niedziela, 24 listopada 2013

Grodzisko w Dolinie Prądnika.

Wielokrotnie szedłem boso na ślizgawkę po to tylko, żeby przekonać się, że bosy człowiek się nie ślizga, zupełnie jakby skóra miała jakieś specjalne zabezpieczenia. Potwierdziło tę opinię również kilka kilometrów po zalanym wodą lodzie w Slovenskim Raju, kiedy to moja Ilonka w trekkingowych butach jechała co krok a ja trzymałem się pewnie na nogach. Dlatego okropnie się zdziwiłem, kiedy na podejściu pod Grodzisko zacząłem zsuwać się równiutko jak na łyżwach.


Na szlak weszliśmy koło młynów - ostro w górę zaśnieżoną ścieżką. Na samym jej początku jak zwykle wsadziłem klapki do kieszeni plecaczka, zrobiłem kilkanaście kroków po śniegu i .... zaczęło się. Kilka kroków... zjazd. W porządku, pójdę obok ścieżki. Nic z tego. Też jadę. Ścieżka jest pochyła, pokryta nieudeptanym śniegiem - powinienem przejść bez problemu.


A jednak jadę w dół i coraz trudniej mi się zatrzymać, bo trafiam na odcinki, które już wyślizgałem. Sytuacja robi się mało śmieszna. Kilka metrów pode mną jest droga. Jeśli się rozpędzę chociaż trochę, to nie zatrzymają mnie te badylki, które rosną wzdłuż ścieżki. Mam spore szanse na nieprzyjemny upadek.
Chyba wiem, co się dzieje: jest temperatura bliska zera. Tam, gdzie leży śnieg jest troszkę zimniej ale jak tylko wyjdzie słońce - śnieg zaczyna się topić. Moja skóra jest gorąca, jak to zwykle przy spacerze po śniegu. Topię śnieg pod sobą, gdzie tylko postawię stopę. Na tej stromiźnie oznacza to szybki zjazd. Gdyby temperatura spadła poniżej zera, pewnie nic by się nie stało.
Chcąc nie chcąc wkładam klapki. W nich przynajmniej nie topię śniegu. Docieram poza najgorsze kilka metrów, aż do schodków z drewnianą poręczą.


Z góry schodzi rodzina wracająca z kościoła. Też mają problem ze śliską ścieżką, dlatego pilnie patrzą pod nogi. Pierwszy doszedł do mnie ojciec:
- Nie zimno panu w sandałach?
- Ja jestem gorący chłopak.


Tłumaczę, jak to ze mną jest ale mi nie wierzy do końca. A może po prostu uważa to za dziwactwo. Rozmawiamy przez chwilę o hartowaniu i zdrowiu - do momentu nadejścia jego małżonki, która usiłowała bezpiecznie zejść po stromej ścieżce. Jak mnie zobaczyła - prawie upadła, bo z wrażenia zapomniała o patrzeniu pod nogi.
- Rany boskie, pan się zaziębi!
Tłumaczę jej, że to dla zdrowia: hartuję się i tak dalej. Argument do niej trafił ale i tak jest z lekka wstrząśnięta pomysłem, więc dodaję, że chodzę tak już kilka lat i przestałem chorować. Z pomocą przychodzi moja małżonka, która bynajmniej nie wygląda jak żona wariata – jej potwierdzenia wypadły przekonywająco.
Ale przede mną jeszcze ich prawie dorosła córka. Mówi tylko:
- Jezus – Maria...
Poddaję się:
- Skoro panią tak wstrząsają moje buty, to w porządku. Już je ściągam.
Macham im klapkami na pożegnanie i idziemy pod górę. Na szczęście już przestałem się ślizgać i droga jest naprawdę przyjemna, zresztą to w ogóle jedna z najprzyjemniejszych tras na krótki spacerek poza miastem.


Widok na Dolinę Prądnika jest wspaniały przy każdej pogodzie, idzie się po ścieżce a nie po asfalcie, no i można w każdej chwili zejść na trawę czy luźny śnieg, jeśli ktoś ma taki stosunek do butów jak ja. W gruncie rzeczy nie ma w tym nic niezwykłego – większość ludzi woli rzucać śnieżkami bez mokrych rękawiczek, więc dlaczego nie zastosować tego do przemoczonych butów?
Kiedy ludzie pytają mnie o moje hobby, zwykle zazdroszczą korzyści: poprawy zdrowia, sprawności, przyjemnych wrażeń, luzu. I zawsze boją się, co powiedzieliby inni, gdyby ich zobaczyli?
Z doświadczenia wiem, że prawdopodobnie ostrzegliby przed szkłami na drodze i zapytali, czy nie zimno. I podziwialiby. Reakcje negatywne zdarzają się bardzo rzadko.
Schodzimy z punktu widokowego – chcemy obejrzeć pustelnię błogosławionej Salomei i kościółek obok.


Przy kościele spotykamy księdza:
- O! Święty Franciszek wiecznie żywy?
- Nie trzeba się dziwić, trzeba naśladować!


Podobnie jak wielu innych ksiądz uważa, że jest na to za stary i nie ma zdrowia. Nie uwierzył w argument, że chodzenie boso wzmacnia zdrowie. Ksiądz tak niewierzący wydaje mi się egzotyką ale i tak nam się miło gadało - o błogosławionej Salomei i świętej Jadwidze. Potem każdy idzie w swoją stronę.
Myślę trochę o obydwu paniach.
Święta Jadwiga szokowała surową ascezą, pomimo której (a może dzięki niej?) dożyła późnego wieku w doskonałym zdrowiu. Ludzie nie mogli uwierzyć, że osoba posiadająca na własność CAŁE ich otoczenie rezygnuje ze wszystkiego, na czym im zależy. Oficjalnym powodem była pokuta dla odkupienia nieszczęść, które dotknęły jej bliskich w Niemczech – jednak prawdziwych przyczyn było pewnie więcej.
Książę Henryk próbował poprzez spowiednika nakłonić ją do zjedzenia mięsa od czasu do czasu i noszenia butów. Mięso jej zaszkodziło (była wtedy od kilkunastu lat wegetarianką) a buty nosiła... przywiązane do paska, godząc w ten sposób posłuszeństwo wobec męża, spowiednika i własne upodobania. Nadaje się nieźle na patronkę chodzących boso. Władcza, uparta i ekscentryczna – miała charakter gwiazdy na kilkaset lat przed powstaniem popkultury.


Jej kuzynka Salomea, która założyła sobie pustelnię w tym miejscu, nie imponowała tak osobowością.
Z pewnością jednak miała świetny gust – widać to i fundowanych przez nią dziełach sztuki i w samej pustelni wybudowanej na wysuniętej ponad dolinę skale.


Dzisiaj można dojechać tam samochodem, w jej czasach ta jedyna droga była mniej wygodna.
Przez rozmowę z księdzem wylądowaliśmy duchem w XIII wieku. Obchodzimy kościółek szukając śladów tej epoki. Nie jest łatwo. W średniowieczu okolica stale płonęła a wojna goniła wojnę – zakonnice nie wytrzymały tu długo. Na ich usilne prośby Władysław Łokietek przeniósł je do Krakowa.
Przez kilkaset lat miejsce stało puste, obecny kościół zbudowano na fundamentach romańskiego w drugiej połowie XVII wieku.


Zwiedziliśmy już go latem - i dobrze, bo tym razem był zamknięty. W każdym razie trzeba sporo wysiłku, żeby wyobrazić sobie stan z czasów Piastów. Oglądamy kamienne rzeźby na obwodowym murze, potem mały Ogrójec na tyłach. Śnieg jest ubity i niezbyt śliski, nie dostarcza nowych wrażeń.


Za kościołem jest obelisk na kamiennym słoniu i trzy groty modlitewne, a znacznie niżej, na krawędzi skały – pustelnia księżnej Salomei. Schodzę do słonia, żeby ze „słoniowego punktu widzenia” zrobić zdjęcie kościoła. W tym momencie orientuję się, że mnie ktoś łapie w obiektyw. Małżeństwo – o tyle nietypowe, że rolę paparazziego wzięła na siebie pani chowająca się za mężem i rogiem budynku. Całkiem poważnie pytam ją o legitymację prasową i informuję, że jeśli takowej nie posiada, to niestety musi wykupić zgodę na fotografowanie mnie u mojego agenta. Przez moment speszyła się okropnie, potem śmiejemy się z tego oboje. Rozmawiamy przez chwilę, przyłącza się do nas Ilonka. Spacerowanie boso przyciąga ludzi: ciekawi, intryguje, prowokuje do rozmowy. Gdybyśmy szli w jedną stronę, gadalibyśmy cały dzień. No, ale oni idą w swoją stronę a my schodzimy na dół – po różańcowych schodkach do pustelni.


To najstarszy i najmniejszy budynek w tym miejscu. Podobno przez kilkaset lat był tylko remontowany, bez znaczących modyfikacji. To największy ślad księżnej Salomei tutaj.



Murowana chatka z trzema pokoikami i kamiennym łóżkiem przytulona do skały. Wydaje się ciasna... ale czy tak naprawdę potrzeba więcej miejsca na sen i modlitwę?
Wracamy wyżej, do grot modlitewnych i tarasu widokowego za nimi.


Jemy śniadanie z widokiem wzdłuż doliny Prądnika. Co chwilę odzywa się kruk, który przegania jakiegoś mniejszego drapieżnika. Nagle uświadamiamy sobie, że księżna Salomea musiała często siadać w tym miejscu. Pewnie miała wówczas szerszy widok, bo pustelnię i dom zakonny otaczały fortyfikacje a przy nich z reguły karczowano drzewa. Mieszkała w domu z pięknym widokiem, nie podlegała dworskim rygorom, ubierała się skromnie ale wygodnie, nie jadła mięsa... tylko czy to jest zbyt wielkie wyrzeczenie? Czy był wyrzeczeniem ślub czystości w małżeństwie? A może uwolnieniem się od tego, co nie sprawiało jej przyjemności?


Ostatecznie księżniczki wydawano za mąż w wieku dwunastu lat – zdecydowanie za wcześnie na cieszenie się seksem, zazwyczaj za młodych wojowników, czyli w najlepszym razie - wiecznie napalonych brutali. W wieku 18 lat zwykle miały za sobą kilka porodów i serdecznie dość męża. I nigdy nie kierowano się ich opinią co do człowieka, z którym miały spędzić życie.


Poza tym rodzina książęca zawsze jest zagrożona atakiem, zawsze na oku stada służących i odpowiada za wszystko, łącznie z suszą i głodem. A bogactwo? Kiedy pewien grecki władca zapytał filozofa , czy widział kiedykolwiek coś piękniejszego niż jego dwór, otrzymał odpowiedź: Owszem, koguty i bażanty. Bogactwo imponowało chłopom, urodzona i wychowana w nim księżniczka mogła mieć powyżej uszu.
Księżna pani nie wyjdzie o poranku boso na łąkę, bo służące ubiorą ją w bogate szaty stosowne dla pozycji. Nie zje w ciszy świeżego chleba z masłem, bo to takie plebejskie. Nie pomodli się w ciszy, bo każdy jej gest ma być widowiskiem i wzorem dla jak największej rzeszy osób. Wyobrażam sobie życie supergwiazdy, która mieszka ze stadem paparazzich i nawet nie może się na nich skrzywić - za to musi bezwzględnie ulegać ich gustom. Tylko klasztor mógł ją od tego uratować.
Może śluby zakonne były sposobem na to, by w spokoju ducha spędzić resztę życia na prostych zmysłowych przyjemnościach?


Do samochodu wracamy inną drogą – prowadzącą w dół, dochodzącą do asfaltówki. Ale póki co idziemy czymś w rodzaju wąwozu z drzewami po obu stronach. Na uboczu przycupnął sobie maleńki drewniany domek – stary, zgarbiony, pokryty wapnem, pomalowany na niebiesko. Nagle zauważam w śniegu wykopane korytarzyki – to norniki albo myszy polne zbudowały sobie myszostradę. Zaglądamy w mysi świat, którego pewnie bym nie zauważył w butach, bo buty zwalniają od obowiązku patrzenia pod nogi.
Niby człowiek ma oczy w głowie. Ale patrzenie stopami poszerza pole widzenia.






2 komentarze:

  1. Zimowo, historycznie, fotograficznie, nawet ze wskazówkami jak najbezpieczniej pokonać śnieżną trasę.... super, czytam od niedawna ale z wielką przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję. Będzie ich więcej, bo to w zasadzie zapisy takich wypraw odbywanych co miesiąc. Ale chwilowo muszę uporządkować sobie trochę spraw...

      Usuń