poniedziałek, 21 października 2013

Snoop - Katarzyna Mlek



Nigdy, przenigdy, dopóki żyję cię nie polubię. Klnę się na wszystkie świętości. Mogę dać ci jeść, mogę otworzyć dla ciebie drzwi – jesteś za mały i nie dosięgasz klamki, choć skaczesz wysoko. Hej! Pamiętasz, że kiedyś nie chciałeś sam wyjść do ogrodu? Musiałam wypychać cię na zewnątrz siłą, albo iść z tobą, niezależnie od pory i aury. Teraz natomiast uciekasz jak szalony niemal codziennie. No, chyba, że pada – nie lubisz deszczu. Niestety pelerynkę, podobnie jak obszyty sztucznym futerkiem kombinezon zimowy – drogi – potargałeś na strzępy. Wszędzie fruwało jej wodoszczelne wypełnienie, białe, niewielkie kłębki, miałeś je nawet w rzęsach, wyciągałam je delikatnie palcami. I właśnie dlatego cię nie lubię. I nie polubię.

Zresztą lista przyczyn, dla których należy cię nie znosić jest długa. Wymienię może kilka. Zjedzona mata do jogi – w sumie mała strata, i tak nie pozwalasz mi ćwiczyć; kiedy leżę na podłodze, wpychasz się na kolana. Zjedzone kokardki moich ulubionych baletek. Zjedzony fragment gipsowej rzeźby. Zjedzona noga od szafy. Moje dywany mają powyrywane włosie, ponieważ kopiesz w nich dołki – są dziurawe, podobnie jak trawnik. Wchodzisz do zmywarki – tę umiesz otworzyć sam, jeśli nie docisnę drzwiczek. Wyjadasz resztki, a na koniec raczysz się tabletką czyszczącą. Ohyda. Ale nie tylko to jesz. Jesz mrożone krewetki, orzechy ziemne, pomidory, nawet paprykę, słonecznik, ciastka, ciasta, słowem cokolwiek, co potencjalnie mogłoby cię nasycić. Jesteś wiecznie głodny. I nie myśl, że nie widzę, jak polujesz na cukiernicę. I że jestem nieświadoma tego, że gdy nie ma mnie w domu, śpisz w moim łóżku. Miej się na baczności! Mamy na pieńku za kość, którą schowałeś w mojej kołdrze.

Pytasz czemu szukałam cię nad rzeką, o drugiej dwadzieścia nad ranem, w samej koszuli nocnej i baletkach – bez kokardki, co jeszcze raz zaznaczam. Ot, tak. Chciałam się przejść. Nie wolno spacerować po nocy? Mówisz, że nie? Idź na swoje miejsce i daj mi spokój. Nadal serdecznie cię nie cierpię.

Owszem, doceniam fakt, że ugryzłeś do krwi faceta, który krzyczał na mnie, gdy wyszłam zza topoli na Grzybowej wprost pod koła jego samochodu. Byłam zamyślona. Nic się nie stało, przepraszałam, ale i tak wyskoczył zza kierownicy, wrzeszczał, wymachiwał rękami, a ty, szybki niczym kobra, wyprysnąłeś zza mnie i wpiłeś się z całej siły w jego łydkę. Ale umówmy się: tak postąpiłby na twoim miejscu każdy mężczyzna.

Napisałam ten tekst tylko po to, aby wszyscy wiedzieli, jaki jesteś naprawdę. Tak, właśnie dlatego, żeby wiedzieli, że nie jesteś „kochanym pyszczkiem”, „słodziakiem”, „maluszkiem” czy „lalunią”. Jesteś… Dobra, nie kończę, nie warto się zżymać. Szkoda mi na ciebie czasu.

Co? Czego chcesz? Zaraz... Pytasz o więcej? O, nie! Nawet się nie łudź! Nie napiszę „Był sobie pies”. Nigdy, przenigdy, póki żyję. Klnę się na wszystkie świętości!









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz