoro Nero cały oblany krwią?
To była moja druga prawdziwa przygoda. Po tej scysji nasze życie z panem Nerem ułożyło się całkiem przyjemnie. Po prostu staraliśmy się nie wchodzić sobie zbytnio w drogę, nawet przebywając na jednym terenie. Podwórko polubiliśmy tak samo jak on. Ah, te rozkoszne chwile, gdy słysząc gdakanie pobliskich kur i pianie znajomych kogutów leżeliśmy ułożeni na budzie, nad panem Nerem, wylegującym się na nagrzanych słońcem płytach. Tak tym ciepłem rozleniwieni, że niejedna mysz mogła nam przemknąć przed oczami pewna czasowej bezkarności.
Gdy nieco dorosłem i usamodzielniłem się moją pasją stały się dalekie wyprawy. Najpierw jako mały kotek poznawałem ogród przy domu, ogrody moich kuzynów i kuzynek. Potem przekroczyłem magiczną dziurę w płocie i znalazłem się na terenie obcym. Z panem Asko znaliśmy się przez siatkę. Obwąchiwaliśmy się i pozdrawiali z daleka, tak że nie byliśmy dla siebie zupełnie obcy. Ogród pana Asko był tak samo duży jak nasz, ale było w nim więcej wysokich drzew, po których mogłem się wspinać. Czasami dołączała do mnie moja siostra Miki, a mama z daleka groziła nam łapą. Pan Asko już wtedy był mocno starszym panem, nieco zobojętniałym na nasze harce. Na jego terenie musieliśmy przestrzegać podstawowej zasady niezakłócania jego spokoju, lubił pospać sobie przez dzień, i nie przeszkadzania przy jedzeniu. Jeżeli my szanowaliśmy jego potrzeby to i on pozwalał nam na wiele, od czasu do czasu kontrolując czy jesteśmy cali i zdrowi. Czasami z terenu pana Asko przechodziliśmy na tereny niczyje. Oazy kwiatów, krzewów i ptaków. W taki oto sposób upływało nam dzieciństwo i okres dorastania.


Rudzik w ogrodzie

ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz