
- Przepraszam, chciałam przejść - zapodałam grzeczny komunikat.
Przerwałam chyba nadawanie w najciekawszym momencie, bo jedna się oburzyła:
- A musi pani tędy?
Nie, no jasne, że nie muszę. Wcisnę sobie jakiś prztyk i przelecę nad nimi. Albo zlezę na ruchliwą w tej chwili uliczkę, żeby babom nie przeszkadzać w plotach. Oko mi poleciało na okoliczne, dostępne bez wysiłku miejsca do uprawiania gadania chodnikowego, poczułam ciężar dźwiganych siat i pracowitość kraśnickiego słonka i zawrzało we mnie.
- A panie muszą tu? - wysyczałam jak najwredniejsza żmija świata. - Tam z tyłu za pawilonem jest parking. Na jednym z miejsc namalowano taki biały wózek. Proponuję, żeby tam panie się przeniosły i nie tarasowały przejścia.
- Ale to jest miejsce dla zmotoryzowanych inwalidów - błysnęła wiedzą druga i łypnęła na mnie z politowaniem.
- Nie szkodzi! - warknęłam, powstrzymując się z wysiłkiem, by nie upuścić którejś z nich na usandałkowane odnóża trzech kilogramów ziemniaków. - Przyjmijmy, że to jest miejsce dla inwalidów. A ponieważ panie nie używają trybu myślenia, więc w pełni się kwalifikują jako inwalidki umysłowe.
Chyba miałam mord w oczach, bo jakoś pośpiesznie odeszły. Cholera, jeśli moja osobista cierpliwość będzie się co roku bardziej kurczyć, w końcu stanę się niebezpieczna dla otoczenia :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz